Rozmowy

Piszę jak jest, nie cukruję. Wielokrotnie szłam na wojnę z telewizyjnymi gwiazdami

– Napisać można wszystko, papier jest cierpliwy. W scenariuszu trzeba się jednak liczyć z realiami producenckimi. Łatwo jest napisać, że pali się zamek albo trzy kamienice walą się jednocześnie i grzebią pod gruzami naszych bohaterów. Ale potem trzeba to jeszcze pokazać na ekranie – mówi Ilona Łepkowska, współtwórczyni wielu seriali, m.in. „M jak miłość”, „Klan” i „Korona królów”.

TYGODNIK.TVP.PL: „Stulecie Winnych” Ałbeny Grabowskiej to ukochana przez czytelniczki w Polsce saga. Jak pani na nią trafiła?

ILONA ŁEPKOWSKA: To Ryszard Sybilski, szef Endemolu, zaproponował mi pracę przy ekranizacji „Stulecia Winnych”. Śmiał się, że do sagi Grabowskiej przekonały go kobiety z jego firmy. Najpierw zaproponowano mi, żebym wszystko napisała sama. Odmówiłam, bo unikam już takich sytuacji, w których biorę całość projektu na siebie. Serialowi dobrze robi, gdy pracuje nad nim zespół. Dzięki temu jest różnorodny. W grupie nawzajem się inspirujemy. Objęłam więc kierownictwo literackie.

Co to znaczy?

Nadzoruję prace scenariuszowe na każdym ich etapie. Na początku dzielimy materiał książkowy na odcinki. Czyścimy, wyrzucamy niektóre rzeczy, czasem coś dodajemy. Każdy z autorów dostaje swój przydział – np. odcinki pięć i siedem. Najpierw powstaje drabinka, czyli schemat odcinka. Autor proponuje, gdzie się toczy każda scena, kto w niej uczestniczy, jaki jest jej główny temat i pointa. Sprawdzam drabinkę razem z producentem i potem odcinek idzie do pisania. Potem są poprawki, szlifuję całość.
Panuję nad całym projektem, czuwam, by całość była spójna. Dostaję też wersję reżyserską z sugestiami, by np. poprawić dialogi albo podkręcić którąś ze scen, bo okazała się letnia. Czasem scenografia warunkuje poprawki, ponieważ obiekt, który znaleźliśmy, wygląda inaczej niż ten ze scenariusza i nie ma np. szklarni, jest za to altanka. Uczestniczę też w pokazach już nakręconych odcinków.

Spodobała się pani saga „Stulecie winnych”?

To świetne damskie czytadło. Powieści są napisane wartko, bez zadęcia. W bibliotekach czytelniczki czekają w kolejkach, żeby przeczytać powieść Ałbeny Grabowskiej. Przez losy członków rodziny Winnych, prostych ludzi z podwarszawskiego Brwinowa, autorka pokazuje historię Polski. Losy tych prostych ludzi są bardzo burzliwe, pełne emocji. Jeden z naszych bohaterów na pytanie, co myśli o wojnie, odpowiada, że na polityce się nie zna, ale zawsze jest tak samo: przychodzą, zabierają wszystko, a my zostajemy z niczym. Świetny materiał do adaptacji i jednocześnie bardzo trudny.

W ich historię wplecione są postaci historyczne. Brwinów leży niedaleko Podkowy Leśnej, miasta założonego przez Stanisława Lilpopa. Nieopodal jest Stawisko, gdzie Lilpop wybudował dom dla swojej córki Anny i jej męża, Jarosława Iwaszkiewicza. Gdy projekt przestał być już tajemnicą i mogłam w mediach społecznościowych umieścić informację, że pracuję nad adaptacją „Stulecia Winnych”, było mnóstwo bardzo pozytywnych reakcji. Ludzie dzielili się też swoim niepokojem. „Fantastyczna książka, byle tylko tego nie zepsuli” – pisali.

Czy fani sagi komentują decyzje obsadowe?

Nie było protestów. Mamy w obsadzie dobrych aktorów, to m.in. Kinga Preis, Jan Wieczorkowski, Katarzyna Kwiatkowska, Arkadiusz Janiczek, Olaf Lubaszenko, Rafał Królikowski, Adam Ferency, Iwona Bielska, Katarzyna Wajda oraz Roman Gancarczyk. Prawda jest taka, że to nie będzie taki śliczny, telewizyjny serial, jak ja to mówię „glamurny”. TVP też nie jest od tego wolna. Bohaterami są zazwyczaj młodzi, świetnie ubrani, przebojowi i ambitni; mieszkają w dużym mieście, w pięknie urządzonych domach.

W „Stuleciu Winnych” opowiadamy o prostych ludziach ze wsi. Oczywiście idziemy za emocjami bohaterów, ale trzeba też pokazać, dlaczego na początku serialu pojawiają się Rosjanie, potem Niemcy, potem znowu Rosjanie. Brwinów w czasach I wojny światowej przechodził z rąk do rąk. Potem mamy niepodległość, wojnę 1920 r. Trudny projekt, w którym konieczny jest historyczny background.

Staraliśmy się za bardzo nie stylizować języka, bo mogłaby to być dla widzów trudna do przekroczenia bariera. Bardzo starannie przygotowano scenografię. Ale przede wszystkim mamy świetne postaci i dużo emocji.

Mówiła do mnie „ty nędzny, mały realisto”, „ty ludzka żabo”

Janusz Kondratiuk zmarł 7 października 2019 r. po ciężkiej chorobie. Ostatni film, jaki zrealizował, „Jak pies z kotem”, poświęcił pamięci swojego zmarłego wcześniej brata Andrzeja. O filmie i relacjach między braćmi - reżyserami opowiadał Tygodnikowi TVP.

zobacz więcej
W rodzinie Winnych często rodzą się bliźnięta…

W pierwszym odcinku na świat przychodzą Ania i Mania. Ich matka umiera przy porodzie. Początek życia dziewczynek naznaczony jest więc tragedią. Równocześnie świat ogarnia I wojna światowa. Ania ma zdolności profetyczne, widzi przyszłość, od dziecka otacza ją niezwykła aura. Stanisław Lilpop pomaga w wykształceniu dziewczynek. Opłaca naukę Ani i Mani w Prywatnej Żeńskiej Szkole im. Cecylii Plater–Zyberkówny w Warszawie. Potem Ania studiuje w Państwowym Instytucie Nauczycielskim kierowanym przez Marię Grzegorzewską, gdzie uczył m.in. Korczak. W filmie pojawia się więc postać Starego Doktora.

Miała pani wpływ na obsadę?

Korzystałam z tego, że znam wielu aktorów. Np. było dwóch kandydatów do roli Stanisława, ojca Ani i Mani. Reżyser skłaniał się ku jednemu z nich, a ja już z nim pracowałam i wiedziałam, jakie są jego możliwości i ograniczenia. Czułam, że nie sprawdzi się w tej roli. Ostatecznie rolę dostał Janek Wieczorkowski i myślę, że to była dobra decyzja. W sprawy obsadowe angażuje się w pełni jednak wtedy, gdy jestem producentem serialu, a tu moja rola jest inna.

Ile ma odcinków pierwszy sezon i kiedy premiera?

Pierwszy sezon to 13 odcinków, premiera na antenie TVP zaplanowana jest na wiosnę 2019 r. Akcja obejmuje pierwszy tom pt. „Ci, którzy przeżyli”, czyli okres od wybuchu I Wojny Światowej do wybuchu drugiej. Założenie było takie, że gdyby wszystko szło dobrze i widzowie zaakceptowali „Drogi wolności” i „Stulecie Winnych”, wtedy na antenie kolejne sezony pierwszego serialu emitowane byłyby jesienią, a naszego – wiosną. I tak na zmianę. Ale TVP nie podejmuje decyzji w ciemno, bez sprawdzenie rekcji widzów.

Myślę, że dopiero wiosną dowiemy się, co z drugim sezonem. Jeśli będzie kontynuacja, zdjęcia trzeba będzie zacząć w maju, czerwcu. Konieczne są szeroko zakrojone prace przygotowawcze, bo to jest serial historyczny. Scenografia, kostiumy, dokumentacja historyczna... Firma podjęła więc, na własne ryzyko, decyzję, że już zaczyna prace literackie nad drugim sezonem. Wzięliśmy na warsztat drugi tom, czyli „Ci, którzy walczyli”, podzieliliśmy go jednak na dwie części, bo obejmuje ogromny materiał, od 1939 r. aż po 1968.
"Barwy szczęścia", odc. 72, reż. Krzysztof Rogala, scenariusz Ilona Łepkowska. Na zdjęciu Katarzyna Zielińska i Teresa Dzielska. Fot. TVP/I. Balcerak
Nie chcieliśmy dokonywać dużych skrótów, opowiadać pobieżnie i robić co chwilę przeskoki czasowe. Nie było by to dobre dla percepcji widza. Poza tym to bardzo ważny czas w historii Polski. Zdecydowaliśmy więc, że drugi sezon zamkniemy gdzieś w okolicach roku 1960. Jest to ważna cezura w powieści, bo umiera Bronia, nestorka rodu, którą gra Kinga Preis. Drugi sezon serialu już się więc pisze i w sumie, jeśli projekt odniesie sukces, będziemy mogli pokazać widzom cztery serie.

Mamy do czynienia z renesansem seriali historycznych. „Korona królów”, „Drogi wolności”, „Stulecie Winnych”. Takie projekty są na pewno dużym wyzwaniem produkcyjnym?

Na każdym poziomie. Trzeba wyważyć proporcje między wątkami historycznymi, a opowieścią o losach bohaterów. Napisać można wszystko, papier jest cierpliwy. Mam za sobą już doświadczenia książkowe i wiem, że to nieporównanie łatwiejsza praca. W scenariuszu trzeba się jednak liczyć z realiami producenckimi. Łatwo jest napisać, że pali się zamek albo trzy kamienice walą się jednocześnie i grzebią pod gruzami naszych bohaterów. Ale potem trzeba to jeszcze pokazać na ekranie.

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Scenariusz jest półproduktem, który służy do zrealizowania filmu lub serialu. Wspominałam o Stawisku, które było prezentem Lilpopa dla córki i jej męża. Stanęliśmy na przykład przed koniecznością, by pokazać, jak powstawał ten dom. A przecież realnie – stoi od przedwojnia.

Podczas produkcji serialu historycznego trzeba się liczyć z dużymi kosztami?

Zdecydowanie tak. Taki serial musi być droższy. Jestem już zanurzona w drugi sezon i kombinujemy, jak pokazywać II wojnę światową. Część akcji dzieje się w Warszawie, jest getto, potem Powstanie Warszawskie. Już wiemy, że na pewno nie zmieścimy się w takim samym budżecie, jak w przypadku pierwszego sezonu. Mówi się, że technika tak teraz poszła na przód, że wiele da się zrobić komputerowo. Ale to przecież też kosztuje.

Jeden z naszych bohaterów jest księdzem w parafii św. Aleksandra przy pl. Trzech Krzyży w Warszawie. Świątynia zostaje zbombardowana. Jak to zrealizować bez dużych pieniędzy? Wiele scen będzie się rozgrywać w Warszawie po wyzwoleniu. Nawet jeśli pokażemy ciasne plany, musi być na nich widać ulice pełne ruin.

„Korona Królów” to nie podręcznik

W porównaniu z innymi filmami historycznymi dość wiernie trzyma się znanych badaczom faktów – pisze Łukasz Jasina

zobacz więcej
Pomaga pani jeszcze przy „Koronie królów”?

Obiecywałam, że rozkręcę serial i zostałam przez cały pierwszy sezon. Teraz jestem cały czas w kontakcie z obecną szefową literacką „Korony królów”. Chcę widzieć, co się dzieje, czy nie ma problemów. Jeśli będzie trzeba, rzucę koło ratunkowe. Nie mogę jednak sobie pozwolić na intensywną pracę przy „Koronie królów”, bo musiałabym odłożyć inne rzeczy. A ostatnio działo się bardzo dużo, robiłam m.in. „Misz masz, czyli kogel-mogel 3” i „Stulecie Winnych”.

W wywiadzie, którego udzieliła pani kilka lat temu, przeczytałam, że ma pani zamiar odpocząć od seriali, napisać książkę i film fabularny.

W pewnym stopniu zrealizowałam te plany. Napisałam powieść „Pani mnie z kimś pomyliła”, spisałam rozmowy z Teresą Lipowską w książce „Nad rodzinnym albumem”. Powstał scenariusz trzeciego „Kogla mogla”. Pomagałam przy „Koronie królów”, ale udało mi się nie wpakować w żaden serial typu „never ending story”, choć miałam i takie propozycje.

A „Barwy szczęścia”?

Spotykam się raz na jakiś czas z zespołem na naradach scenariuszowych, podpowiadam jakieś wątki, poddaję propozycję castingowi. Przydaje się czasem spojrzenie na fabułę osoby z zewnątrz, która jednocześnie zna pracę nad tym serialem od podszewki. Ale nie czytam, ani nie piszę regularnie scenariuszy. Powoli kończy się wariacki okres w moim życiu zawodowym. Ostatnio musiałam jeszcze napisać minipowieść, o tym, co działo się z bohaterami „Kogla–mogla” przez trzydzieści lat, które dzielą dwie poprzednie części od nowej. Miałam nadzieję, że zrobi to ktoś inny, ale wydawnictwo się uparło, że muszę to zrobić sama.

Gdy tylko skończymy II sezon „Stulecia Winnych”, planuję odpoczynek. Skończę dwie rozpoczęte książki. Wiek robi swoje, nie mam aż tylu sił, co kiedyś, jestem już formalnie na emeryturze. Poza tym prowadzę dwa domy – mam mieszkanie w Warszawie z małym ogródkiem i olbrzymi dom na wsi z dużym ogrodem. Nie brak mi więc zajęć.

Pani mąż, Czesław Bielecki, nie narzeka, że jest pani taka zapracowana?

Szczęśliwie Sławek jest sam bardzo zajęty. Gdyby już swoją działalność ograniczył albo zakończył, pewnie źle by znosił, że tak dużo pracuję. Czuję jednak, że powinnam trochę przemeblować życie. Chciałabym mieć więcej czasu dla przyjaciół i rodziny, na akcje społeczne i charytatywne. Nie chciałabym mieć napisane na nagrobku „królowa seriali”. Wolałabym, żeby zapamiętano mnie jako dobrego człowieka. Doba ma 24 godziny i trzeba wybierać.
Dominika Ostałowska i Witold Pyrkosz w serialu "M jak miłość" według scenariusza Ilony Łepkowskiej. Fot. TVP
Nie ma pani ochoty na pisanie kolejnych seriali?

Mam duże doświadczenie warsztatowe, ale nie znam już wszystkich aspektów współczesnego życia. Moja córka jest bardzo dorosłą osobą i z rozmów z nią nie mogę czerpać wiedzy o dzisiejszej młodzieży. Wiem dobrze, że pewne tematy nie są już dla mnie. Lubię uczyć, bardzo dużo satysfakcji sprawia mi script doctoring. Na pewno nie będę siedzieć bezczynnie, ale etap taśmowej pracy przy telenowelach mam już na pewno za sobą.

Na rynku jest cały czas miejsce dla nowych scenarzystów?

Mamy dużo produkcji, które wymagają umiejętności pisania, ale nie są bardzo kreatywne. Mówię o docu–soap. Tu liczy się szybkość i posługiwanie się prostym, zrozumiałym dla każdego widza językiem. Brakuje niestety scenarzystów „klasy premium”, takich jak kiedyś Andrzej Mularczyk czy Jerzy Janicki. Gdy zaczynałam, była niewielka grupa scenarzystów. Trafiłam na swój czas i moje umiejętności, wyobraźnia, zmysł obserwacji i solidność w pracy, sprawiły, że wycisnęłam z tego, ile mogłam. I nie chodzi mi tylko o pieniądze. Nie mam poczucia niespełnienia. Choć wiem, że moim największym osiągnięciem pozostanie „M jak miłość”. Człowiek już wie, że wyżej nie podskoczy, bo dziś trudno byłoby osiągnąć aż taki sukces. Oglądalności „M jak miłość” to jest nadal fenomen.

Z serialu odchodzą aktorzy, którzy od dawna są z nim związani, np. Kacper Kuszewski.

To normalna kolej rzeczy. Jeśli wszystko jest załatwione fair, nie widzę w tym nic złego. Nie mogę mieć pretensji do aktora, że jest zmęczony po 18 latach pracy nad serialem, bo sama uciekałam z kolejnych produkcji. Doświadczyłam uczucia przerażenia, że nigdy już nic innego nie zrobię. Po 2,5 roku pisania z Wojtkiem Niżyńskim „Klanu” pomyślałam sobie: „Boże, to ja teraz będę cały czas mówić doktorem Lubiczem”. Wycofałam się więc. Potem znów odchodziłam, gdy czułam, że jestem twórczo spętana. To były trudne decyzje dla mojego partnera produkcyjnego Tadeusza Lampki, ale dla mnie na pewno dobre.

Hans Kloss, agent GRU w niemieckim mundurze

„Stawka większa niż życie” ma już 50 lat. Aktorzy, którzy zagrali niemieckich oficerów, byli idolami, co szczególnie pikantne – przede wszystkim w NRD.

zobacz więcej
Z okazji 18–lecia „M jak miłość” mieliśmy spotkanie towarzyskie, które prowadził Kacper. Do kolegów z planu i do ekipy odnosił się bardzo ciepło. Są odejścia, są też powroty. Do „M jak miłość” wraca Marcin Bosak, który przez trzy lata grał Kamila. To było na początku serialu. Pamiętam, kiedy prosił mnie o rozmowę i powiedział, że nie był przygotowany na to, co go spotka, na tak wielką popularność. Wystraszył się, czuł, że dzieje się coś złego. Zrozumiałam go. Spytałam tylko, czy chce, żebym skończyła jego wątek w sposób ostateczny.

Teraz, po kilkunastu latach, Marcin wraca do „M jak miłość”. W czasie serialowej przerwy zrobił wiele różnych rzeczy i nie musi się obawiać, że będzie kojarzony tylko z Kamilem z „M jak miłość”.

Kacper Kuszewski już po opuszczeniu „M jak miłość” opowiadał, jak trudno się pracowało na planie. Co pani na to?

Mam o to żal. Pewnych rzeczy się nie wynosi na zewnątrz. Jeśli ma się jakieś zastrzeżenia, trzeba to powiedzieć produkcji. Ja i Tadeusz zawsze byliśmy do dyspozycji aktorów. Oni nie muszą wiedzieć, jakie są problemy podczas powstawiania serialu, czy budżety się dopinają, itp. Kacper potem tłumaczył, że nie mówił o sobie. Pamiętajmy, że ludzie pracujący przy produkcji seriali wykonują tzw. wolne zawody. W „M jak miłość” mają stabilność zatrudnienia. Firma płaci regularnie. A wiem, że nie u wszystkich producentów tak jest.

Jest pani uważną obserwatorką tego, co dzieje się na rynku telewizyjnym i ostro pani komentuje. Nie boi się pani nikogo i niczego?

Nie boję się. Wielokrotnie szłam już na wojnę z rozmaitymi telewizyjnymi gwiazdami i tuzami. Piszę jak jest, nie cukruję. Czytelnicy cenią szczerość. Chwalę i ganię wtedy, gdy ktoś na to naprawdę zasłuży. Felieton jest osobistą formą wypowiedzi.

Napisała pani np., że Małgorzata Kożuchowska się nie rozwija….
Dobrze zrobiłam, bo Patryk Vega natychmiast wziął ją do „Plag Breslau”. Małgosia doskonale wiedziała, że od dłuższego czasu robi rzeczy dość podobne do siebie. Znam ją dobrze, także z ról teatralnych i wiem, że uwielbia artystyczne wyzwania. Na pewno jej tego brakowało. Dowodem na to jest, że przyjęła rolę u Vegi.

– rozmawiała Beata Zatońska

Ilona Łepkowska jest scenarzystką serialową i filmową, pisarką i producentką. Za swoją twórczość wielokrotnie była nagradzana Telekamerami. Tworzyła m.in. seriale „Klan”, „Na dobre i na złe”, „Barwy szczęścia”, „M jak miłość”. Napisała również scenariusze wielu filmów fabularnych, w tym takich przebojów jak „Och, Karol”, „Kogel–mogel”, „Nie kłam kochanie”, „Nigdy w życiu”, „Nie kłam kochanie”.
Zdjęcie główne: Ilona Łepkowska podczas prezentacji serialu "Korona Królów" w TVP. Fot. TVP/Jan Bogacz
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.