Piszę jak jest, nie cukruję. Wielokrotnie szłam na wojnę z telewizyjnymi gwiazdami
piątek,
21 grudnia 2018
– Napisać można wszystko, papier jest cierpliwy. W scenariuszu trzeba się jednak liczyć z realiami producenckimi. Łatwo jest napisać, że pali się zamek albo trzy kamienice walą się jednocześnie i grzebią pod gruzami naszych bohaterów. Ale potem trzeba to jeszcze pokazać na ekranie – mówi Ilona Łepkowska, współtwórczyni wielu seriali, m.in. „M jak miłość”, „Klan” i „Korona królów”.
TYGODNIK.TVP.PL: „Stulecie Winnych” Ałbeny Grabowskiej to ukochana przez czytelniczki w Polsce saga. Jak pani na nią trafiła?
ILONA ŁEPKOWSKA: To Ryszard Sybilski, szef Endemolu, zaproponował mi pracę przy ekranizacji „Stulecia Winnych”. Śmiał się, że do sagi Grabowskiej przekonały go kobiety z jego firmy. Najpierw zaproponowano mi, żebym wszystko napisała sama. Odmówiłam, bo unikam już takich sytuacji, w których biorę całość projektu na siebie. Serialowi dobrze robi, gdy pracuje nad nim zespół. Dzięki temu jest różnorodny. W grupie nawzajem się inspirujemy. Objęłam więc kierownictwo literackie.
Co to znaczy?
Nadzoruję prace scenariuszowe na każdym ich etapie. Na początku dzielimy materiał książkowy na odcinki. Czyścimy, wyrzucamy niektóre rzeczy, czasem coś dodajemy. Każdy z autorów dostaje swój przydział – np. odcinki pięć i siedem. Najpierw powstaje drabinka, czyli schemat odcinka. Autor proponuje, gdzie się toczy każda scena, kto w niej uczestniczy, jaki jest jej główny temat i pointa. Sprawdzam drabinkę razem z producentem i potem odcinek idzie do pisania. Potem są poprawki, szlifuję całość.
Panuję nad całym projektem, czuwam, by całość była spójna. Dostaję też wersję reżyserską z sugestiami, by np. poprawić dialogi albo podkręcić którąś ze scen, bo okazała się letnia. Czasem scenografia warunkuje poprawki, ponieważ obiekt, który znaleźliśmy, wygląda inaczej niż ten ze scenariusza i nie ma np. szklarni, jest za to altanka. Uczestniczę też w pokazach już nakręconych odcinków.
Spodobała się pani saga „Stulecie winnych”?
To świetne damskie czytadło. Powieści są napisane wartko, bez zadęcia. W bibliotekach czytelniczki czekają w kolejkach, żeby przeczytać powieść Ałbeny Grabowskiej. Przez losy członków rodziny Winnych, prostych ludzi z podwarszawskiego Brwinowa, autorka pokazuje historię Polski. Losy tych prostych ludzi są bardzo burzliwe, pełne emocji. Jeden z naszych bohaterów na pytanie, co myśli o wojnie, odpowiada, że na polityce się nie zna, ale zawsze jest tak samo: przychodzą, zabierają wszystko, a my zostajemy z niczym. Świetny materiał do adaptacji i jednocześnie bardzo trudny.
W ich historię wplecione są postaci historyczne. Brwinów leży niedaleko Podkowy Leśnej, miasta założonego przez Stanisława Lilpopa. Nieopodal jest Stawisko, gdzie Lilpop wybudował dom dla swojej córki Anny i jej męża, Jarosława Iwaszkiewicza. Gdy projekt przestał być już tajemnicą i mogłam w mediach społecznościowych umieścić informację, że pracuję nad adaptacją „Stulecia Winnych”, było mnóstwo bardzo pozytywnych reakcji. Ludzie dzielili się też swoim niepokojem. „Fantastyczna książka, byle tylko tego nie zepsuli” – pisali.
Czy fani sagi komentują decyzje obsadowe?
Nie było protestów. Mamy w obsadzie dobrych aktorów, to m.in. Kinga Preis, Jan Wieczorkowski, Katarzyna Kwiatkowska, Arkadiusz Janiczek, Olaf Lubaszenko, Rafał Królikowski, Adam Ferency, Iwona Bielska, Katarzyna Wajda oraz Roman Gancarczyk. Prawda jest taka, że to nie będzie taki śliczny, telewizyjny serial, jak ja to mówię „glamurny”. TVP też nie jest od tego wolna. Bohaterami są zazwyczaj młodzi, świetnie ubrani, przebojowi i ambitni; mieszkają w dużym mieście, w pięknie urządzonych domach.
W „Stuleciu Winnych” opowiadamy o prostych ludziach ze wsi. Oczywiście idziemy za emocjami bohaterów, ale trzeba też pokazać, dlaczego na początku serialu pojawiają się Rosjanie, potem Niemcy, potem znowu Rosjanie. Brwinów w czasach I wojny światowej przechodził z rąk do rąk. Potem mamy niepodległość, wojnę 1920 r. Trudny projekt, w którym konieczny jest historyczny background.
Staraliśmy się za bardzo nie stylizować języka, bo mogłaby to być dla widzów trudna do przekroczenia bariera. Bardzo starannie przygotowano scenografię. Ale przede wszystkim mamy świetne postaci i dużo emocji.
Janusz Kondratiuk zmarł 7 października 2019 r. po ciężkiej chorobie. Ostatni film, jaki zrealizował, „Jak pies z kotem”, poświęcił pamięci swojego zmarłego wcześniej brata Andrzeja. O filmie i relacjach między braćmi - reżyserami opowiadał Tygodnikowi TVP.
zobacz więcej
W rodzinie Winnych często rodzą się bliźnięta…
W pierwszym odcinku na świat przychodzą Ania i Mania. Ich matka umiera przy porodzie. Początek życia dziewczynek naznaczony jest więc tragedią. Równocześnie świat ogarnia I wojna światowa. Ania ma zdolności profetyczne, widzi przyszłość, od dziecka otacza ją niezwykła aura. Stanisław Lilpop pomaga w wykształceniu dziewczynek. Opłaca naukę Ani i Mani w Prywatnej Żeńskiej Szkole im. Cecylii Plater–Zyberkówny w Warszawie. Potem Ania studiuje w Państwowym Instytucie Nauczycielskim kierowanym przez Marię Grzegorzewską, gdzie uczył m.in. Korczak. W filmie pojawia się więc postać Starego Doktora.
Miała pani wpływ na obsadę?
Korzystałam z tego, że znam wielu aktorów. Np. było dwóch kandydatów do roli Stanisława, ojca Ani i Mani. Reżyser skłaniał się ku jednemu z nich, a ja już z nim pracowałam i wiedziałam, jakie są jego możliwości i ograniczenia. Czułam, że nie sprawdzi się w tej roli. Ostatecznie rolę dostał Janek Wieczorkowski i myślę, że to była dobra decyzja. W sprawy obsadowe angażuje się w pełni jednak wtedy, gdy jestem producentem serialu, a tu moja rola jest inna.
Ile ma odcinków pierwszy sezon i kiedy premiera?
Pierwszy sezon to 13 odcinków, premiera na antenie TVP zaplanowana jest na wiosnę 2019 r. Akcja obejmuje pierwszy tom pt. „Ci, którzy przeżyli”, czyli okres od wybuchu I Wojny Światowej do wybuchu drugiej. Założenie było takie, że gdyby wszystko szło dobrze i widzowie zaakceptowali „Drogi wolności” i „Stulecie Winnych”, wtedy na antenie kolejne sezony pierwszego serialu emitowane byłyby jesienią, a naszego – wiosną. I tak na zmianę. Ale TVP nie podejmuje decyzji w ciemno, bez sprawdzenie rekcji widzów.
Myślę, że dopiero wiosną dowiemy się, co z drugim sezonem. Jeśli będzie kontynuacja, zdjęcia trzeba będzie zacząć w maju, czerwcu. Konieczne są szeroko zakrojone prace przygotowawcze, bo to jest serial historyczny. Scenografia, kostiumy, dokumentacja historyczna... Firma podjęła więc, na własne ryzyko, decyzję, że już zaczyna prace literackie nad drugim sezonem. Wzięliśmy na warsztat drugi tom, czyli „Ci, którzy walczyli”, podzieliliśmy go jednak na dwie części, bo obejmuje ogromny materiał, od 1939 r. aż po 1968.
W porównaniu z innymi filmami historycznymi dość wiernie trzyma się znanych badaczom faktów – pisze Łukasz Jasina
zobacz więcej
Pomaga pani jeszcze przy „Koronie królów”?
Obiecywałam, że rozkręcę serial i zostałam przez cały pierwszy sezon. Teraz jestem cały czas w kontakcie z obecną szefową literacką „Korony królów”. Chcę widzieć, co się dzieje, czy nie ma problemów. Jeśli będzie trzeba, rzucę koło ratunkowe. Nie mogę jednak sobie pozwolić na intensywną pracę przy „Koronie królów”, bo musiałabym odłożyć inne rzeczy. A ostatnio działo się bardzo dużo, robiłam m.in. „Misz masz, czyli kogel-mogel 3” i „Stulecie Winnych”.
W wywiadzie, którego udzieliła pani kilka lat temu, przeczytałam, że ma pani zamiar odpocząć od seriali, napisać książkę i film fabularny.
W pewnym stopniu zrealizowałam te plany. Napisałam powieść „Pani mnie z kimś pomyliła”, spisałam rozmowy z Teresą Lipowską w książce „Nad rodzinnym albumem”. Powstał scenariusz trzeciego „Kogla mogla”. Pomagałam przy „Koronie królów”, ale udało mi się nie wpakować w żaden serial typu „never ending story”, choć miałam i takie propozycje.
A „Barwy szczęścia”?
Spotykam się raz na jakiś czas z zespołem na naradach scenariuszowych, podpowiadam jakieś wątki, poddaję propozycję castingowi. Przydaje się czasem spojrzenie na fabułę osoby z zewnątrz, która jednocześnie zna pracę nad tym serialem od podszewki. Ale nie czytam, ani nie piszę regularnie scenariuszy. Powoli kończy się wariacki okres w moim życiu zawodowym. Ostatnio musiałam jeszcze napisać minipowieść, o tym, co działo się z bohaterami „Kogla–mogla” przez trzydzieści lat, które dzielą dwie poprzednie części od nowej. Miałam nadzieję, że zrobi to ktoś inny, ale wydawnictwo się uparło, że muszę to zrobić sama.
Gdy tylko skończymy II sezon „Stulecia Winnych”, planuję odpoczynek. Skończę dwie rozpoczęte książki. Wiek robi swoje, nie mam aż tylu sił, co kiedyś, jestem już formalnie na emeryturze. Poza tym prowadzę dwa domy – mam mieszkanie w Warszawie z małym ogródkiem i olbrzymi dom na wsi z dużym ogrodem. Nie brak mi więc zajęć.
Pani mąż, Czesław Bielecki, nie narzeka, że jest pani taka zapracowana?
Szczęśliwie Sławek jest sam bardzo zajęty. Gdyby już swoją działalność ograniczył albo zakończył, pewnie źle by znosił, że tak dużo pracuję. Czuję jednak, że powinnam trochę przemeblować życie. Chciałabym mieć więcej czasu dla przyjaciół i rodziny, na akcje społeczne i charytatywne. Nie chciałabym mieć napisane na nagrobku „królowa seriali”. Wolałabym, żeby zapamiętano mnie jako dobrego człowieka. Doba ma 24 godziny i trzeba wybierać.
„Stawka większa niż życie” ma już 50 lat. Aktorzy, którzy zagrali niemieckich oficerów, byli idolami, co szczególnie pikantne – przede wszystkim w NRD.
zobacz więcej
Z okazji 18–lecia „M jak miłość” mieliśmy spotkanie towarzyskie, które prowadził Kacper. Do kolegów z planu i do ekipy odnosił się bardzo ciepło. Są odejścia, są też powroty. Do „M jak miłość” wraca Marcin Bosak, który przez trzy lata grał Kamila. To było na początku serialu. Pamiętam, kiedy prosił mnie o rozmowę i powiedział, że nie był przygotowany na to, co go spotka, na tak wielką popularność. Wystraszył się, czuł, że dzieje się coś złego. Zrozumiałam go. Spytałam tylko, czy chce, żebym skończyła jego wątek w sposób ostateczny.
Teraz, po kilkunastu latach, Marcin wraca do „M jak miłość”. W czasie serialowej przerwy zrobił wiele różnych rzeczy i nie musi się obawiać, że będzie kojarzony tylko z Kamilem z „M jak miłość”.
Kacper Kuszewski już po opuszczeniu „M jak miłość” opowiadał, jak trudno się pracowało na planie. Co pani na to?
Mam o to żal. Pewnych rzeczy się nie wynosi na zewnątrz. Jeśli ma się jakieś zastrzeżenia, trzeba to powiedzieć produkcji. Ja i Tadeusz zawsze byliśmy do dyspozycji aktorów. Oni nie muszą wiedzieć, jakie są problemy podczas powstawiania serialu, czy budżety się dopinają, itp. Kacper potem tłumaczył, że nie mówił o sobie. Pamiętajmy, że ludzie pracujący przy produkcji seriali wykonują tzw. wolne zawody. W „M jak miłość” mają stabilność zatrudnienia. Firma płaci regularnie. A wiem, że nie u wszystkich producentów tak jest.
Jest pani uważną obserwatorką tego, co dzieje się na rynku telewizyjnym i ostro pani komentuje. Nie boi się pani nikogo i niczego?
Nie boję się. Wielokrotnie szłam już na wojnę z rozmaitymi telewizyjnymi gwiazdami i tuzami. Piszę jak jest, nie cukruję. Czytelnicy cenią szczerość. Chwalę i ganię wtedy, gdy ktoś na to naprawdę zasłuży. Felieton jest osobistą formą wypowiedzi.
Napisała pani np., że Małgorzata Kożuchowska się nie rozwija….
Dobrze zrobiłam, bo Patryk Vega natychmiast wziął ją do „Plag Breslau”. Małgosia doskonale wiedziała, że od dłuższego czasu robi rzeczy dość podobne do siebie. Znam ją dobrze, także z ról teatralnych i wiem, że uwielbia artystyczne wyzwania. Na pewno jej tego brakowało. Dowodem na to jest, że przyjęła rolę u Vegi.
– rozmawiała Beata Zatońska
Ilona Łepkowska jest scenarzystką serialową i filmową, pisarką i producentką. Za swoją twórczość wielokrotnie była nagradzana Telekamerami. Tworzyła m.in. seriale „Klan”, „Na dobre i na złe”, „Barwy szczęścia”, „M jak miłość”. Napisała również scenariusze wielu filmów fabularnych, w tym takich przebojów jak „Och, Karol”, „Kogel–mogel”, „Nie kłam kochanie”, „Nigdy w życiu”, „Nie kłam kochanie”.