Wierzę, że za sprawą wyboru „Przedwiośnia” do tegorocznego Narodowego Czytania, powrócą do łask i inne książki Stefana Żeromskiego. Szereg jego utworów czyta się wciąż świetnie, a entuzjaści rekonstrukcji historycznych, których widzieliśmy ostatnio w mundurach legionistów Dąbrowskiego i ułanów Księstwa Warszawskiego na defiladzie w dniu Święta Wojska Polskiego zapewne czytali „O żołnierzu tułaczu” czy „Popioły”.
W zeszłym roku profesor Zdzisław Jerzy Adamczyk w świetnej książce „Manipulacje i tajemnice. Zagadki późnej biografii Stefana Żeromskiego” jako pierwszy pisał o nierozwikłanych dotąd wątkach w życiorysie pisarza. O jego trudnych ostatnich latach u boku nowej towarzyszki życia (Anna Żeromska w świetle prawa nigdy nie była żoną Żeromskiego!), o skomplikowanych relacjach z wydawcą Jakubem Mortkowiczem, który w zasadzie ubezwłasnowolnił pisarza i wydawał jego książki w sposób dowolny i niedbały.
Nie minął rok, a wokół „żeromszczyzny” ponownie wybuchła afera. Narodowe Czytanie „Przedwiośnia” za sprawą adaptacji książki Stefana Żeromskiego dokonanej przez Andrzeja Dobosza stało się orężem walczących z obecną władzą mediów.
Co prawda, gdyby urząd prezydenta sprawował nadal Bronisław Komorowski, a adaptacji dokonał na przykład profesor Andrzej Mencwel, który wyciąłby z „Przedwiośnia” połowę, „Newsweek” czy onet.pl milczałyby jak grób – oczywiste jak to, że Polacy lubią parówki i Morze Bałtyckie. Nie w tym rzecz jednak.
Portret Stefana Żeromskiego pędzla Eligiusza Niewiadomskiego (fragment), ok. roku 1900. Fot. Wikimedia
Andrzej Dobosz, mierząc się z wydanym w 1924 roku „Przedwiośniem”, najwyraźniej podążył za wskazaniem Kazimierza Wierzyńskiego, który swego czasu pisał: „Jest osobliwym zjawiskiem, że o ile artyzm Żeromskiego stracił tak wiele, moralna wielkość pisarza wydaje się nienaruszona. Mimo, że sztuka jego odchodzi do przeszłości, etos przyświeca jak dawniej”.
Gdy przeglądałem poprawiane przez warszawskiego krytyka stronice Stefanowego dzieła, rozbolało mnie serce. Co chciał poprawiać Andrzej Dobosz, na co się porwał? Wydaje mi się, że podjął skazaną na klęskę próbę uwspółcześnienia „żeromszczyzny”, co jest po prostu niewykonalne i niepoważne.
A czymże jest „żeromszczyzna”? To pogardliwie przez krytyków nazywany styl Żeromskiego, w skrócie charakteryzujący się zawiłością, pełen młodopolskich ozdobników, długich zdań, wtrętów, stylizacji, archaizacji. „Siostrzyce”, „przeczyste dobro”, „jestestwo”, „wieczyście”, „zburzyszcze” i wiele innych. Dla współczesnego czytelnika może więc być trudny do przebrnięcia, ale chyba nie warto wylewać nad Żeromskim i jego pisaniem aż tylu krokodylich łez.
Szereg utworów, zwłaszcza nowelistycznych, czyta się wciąż świetnie, a entuzjaści rekonstrukcji historycznych, których widzieliśmy ostatnio w mundurach legionistów Dąbrowskiego i ułanów Księstwa Warszawskiego na defiladzie w dniu Święta Wojska Polskiego zapewne czytali „O żołnierzu tułaczu” czy „Popioły”.
I jeśli nawet moja nadzieja jest płonna, podbudowuje ją właśnie chwalebny wybór „Przedwiośnia” do tegorocznego Narodowego Czytania. Wierzę, że za sprawą przypomnienia wielkiej twórczości autora „Ludzi bezdomnych”, powrócą do łask czytelniczych i inne książki Żeromskiego.
Proste pytanie: czy żyje obecnie polski pisarz, który z podobną mistrzowską czułością oddałby tęsknotę córki do zmarłych rodziców, jak uczynił to Żeromski, opisując wizytę Joanny Podborskiej w rodzinnych Głogach? Oddał bezmiar żalu, boleść, zupełne osamotnienie, a potem pociechę, którą poprzez ziemię przesyła córce zmarła matka?
Po roku 1989 część krytyków literackich wyczekiwała nowego „Przedwiośnia”. Trzeba przyznać, że żaden polski pisarz nie poważył się wówczas na stworzenie dzieła tej rangi, to jest próbującego opisywać całość doświadczenia Polaków po 1989 roku. Zabrakło takiej powinności wśród prozaików starszego pokolenia, może dlatego nie było jej także wśród debiutantów.
Zamiast tego czytaliśmy o gwałcącym własną matkę pijanym więźniu (Andrzej Stasiuk), kobiecie, której z pleców wyrastały skrzydełka (Olga Tokarczuk) lub miała dwie łechtaczki (Manuela Gretkowska). Andrzej Szczypiorski z wyrozumiałością mędrca przekonywał, że podczas okupacji byli też dobrzy Niemcy, a Paweł Huelle dopisywał kolejną część „Buddenbrooków”.
A przecież dziwna mieszanina starego i nowego domagała się wręcz opisania, więcej – wskazania zagrożeń, tak jak uczynił to Stefan Żeromski w „Przedwiośniu”. Po rozgromieniu bolszewików pisał przecież w znakomitym reportażu „Na probostwie w Wyszkowie”:
„Polska żyła w lenistwie ducha, oplątana przez wszelakie gałgaństwo, paskarstwo, łapownictwo, dorobkiewiczostwo kosztem ogółu, przez jałowy biurokratyzm, dążenie do kariery i nieodpowiedzialnej władzy. Wszystka wzniosłość, poczęta w duchu za dni niewoli, zamarła w tym pierwszym dniu wolności. Walka o władzę, istniejąca niewątpliwie wszędzie na świecie, jako wyraz siły potęg społecznych, partii, obozów i stronnictw, w Polsce przybrała kształty monstrualne. Nie ludzie zdolni, zasłużeni, wykształceni, mądrzy, których mamy dużo w kraju, docierali do steru władzy, lecz mężowie partii i obozów, najzdolniejsi czy najsprytniejsi w partii lub obozie. Jak po spuszczeniu wód stawu, ujrzeliśmy obmierzłe rojowisko gadów i płazów”.
Czy czegoś nam to nie przypomina jeszcze dzisiaj, czy nie jest aktualne?
Żeromski wychował pokolenia Polaków. Jeden z nich, Jerzy Giedroyc w swej „Autobiografii na cztery ręce”, tak wspominał spotkanie z jego prozą: „Byłem żeromszczykiem i w pewnym sensie zostałem nim do dziś. «Przedwiośnie», które czytałem znacznie później, było dla mnie wielkim przeżyciem […]”.
Bardzo chciałbym, żeby takim przeżyciem stało się też dla tych, którzy w tym roku usłyszą jego tekst po raz pierwszy. Dowiedzą się o Cezarym Baryce i jego perypetiach, czego zresztą szczerze im zazdroszczę.
Nie wyobrażam sobie natomiast odgórnych zmian w stylu Stefana Żeromskiego, wycinania ze zdań nawet najbardziej niezrozumiałych przymiotników, zwrotów, części dialogów. Nie zgadzam się na to. Nie wolno tak postępować z tekstem pisarza, jego styl jest przecież równie ważny jak wymowa dzieła.
Całkowicie niedopuszczalne jest łamanie frazy, to przecież nic innego jak odbieranie Żeromskiemu tego, nad czym przez długie lata mozolnie się trudził.
Co innego pominięcie fragmentów dzieła, bo przecież musi się ono zmieścić w czasowych ramach Narodowego Czytania. Dobrze, nie czytajmy tego czy innego rozdziału, ale nie okaleczajmy stylu pisarza. I to pisarza tej rangi.
Żeromski niezrozumiały? Nieczytany? Nudny, zawiły? Trudno. Przecież – trawestując słynne zakończenie „Puszczy jodłowej” – pisarstwo Żeromskiego nie jest moje ani twoje, ani nasze – jeno boże, święte.
– Wojciech Chmielewski
krytyk literacki i prozaik, laureat Nagrody Literackiej im. Marka Nowakowskiego, autor zbiorów opowiadań „Biały bokser” (2006), „Brzytwa” (2008), „Najlepsza dentystka w Londynie” (2014) oraz powieści „Kawa u Doroty” (2010). Publikował m.in. w „Rzeczpospolitej”, „Odrze”, „Borussii”, „Wyspie”, „Dialogu”, „Arcanach”, „Nowych Książkach”, „W drodze” i „Czterdzieści i Cztery”.
Zdjęcie główne: Strona tytułowa "Przedwiośnia" Stefana Żeromskiego, wydanie z 1928 roku. Fot. Wikipedia/Polona