Czy Dalajlama to ksenofob z ciemnogrodu?
piątek,
21 września 2018
Określa siebie jako półmarksistę i półbuddystę. Budzi entuzjazm weteranów Maja’68 i chwali „rozwiązania indyjskie”: „władze apelują, by nie przeprowadzano aborcji, ale nie można robić z tego prawa”. Teraz 83-letni przywódca duchowy narodu tybetańskiego naraził się zachodnim, liberalnym salonom stwierdzając, że „Europa należy do Europejczyków”, a „uchodźcy powinni wrócić do swych ojczyzn”.
Polityka imigracyjna dzieli Europejczyków wedle jasnych i oczywistych kryteriów. Przynajmniej do takich wniosków skłania przekaz, który serwują na Starym Kontynencie opiniotwórcze media.
Wyłania się z tego następujący obraz: cywilizowani i światli ludzie optują za przyjmowaniem uchodźców, natomiast hołdujący ksenofobicznym uprzedzeniom ciemnogród jest temu przeciwny. A zatem role są rozpisane: dobro walczy ze złem.
Nie jest niespodzianką, że w mijającym tygodniu Viktor Orban znowu wystąpił z ostrą krytyką stanowiska Niemiec w kwestii ochrony zewnętrznych granic Unii Europejskiej. Ów „bad guy” europejskiej polityki negatywnie odniósł się do pomysłu Angeli Merkel, żeby państwa, które posiadają takie granice (czyli również Węgry), cedowały część swoich kompetencji na Frontex, w ten sposób pozwalając tej unijnej agencji działać na ich terytorium bez przeszkód.
Orban sam chce kontrolować napływ cudzoziemców do swojego kraju. I oczywiście nie chce wpuszczać na masową skalę przybyszów z Afryki i Azji. Zachowanie premiera Węgier jest do bólu przewidywalne i zarazem zgodne z narracją europejskich mainstreamowych mediów, w której występuje on jako nacjonalistyczny szwarccharakter.
Zaskoczeniem natomiast może być niedawne wystąpienie XIV Dalajlamy na konferencji w Malmö. Człowiek ten przecież fetowany jest od wielu dziesięcioleci na zachodnich liberalnych salonach jako wcielenie najwyższych cnót.
Wysadził w powietrze przygotowywaną wówczas wersję scenariusza transformacji ustrojowej – pisze Grzegorz Górny.
zobacz więcej
I tak 83-letni duchowy przywódca narodu tybetańskiego przypomniał w ubiegłym tygodniu o swoim istnieniu stwierdzając, że „Europa należy do Europejczyków”. Powiedział on także, iż „uchodźcy powinni wrócić do swoich ojczyzn, żeby je odbudować”.
Na mnicha posypały się w serwisach społecznościowych gromy. Nie zabrakło pod jego adresem kąśliwych uwag w rodzaju: niech sam da przykład i wróci do Tybetu.
Całej sprawie smaczku dodaje bowiem fakt, że Dalajlama mieszka właśnie na uchodźstwie. W roku 1959 – a więc dziewięć lat po tym, jak komunistyczne Chiny rozpoczęły okupację Tybetu – udał się do Dharamsali w Indiach, gdzie do 2011 kierował emigracyjnym rządem.
Tak czy inaczej duchowy przywódca Tybetańczyków srogo zawiódł tych mieszkańców Europy, którzy oczekują od niego zdecydowanego poparcia dla polityki otwartych granic, dla Willkommenskultur („kultury gościnności”) traktującej obecność islamu na Starym Kontynencie jako zjawisko ubogacające to miejsce.
Chodzi bądź co bądź o autorytet postępowej części ludzkości, o laureata pokojowej Nagrody Nobla z roku 1989. Dalajlama został nią uhonorowany za to, że zaproponował program przekształcenia Tybetu – a docelowo nawet i całego świata – w strefę wolną od przemocy („zone of »Ahimsa«”) .
Skądinąd warto zauważyć, że mamy w tym przypadku do czynienia z postacią pełną sprzeczności.
Pokój, miłość, równość. Mity maja '68 podważa Konrad Kołodziejski.
zobacz więcej
Z jednej strony jest to mnich buddyjski. Praktykuje ezoteryczną duchowość, która pozostaje obca zarówno chrześcijaństwu, jak i europejskiemu dziedzictwu humanizmu i oświecenia. W buddyzmie tybetańskim – tak jak i w innych systemach religijnych Dalekiego Wschodu – podmiotem nie jest osoba z jej niezbywalną godnością, lecz zachodzące we wszechświecie – poza dobrem i złem, świętością i grzechem – procesy.
Z drugiej strony Dalajlama wie, czym i jak zaskarbić sobie sympatię ludzi Zachodu. Mentalność dużej ich części została w drugiej połowie XX wieku ukształtowana przez ideologiczne przesądy nowej lewicy. Duchowy przywódca Tybetańczyków nie stroni zatem od rozmaitych deklaracji, które budzą entuzjazm wśród weteranów Maja’68 oraz ich ideowych spadkobierców.
Warto zatem przypomnieć głośny w swoim czasie wywiad Adama Michnika z Dalajlamą z roku 1998 (ukazał się w „Magazynie Gazety Wyborczej”). Noblista zabłysnął w tej rozmowie ot choćby taką opinią: – W kapitalizmie, według mnie, chodzi jedynie o to, jak zarabiać pieniądze. Nie ma żadnego zainteresowania tym, jak je właściwie wykorzystać. Rewolucja marksistowska, bolszewicka oznaczała obalenie klasy rządzącej, która wyzyskiwała ludzi. Celem rewolucji jest zmiana niesprawiedliwego systemu. Czasem określam siebie jako półmarksistę, a półbuddystę.
W innym fragmencie wywiadu Dalajlama zasugerował, że nie ma właściwie istotnych różnic między buddyzmem a chrześcijaństwem, że przeświadczenie o istnieniu jednej prawdy to cecha fundamentalizmu. Tybetańczyk stwierdził, iż we wszystkich wielkich religiach świata chodzi o to samo: „miłość, współczucie, przebaczenie”. I dodał: – Taka jest ich istota. Różnią się obrzędami.
A przecież nie pierwszy raz wypowiedzi Dalajlamy idą pod prąd orędownikom wielokulturowości.