Cywilizacja

Paryż wrze. Bunt przeciwko elitom

Coraz więcej obserwatorów przyznaje, że na globalizacji tracą nie tylko warstwy najbiedniejsze, ale też klasa średnia, która pauperyzuje się i dołącza do klas niższych. To dlatego gniewni noszą dziś żółte kamizelki. Ale co dalej? Cywilne nieposłuszeństwo? Stworzenie jakiejś partii? Stare przysłowie mówi: „Jeżeli gniew rośnie powoli, pozostaje na długo”. Francja, która wsparła wszystkie fejsbukowe rewolucje arabskiej wiosny, dziś przeżywa własną, zwołaną na fejsbuku, jesień.

Rewolucje rodzą się z ogólnej choroby umysłów z nagła przechodzącej w stan przesilenia wywołany przypadkową okolicznością, której nikt nie przewidział.

- Alexis de Tocqueville



Gdy przed tygodniem w Paryżu, na Polach Elizejskich i na pobliskich ulicach, zapłonęły ogniska, z jezdni wyrywano bruk, wywracano słupki sygnalizacji świetlnej, a policja rozpędzała manifestantów przy pomocy armatek wodnych i gazów łzawiących, prezydent Emmanuel Macron musiał zareagować. Zrobił to trzy dni później, we wtorek 27 listopada. Mówił przez godzinę, aby przedstawić swój plan „transformacji ekologicznej”.

Powiedział, że rozumie gniew tych, których określił jako „pierwsze ofiary podziału ekologicznego i społecznego”. Ogłosił „poważne konsultacje terenowe” w celu dostosowania opodatkowania paliw do wahań cen i planów ekologicznych rządu. – Musimy wziąć pod uwagę niezadowolenie społeczne, ale dziś mamy alert ekologiczny. Naszym podstawowym celem jest detoksykacja paliw kopalnych. W ciągu kilku tygodni w tym kraju wzmógł się ruch protestu. Doprowadziło to do niedopuszczalnej przemocy. I nie mylę tu wandali ze współobywatelami, którzy protestują – podkreślił szef państwa i dodał: „Nie możemy być w poniedziałek za ochroną środowiska, a we wtorek przeciwko rosnącym cenom paliw”.
Prezydent Emmanuel Macron prezentuje plan „transformacji ekologicznej”. Fot. Reuters/Ian Langsdon
Tylko tyle. I aż tyle, biorąc pod uwagę, że wystąpienie Macrona miało miejsce w szczególnie napiętej sytuacji, po dziesięciu dniach mobilizacji „żółtych kamizelek”, nowego ruchu społecznego występującego przeciwko rosnącym podatkom od paliw oraz cenom.

Media z przemówienia prezydenta wychwyciły dwie myśli: że przyszłorocznej podwyżki cen „raczej” nie będzie oraz że „żółte kamizelki” są odpowiedzialne za efekt cieplarniany.

Prezydent Macron nie zrozumiał chyba, z czym ma do czynienia. Lub mówi, że nie rozumie.

Liberté

Ruch „żółtych kamizelek” nie jest ani powstaniem, ani rewolucją, choć jest rewolucyjny, bo stanowi we Francji novum – jest całkowicie oddolny. Ludzie protestują przeciwko wszystkiemu, co uosabia dla nich Macron: podwyżce cen paliw, spadkowi siły nabywczej, rosnącym podatkom, zanikowi usług publicznych. Na liście żalów są też: pogłębianie się nierówności społecznych, imigracja, nieufność do elit, odrzucenie polityków – z jakiejkolwiek partii by się wywodzili.

Kto wychodzi na ulicę w żółtej kamizelce? Samodzielni drobni przedsiębiorcy, ich rodziny, emeryci, którym władza od dwóch lat dobiera się do kieszeni, ludzie wolnych zawodów, matki. Na protestach jest mnóstwo kobiet w średnim wieku, a to z socjologicznego punktu widzenia coś nowego. A także młodzież, ale nie ta studencka, tylko pracująca i coraz bardziej masowo bezrobotna, choć wykształcona. Widzieliśmy na ulicach mieszkańców wsi, małych i średnich miast, a także przedmieść. Byli robotnicy i kierowcy karetek pogotowia czy ciężarówek.

Wszystkie chwyty dozwolone. Jak się broni elita

Cały establishment zorganizował się przeciwko Marine Le Pen, do czego publicznie wzywali nawet psycholodzy!

zobacz więcej
Zaczęło się w sobotę, 17 listopada, gdy demonstranci w liczbie ok. 200 tys. pomaszerowali w nielegalnym proteście na pusty Pałac Elizejski, by wywlec z niego nieobecnego prezydenta (Emmanuel Macron akurat był w Berlinie). Blokowali bramki autostradowe i ronda. Łącznie w wielogodzinnych demonstracjach i pikietach wzięło udział ok. 300 tys. ludzi, przy wsparciu miliona. Tylu demonstrantów – bez związków zawodowych, partii politycznych czy kościołów – nie wyszło na francuskie ulice od czasów Wielkiej Rewolucji.

Dwa dni później „żółte kamizelki” zablokowały Lille; mer i prefekt policji wezwali posiłki. Tego dnia na autostradach, wokół magazynów paliw oraz na rondach i w tunelu pociągu Eurostar było łącznie pół miliona ludzi.

W sobotę, 24 listopada, liczba protestujących sięgnęła 100 tys., z czego 8 tys. zgromadziło się w stolicy.

W Paryżu, gdzie zbiórka została ogłoszona przez „organizatorów” na placu Zgody, a minister spraw wewnętrznych „dla bezpieczeństwa” (sic!) pozwolił im się zebrać na Polach Marsowych, po raz pierwszy od 1968 roku zaczęto wznosić barykady i wyrywać kostkę brukową w centrum miasta. Funkcjonariuszom policji i żandarmerii – którzy używali gazów łzawiących i armatek wodnych, zwłaszcza w okolicach Champs Elysées – udało się nie dopuścić protestujących w pobliże Pałacu Elizejskiego; tym razem prezydent był w domu. Dochodziło do prowokacji, zwłaszcza podpaleń – ale nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzy przecież, że drobny biznes pójdzie palić sklepy i warsztaty.
Francuska policja brutalnie rozprawiła się z protestującymi. Fot.Reuters/Gonzalo Fuentes
Media, nazwijmy je „głównego nurtu”, z 8 tysięcy spokojnie maszerujących ludzi, wyłowiły kilkudziesięciu agresywnych żuli, korzystających z okazji do demolki. I w taki sposób zaczęły pokazywać te protesty. Usiłują odtąd powiązać ruch „żółtych kamizelek” ze Zjednoczeniem Narodowym (dawniej Front Narodowy). To głupie i jałowe. Pokazuje tylko ludziom, którzy wciąż jeszcze korzystają z tradycyjnych mediów, że kłamią one w żywe oczy.

Inaczej rzecz się ma z amatorskimi filmami, które obiegły świat głównie drogą mediów społecznościowych. Widać na nich, że to, co się zaczęło jako spokojny i w sumie nieliczny – w porównaniu z wcześniejszymi – marsz pod hasłem: „Macron – do dymisji!”, skończyło się jako regularne walki tłumu z agresywną policją.

W sumie w czasie protestów jedna osoba została zabita, kilkadziesiąt ciężko rannych, ponad dwieście – lekko. Były aresztowania.

Prezydent twierdzi, że to Marine Le Pen ponosi odpowiedzialność za przemoc, bo zwołała ludzi w okolice Champs Elysées. Sęk w tym, że „żółte kamizelki” nie mają wiele wspólnego ze Zjednoczeniem Narodowym. Choćby tylko dlatego, że w ruchu tym bardzo aktywna jest (jak zwykle w podobnych okazjach) Bretania, a tam zawsze wybory wygrywają socjaliści.

Egalité

Znany francuski intelektualista, Bernard-Henry Lévy, chociaż twierdzi, że „żółte kamizelki” jeszcze nie są emanacją Francji przeciwnej oderwanym od życia paryskim elitom”, ale jednocześnie nie szczędzi gorzkich słów „tym, którzy są nazywani elitami lub posiadaczami, a którzy nie muszą się martwić o cenę oleju napędowego, ponieważ jeżdżą po Paryżu hulajnogami. Tak że ten Paryż stopniowo staje się coraz bardziej ekologiczny, ale już od dłuższego czasu jest opróżniany ze swoich uboższych mieszkańców”.

Politolog z Oksfordu: Neoliberalizm jest jak marksizm

Mieszkańcy Europy są stale oszukiwani. Gdy głosują za radykalną zmianą, europejski establishment konsoliduje się w celu jej zablokowania.

zobacz więcej
„Skoro rząd zajął miejsce Opatrzności, zrozumiałe jest, że każdy, kto znalazł się w potrzebie, wzywa jego pomocy.” To stwierdzenie Alexisa de Tocqueville’a rządzi niepodzielnie Francją od co najmniej początku V Republiki. Nie oznacza to jedynie, że ludzie uważają, iż państwo ma za zadanie wychować im dzieci, zadbać o ich starców i biednych, zająć się śmieciami na ulicy oraz dać im pracę lub zasiłek. Konsekwencje są mentalnie jeszcze głębsze. A skoro stare i kolonialne pieniądze już się skończyły (przynajmniej zniknęła niemal powszechna do nich dostępność), państwo przestało mieć, skąd brać.

Rzeczywiście, skąd państwo ma brać pieniądze? Przecież nie od bogatych. Pierwszą rzeczą, którą zrobił Macron jako prezydent było obniżenie podatków od dochodów z kapitału, z dywidend, ze spekulacji papierami wartościowymi itp. Zamiast górnych 59 proc., ustanowił płaski podatek 30 proc. Tak się odwdzięczył światowej finansjerze, która najpierw wytypowała go wśród młodych banksterów Rotschilda, pomogła stworzyć partię z niczego i zniszczyć nagonką medialną głównego rywala, Francois Fillona. Z takim wsparciem Macron przeszedł do drugiej tury ubiegłorocznych wyborów prezydenckich ze zdemonizowaną „populistką” i „faszystką” Marine Le Pen. Ostatecznie aż 43 proc. wyborców Macrona głosowało na niego wyłącznie dlatego, żeby nie dopuścić do władzy Le Pen. Dzisiaj Macron mówi: „Jeśli bycie populistą oznacza bycie z ludźmi, to jestem populistą”.

Macron pochodzi z zespołu Francois Hollande’a, który przez kilka lat próbował zniszczyć klasę średnią podatkami. Za jego rządów w przeciętnej rodzinie „wyższej klasy średniej” podatki wzrosły trzykrotnie. Macron nie ukrywał, że „państwo” będzie pomagało biednym – ale za cenę pauperyzacji i prekaryzacji klasy średniej. I tak kilkadziesiąt lat powolnego, acz nieustannego kurczenia się realnej klasy średniej dekadę temu wyraźnie przyspieszyło.
Według autorów na protestach (tu demonstracje w Nicei,17 listopada) mnóstwo jest kobiet w średnim wieku, a to z socjologicznego punktu widzenia coś nowego. Fot.Reuters/Eric Gaillard
Podatki zawsze były we Francji wysokie, ale dziś zaczęły przekraczać granicę bezpieczeństwa. Zwłaszcza te, które dotykają wszystkich, zwłaszcza uboższych (od pracy, od konsumpcji nawet najtańszych produktów, od zamieszkiwania w danym miejscu i oddychania jego powietrzem, od posiadania jakiejkolwiek nieruchomości, od usług, od kupna i sprzedaży, od spadku, akcyza).

Realna inflacja jest jakieś trzy-cztery razy wyższa, niż nominalna. W supermarketach ludzie masowo korzystają z lodówek z o połowę tańszymi przeterminowanymi produktami. Rynek nieruchomości notuje dramatyczny zastój. Małe firmy licznie ogłaszają upadłość. Realne bezrobocie jest kilkunastoprocentowe, a w rejonach przygranicznych z Beneluksem, Niemcami i Szwajcarią większość Francuzów znajduje zatrudnienie poza Francją.


Jak by tego było mało, w momencie największych protestów, okazało się, że prezydent Macron wymienił zastawę stołową w Pałacu Elizejskim, wydając na nią z pół miliona euro publicznych pieniędzy. Paryska ulica twierdzi zatem, że od czasu afery z diamentowym naszyjnikiem Marii Antoniny (wyłudzonym przez hrabinę de la Motte, ale pogrążającym Marię Antoninę w opinii utracjuszki i cudzołożnicy) żadna władza nie zanotowała takiego zjazdu w ludzkiej opinii. A i tak z poziomu najniższego w historii V Republiki.

Fraternité

Samochód jest we Francji nie tylko wyznacznikiem klasy średniej. Normalna francuska rodzina musi mieć dwa samochody, żeby mąż i żona mogli niezależnie dojeżdżać do pracy i dowozić dzieci do szkoły. Ludzie nie zapomnieli, że państwo od lat subsydiowało samochody z silnikami Diesla, obniżając ceny na to paliwo i wypłacając premie za oddanie na złom starych samochodów z napędem benzynowym. A teraz ceny oleju napędowego szybują w górę. Czy można się dziwić, że ludzie poczuli się oszukani?

„Zamaskowany” plan dla Europy?

Ideowym ojcem Unii został mało znany trockista postulujący likwidację państw narodowych i własności prywatnej. Czy to jego radykalny plan realizują dziś eurokraci?

zobacz więcej
Na czym polega oszustwo Macrona? Przyjrzyjmy się, co przewiduje ogłoszona przez niego „transformacja ekologiczna”. Po pierwsze, docelowo mają być wyeliminowane wszystkie paliwa kopalne: węgiel, paliwa otrzymywane z ropy naftowej i nawet gaz naturalny, w tym gaz skroplony. Wszystko po to, żeby zapobiec grożącemu ludzkości „globalnemu ociepleniu”, którego źródłem jest podobno dwutlenek węgla z paliw kopalnych. To oznacza, że mają być wyeliminowane wszystkie samochody, oprócz elektrycznych – czyli większość obywateli będzie musiała takie auta nabyć za własne pieniądze! Pieniądze, których coraz bardziej nie ma skąd wziąć.

Powstaje też inny problem: skąd się weźmie energia elektryczna, która ma zastąpić energię pochodząca z kopalin?

Plan Macrona przewiduje bowiem także stopniowe zamykanie elektrowni atomowych (14 już wytypowano). A dziś pochodzi z nich 71,6 proc. produkowanej we Francji energii i dotąd energię atomową określano jako tanią i „ekologicznie czystą”. Likwidacja jednego bloku elektrowni atomowej kosztuje niewiele mniej, niż jego zbudowanie. Koszty budowy elektrowni atomowej zależą od jej mocy, ale to kwota rzędu od 1,5 miliarda dolarów. Natomiast likwidacja to minimum 0,5 miliarda. Dla porównania – na Litwie zamknięcie elektrowni w Ignalinie kosztowało 2,5 miliarda euro.

Kto będzie za to płacić? Oczywiście, państwo – to znaczy podatnicy.

Oprócz tego, trzeba znaleźć nowe źródła energii, które zrekompensują niedobory energii. W tym kontekście Macron na poważnie mówi o „czystych i odnawianych” źródłach takich, jak wiatraki i baterie słoneczne.
Program Francois Mitteranda przewidywał zaniechanie produkcji energii atomowej. Fot. Franco Origlia/Getty Images
To przywodzi na myśl pamiętną debatę przedwyborczą z 1980 roku miedzy Valéry’m Giscard d'Estaing i Francois Mitterandem. Program Mitteranda przewidywał zaniechanie produkcji energii atomowej. Giscard zapytał, czym socjalistyczny kandydat ma zamiar ją zastąpić? W tamtym czasie elektrownie atomowe produkowały we Francji zaledwie 29 proc. energii, ale to właśnie one uratowały kraj przed kryzysem naftowym. Mitterand zaczął wyliczać: elektrownie wodne, wiatrowe, energia słoneczna, geotermia, przypływy morskie i... energia termojądrowa. Giscard jako najmłodszy w historii minister finansów, który niegdyś, nie zaglądając do notatek, wygłosił przed parlamentem raport o stanie finansów państwa, umiał liczyć i spokojnie odpowiadał: to jeden procent, tamto 1,8 proc., a tamto 2,5 proc. Natomiast energii termojądrowej jeszcze po prostu nie ma...

Mitterand wybuchnął: „Pan nie jest nauczycielem, a my – pańskimi uczniami! Wiemy, deuter, tryt, znamy te rzeczy nie gorzej od pana!”

Człowiek przy zdrowych zmysłach uznałby, że takiego nieuka i chama Francuzi nigdy nie wybiorą na prezydenta. Nazajutrz jednak wszystkie gazety podziwiały „celną ripostę” Mitteranda. Został wybrany, ale elektrowni atomowych nie zamknął. I teraz znowu Francuzów chce oszukać wybrany przez nich prezydent!
W czasie protestu „żółtych kamizelek” nie widać wielu flag, a te, którą są, bez wyjątku są francuskie. Tak też było w Paryżu, 24 listopada. Fot. Reuters/Gonzalo Fuentes
To dlatego zawód jest tak gwałtowny i wyraża się w oddolnym, masowym ruchu. Coraz więcej obserwatorów przyznaje też, że na globalizacji tracą nie tylko warstwy najbiedniejsze, ale też klasa średnia, która pauperyzuje się i dołącza do klas niższych. Wiadomo, łatwiej rządzić ludźmi biednymi, pozbawionymi własności i zdanymi na łaskę zamożnych elit.

Schyłek klasy średniej?

Dziennikarz Saïd Mahrane tak pisze we wpływowym tygodniku „Le Point”: „Teraz najpopularniejszym słowem wyrażającym nastroje we Francji jest gniew. Kilka lat temu mogliśmy mówić o złości, napięciu, które może rzeczywiście bardzo wzrosnąć, ale potem wrócić do normy, kiedy nadejdzie poniedziałkowy poranek i musimy wrócić do pracy, oddać dzieci do szkoły i napełnić lodówkę.(…) Gdzie indziej jednak taki gniew potrafił wynieść do władzy nietypowych przywódców. Trump nie jest panią Clinton, Salvini nie jest Renzim. Musimy zatrzymać coś, co nieubłaganie nadchodzi, ale co? To globalizacja, która oznacza schyłek klasy średniej”.

Dzisiaj gniewni noszą żółte kamizelki. Ale co dalej? Cywilne nieposłuszeństwo? Stworzenie jakiejś partii? Stare przysłowie mówi: „Jeżeli gniew rośnie powoli, pozostaje na długo”.

Francja, która wsparła wszystkie fejsbukowe rewolucje arabskiej wiosny, dziś przeżywa własną, zwołaną na fejsbuku, jesień.
Dziś zatem mamy we Francji: trwający od kilku lat, a związany z atakami terrorystycznymi islamskich ekstremistów stan wyjątkowy, którego chyba zapomniano zakończyć; pogotowie strajkowe wszystkich central związkowych ze względu na zmiany w Kodeksie Pracy wprowadzane przez rząd pod egidą prezydenta Macrona; a także oddolny ruch społeczny, który zaczął budować barykady na ulicach. Ludzie mają naprawdę dość.

Można powiedzieć, że Wielką Rewolucję wywołała drobna burżuazja, która dusiła się w wyznaczonej jej roli społecznej. Walczyła, bo była silna. Dziś ta sama grupa walczy o przetrwanie. O to, by nie wylądować wśród prekariuszy i nie oglądać kompletnej zapaści Francji. O której Francuzi przypomnieli sobie, że ją mają i że władza się chyba o nią zupełnie nie troszczy – to jest podstawowe, dojmujące odczucie wielu ludzi na francuskiej ulicy. Na manifestacjach nie widać wielu flag, ale te które są, bez wyjątku są francuskie lub wielkich regionów posiadających historyczna tożsamość: bretońskie, korsykańskie, alzackie.

Kolejna mobilizacja w sobotę. Francuzi mają nadzieję, że „żółte kamizelki” nie odpuszczą. To początek długiej drogi.

– Aleksander Bondariew, Magdalena Kawalec-Segond

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Aleksander Bondariew jest rosyjskim dziennikarzem i tłumaczem. Mieszka w Paryżu.

Magdalena Kawalec-Segond jest biologiem molekularnym i mikrobiologiem, współautorką „Słownika bakterii”. Mieszka w Strasburgu.
Zdjęcie główne: W sobotę 24 listopada w Paryżu na Champs Elysees i pobliskich ulicach zgromadziło się około 8 tysięcy demonstrantów. Fot. Emeric Fohlen/NurPhoto via Getty Images
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.