Kultura

Hans Kloss, agent GRU w niemieckim mundurze

50 lat temu, gdy nadchodziła pora emisji kolejnego odcinka, pustoszały ulice. Wszyscy, no prawie wszyscy gromadzili się przed telewizorami. „Stawka większa niż życie” była jednak przez lata nie tylko bardzo popularnym serialem telewizyjnym. W drugiej połowie lat 60. sporej części Polek i Polaków wręcz organizowała życie. Na „Stawkę” czekało się, oglądało i komentowało.

Od 20 czerwca do 29 sierpnia o godz. 20.20 na antenie TVP Kultura będzie można oglądać teatralną wersję „Stawki większej niż życie”.

Młodsi widzowie, zwłaszcza dzieci, odgrywali sceny z serialu, a starsi prowadzili przy nim życie towarzyskie. No cóż, odbiorniki telewizyjne nie były wówczas dobrem powszechnym, więc chętni do oglądania perypetii Hansa Klossa i Hermanna Brunnera musieli korzystać z gościny szczęśliwych posiadaczy „Aladynów”, „Wiseł”, czy „Belwederów”.

Nasz człowiek w Abwehrze

W czwartek, 10 października 1968 roku, Telewizja Polska wyemitowała pierwszy odcinek „Stawki większej niż życie”. Mimo iż nie poprzedziła go żadna specjalna akcja promocyjna, serial od początku gromadził przed odbiornikami setki tysięcy widzów.

Jednym z powodów było z pewnością to, że widzowie niespełna dwa lata wcześniej mieli okazję obejrzeć niektórych bohaterów „Stawki” w 14–odcinkowym spektaklu Teatru Telewizji pod tym samym tytułem.

W teatralnej wersji serialu zagrali między innymi Stanisław Mikulski, Emil Karewicz, Marian Kociniak, Wiesława Mazurkiewicz, Barbara Horawianka, Ewa Wiśniewska, Tadeusz Białoszczyński i Henryk Bąk. Ciekawostką był występ nestorki polskiej sceny Stanisławy Perzanowskiej, która w jednym z odcinków („Czarny Wilk von Hubertus”) zagrała Marię, babcię agenta J–23.
Dwa lata przed emisją serialu widzowie mogli obejrzeć 14 części „Stawki większej niż życie” w telewizyjnym Teatrze Sensacji. Fot. TVP/Zygmunt Janiszewski/East News
Przygodami bohaterskiego porucznika, a potem kapitana Hansa Klossa, „naszego człowieka w Abwehrze” (jak ochrzciły go od razu polskie media), pasjonowali się młodsi i starsi.

– To był prawdziwy hit. Może dlatego, że nie było wówczas w telewizji specjalnych atrakcji. Istniał tylko jeden kanał. Emisja programów zaczynała się, jeśli nie liczyć bloku porannego, około godziny 17 i kończyła przed godziną 23. Po latach przyznaję, że „Stawka” nie mogła nie odnieść sukcesu. Po raz pierwszy Polacy zobaczyli nie martyrologię czy tępą politgramotę, ale film, w którym nasi „robią szkopów na szaro” – wspomina pan Andrzej Wiśniewski z Elbląga.

W życiu tego 70–latka, emerytowanego inżyniera, specjalisty budowy maszyn, serial odegrał bardzo ważną rolę. – Nie mieliśmy w domu telewizora, więc oglądałem „Stawkę większą niż życie” u znajomych. Byłem wówczas dwudziestolatkiem i poznałem tam dziewczynę o dwa lata młodszą, też przychodziła na ten serial. Kilka razy odprowadziłem ją do domu. No i po kwartale oświadczyłem się. W przyszłym roku od ślubu upłynie 50 lat – stwierdza z dumą nasz rozmówca. I nie był to jedyny przypadek w dziejach serialu, gdy Kloss z Brunnerem wyprawili jego widzów przed ołtarz.

Najważniejsza była jednak, oczywiście, wartka akcja. Widzowie zawdzięczali ją scenariuszowi autorstwa Andrzeja Szypulskiego i Zbigniewa Safjana, których podobno inspirował pierwszy film o przygodach Jamesa Bonda – „Doktor No”.

Przekłamania i przemilczenia

Oczywiście o tych wpływach nie mówiono publicznie. Serial był politycznie poprawny, choć, co trzeba przyznać, nie przytłaczał ideologią, ale jego wymowa propagandowa była jasna: Polska mogła wygrać wojnę z hitlerowską Rzeszą tylko w sojuszu ze Związkiem Radzieckim (oczywiście – czego już nie dopowiedziano wprost – jako młodszy i mniejszy brat ZSRR).

By tezę tę uzasadnić, trzeba było dokonać licznych przekłamań, albo raczej – niedopowiedzeń. W pierwszym odcinku „Stawki” młody Polak Stanisław Kolicki przedostaje się do Związku Sowieckiego, by poinformować radziecki wywiad o nadgranicznej koncentracji wojsk niemieckich, które, jak przypuszcza, mają uderzyć na ZSRR. Sowieccy funkcjonariusze wykorzystują łudzące podobieństwo naszego rodaka do ujętego nieco wcześniej autentycznego funkcjonariusza Abwehry Hansa Klossa i lokują Kolickiego (perfekcyjnie znającego język niemiecki) w hitlerowskim wywiadzie.

Zręcznie opowiedziane? Zręcznie, jeśli „rozgrzeszyć” twórców serialu z pominięcia takich faktów, jak choćby pakt Hitler-Stalin (Ribbentrop-Mołotow), który przyniósł IV rozbiór Polski (i tym samym powstanie granicy niemiecko–sowieckiej, którą bohatersko pokonywał Stanisław Kolicki), blisko dwuletnią wzorową współpracę ZSRR z III Rzeszą oraz, co oczywiste, kolaborację polskich komunistów z czerwonymi i brunatnymi okupantami.
Stanisław Mikulski nigdy nie krył swego poparcia dla władz i ustroju PRL. Należał, rzecz jasna, do partii komunistycznej, a nawet był funkcjonariuszem ORMO i członkiem władz Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Na zdjęciu w tej ostatniej roli podczas XII Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów w Moskwie w sierpniu 1985. Po lewej od aktora Władysław Serafin, działacz PZPR, w 1989 roku wybrany do Sejmu kontraktowego z listy tej partii, potem przez dwie kadencje poseł PSL. Fot. PAP/Grzegorz Rogiński
Tego wszystkiego w filmie nie ma. Nie ma też, poza sporadycznymi wzmiankami, mowy o Armii Krajowej. Kolickiemu vel Klossowi w zmaganiach z III Rzeszą pomagali bliżej nieokreśleni partyzanci oraz „cywilni” współpracownicy, zapewniający mu między innymi łączność radiotelegraficzną z centralą.

Czyim człowiekiem był Hans Kloss? Z pewnością nie agentem polskiego wywiadu, nie miał bowiem nic wspólnego z rządem na wychodźstwie. To nie Londyn skierował go przecież do III Rzeszy i krajów okupowanych.

Kto więc za nim stał? Kto zlecał zadania i kto z nich rozliczał? Było to osławione GRU (Gławnoje Razwiedywatielnoje Uprawlenije) – sowiecki wywiad wojskowy, którego tajemnice przybliżył nam dopiero w latach 90. minionego stulecia Wiktor Suworow.

Przekłamań i „białych plam” jest w serialu znacznie więcej, ale nie za to przecież kochaliśmy Hansa Klossa. Właśnie, Hansa Klossa, a nie kreującego tę postać Stanisława Mikulskiego, dla którego zresztą stało się to prawdziwym przekleństwem, czyniąc z niego, praktycznie aż do śmierci, aktora jednej roli.

Zakochani w przystojnym oficerze Abwehry widzowie (przede wszystkim panie), często nie znali nawet dobrze jego prawdziwego nazwiska. Dla nich był i pozostał przez wiele lat Klossem. Podobnego losu nie uniknął też Emil Karewicz – Hermann Brunner. Czy takie zaszufladkowanie opłaciło się obu panom? W latach 60. i 70. nie było od nich popularniejszych, przynajmniej w Polsce, aktorów. Znani, podziwiani, wręcz ubóstwiani, byli prawdziwymi celebrytami ówczesnych czasów. Pisano o nich w kolorowych magazynach, organizowano liczne spotkania, także zagraniczne – byli popularni, co szczególnie pikantne, przede wszystkim w NRD. Jeżeli czegoś brakowało, a dotyczyło to szczególnie Mikulskiego, to nowych, znaczących ról.

J-23 znowu nadaje, czyli Miś Kolabor

W latach 80. kapitan Kloss zapłacił bardzo wysoką cenę za swoją dawną popularność. Mikulski nigdy nie krył swego poparcia dla władz i ustroju PRL. Należał, rzecz jasna, do partii komunistycznej, a nawet był funkcjonariuszem ORMO.

O ile serwilizm taki nie raził specjalnie w latach 70., to gdy reżim rozprawił się siłowo z „Solidarnością” i 13 grudnia 1981 roku wprowadził stan wojenny, publiczność zaczęła oczekiwać od „komediantów” (jak ich nazywał Bohdan Korzeniewski ze Związku Artystów Scen Polskich) czegoś więcej niż tylko kunsztu aktorskiego na scenie.

Abwehra w Polsce Ludowej

Enerdowska bezpieka po sierpniu 1980 roku zdobyła w PRL agentów we wszystkich najważniejszych pionach MSW, w strukturach Kościoła i organizacji katolickich, wśród nauczycieli, przewodników turystycznych i bankowców.

zobacz więcej
Ludzie domagali się, by artyści zjednoczyli się z nimi w proteście przeciwko juncie Jaruzelskiego. I aktorzy stanęli z nimi w jednym szeregu, rozpoczynając bojkot telewizji i radia. W gronie tych nielicznych, którzy bojkotu nie podjęli, a nawet publicznie zadeklarowali poparcie „junty Jaruzela”, znalazł się Stanisław Mikulski.

Zapłacił za to straszliwą cenę. Publiczność wytupywała go w trakcie występów teatralnych, bądź kaszlała, gdy dochodziło do jego kwestii.

„Kiedy Major (grany przez Mikulskiego) zwrócił się w stronę loży Chłopickiego (Zdzisław Mrożewski) i otworzył usta, by wygłosić kwestię, teatr zaczął kaszleć. Rozległ się koncert, jakiego nigdy nie słyszałem. Kaszel cienki i gruby, kobiecy i męski, piskliwy, chrapliwy. Mikulski poruszał ustami, lecz jego głos tonął zupełnie w hałasie” – wspominał Bohdan Korzeniewski spektakl „Sto rąk, sto sztyletów” w warszawskim Teatrze Polskim.

Publiczność nie miała zmiłowania dla Mikulskiego nawet po spektaklu. Gdy aktor wychodził do oklasków, widownia na chwilę przestawała bić brawa. Towarzyszyła mu jedynie cisza.

Aktora nie oszczędzono także poza sceną. Na klatce schodowej domu, w którym mieszkał, pojawił się ogromny napis „Miś Kolabor”, a na aucie aktora – białej ładzie – wymalowano dużą czerwoną gwiazdę.

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Po roku 1989 Stanisław Mikulski niechętnie wracał do tych lat. Tłumaczył, że nie przyłączył się do bojkotu radia i telewizji gdyż… o nim nie wiedział. – Nikt mi o nim nie powiedział – stwierdził po latach w jednym z wywiadów.

Za mundurem panny sznurem

Czy to wiarygodne tłumaczenie? Na szczęście dla nieżyjącego już aktora, mało kto już o tej wypowiedzi pamięta. W pamięci kolejnych pokoleń widzów zapisały się za to liczne kwestie bohaterów „Stawki…”. Niektóre z nich stały się wręcz kultowe, by wspomnieć tylko dwie: „Ręce, ręce, ręce Kloss!”, „Takie sztuczki to nie ze mną Brunner!”.

Panie pamiętają także wspaniałą figurę „naszego człowieka w Abwehrze” i jego nienaganne maniery. Co ciekawe, choć w momencie emisji „Stawki większej niż życie” od wojny upłynęło niewiele więcej niż 20 lat i wciąż bardzo żywe były tragiczne wspomnienia z czasów okupacji, niemiecki mundur, w którym występował Stanisław Mikulski, nie budził wśród większości Polek negatywnych emocji.
Abwehra stała niejako z boku niemieckiego aparatu represji i można było ubrać w jej mundur „naszego bohatera” bez narażenia się na społeczny ostracyzm. Fot. TVP/Zygmunt Januszewski
– Nie zwracało się na to po prostu uwagi. Nie było ważne, że to mundur wroga, tylko że aktor tak dobrze w nim wygląda. W dodatku był taki przystojny – rozmarza się w rozmowie z Tygodnikiem TVP fanka serialu, pani Alicja Tłustochowicz, 60–letnia gospodyni domowa z Elbląga.

Ale były tez inne reakcje. – Nie mogłam oglądać „Stawki większej niż życie”. Jak spędziło się cztery lata w Brzezince, to nie ma się już ochoty oglądać niemieckich mundurów. Nawet jeśli te mundury to mundury Abwehry – wspominała Henryka Dembińska, nieżyjąca już obecnie warszawianka, więźniarka obozu koncentracyjnego.

Mundury Abwehry. Tajemnicą poliszynela jest to, że twórcy serialu nie wybrali ich przypadkowo i nieprzypadkowo główny bohater był właśnie oficerem wywiadu. Abwehra stała niejako z boku niemieckiego aparatu represji, zatem można było ubrać w jej mundur „naszego bohatera” bez narażenia się na społeczny ostracyzm. Wyobraźcie sobie Mikulskiego w mundurze SD (Sicherheitsdienst, Służby Bezpieczeństwa Reichsführera SS), czy uniformie gestapo – jakkolwiek te ostatnie były szczególnie eleganckie, ale cóż chcieć, wszak projektował je sam Hugo Boss!

Ulica agenta Abwehry

„Stawka większa niż życie” była pierwszym w naszej kinematografii serialem kultowym i jako taka produkcja odegrała ogromną rolę – czy się chce, czy nie – w polskiej kulturze. Jej wpływ widać na przykład w języku codziennym, w którym na stałe zagościły takie powiedzenia (czasem nieco zmienione w stosunku do oryginału), jak: „W Paryżu najlepsze kasztany są na placu Pigalle”, czy też: „Nie ze mną te numery, Brunner”.

Przez lata do popularnego serialu nawiązywały także liczne dzieła naszych reżyserów. Do „Stawki” odnoszono się (przede wszystkim cytatami) między innymi w filmach „Samochodzik i templariusze” czy „Powrót”, a także w serialach „07 zgłoś się”, „Alternatywy 4”, „Dom” i „Ballada o Januszku”. A w 2012 roku Patryk Vega nakręcił film fabularny będący sequelem serialu pt. „Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć”.

Zachodnia aparycja, francuskie papierosy i butelka whisky. „Kobra”, czyli powiew wielkiego świata w siermiężnym PRL

Cztery dekady „Kobry” stworzyły jedną z najpiękniejszych kart telewizji w Polsce.

zobacz więcej
Kapitan Kloss trafił do popkultury – był bohaterem piosenek zespołów „Kryzys”, „2 plus 1”, „Dezerter”, a w końcu zaszczycono go własną kapelą – „Dzieci Kapitana Klossa” grały muzykę punkrockową.

Oficer Abwehry stał się też łakomym kąskiem dla satyryków. Kabaret OT.TO poświęcił mu utwór „Stirlitz i Kloss (Niebezpieczna kawiarnia)” – piosenkę opisującą spotkanie tych dwóch fikcyjnych tytanów sowieckiego wywiadu.

Bardzo poważnie potraktował Hansa Klossa mieszkaniec Lublina Janusz Malinowski, który 100–metrowy fragment drogi na własnym terenie oznaczył jako „ul. Hansa Klossa” i tablicę z tą właśnie nazwą umieścił na swoim domu. Tej samowolki nie uznali jednak kartografowie. Ulicy Kapitana Klossa nie ma na żadnym planie miasta.

Pies, koń i Sowa

W drugiej połowie lat 60. „Stawka większa niż życie” walczyła o palmę pierwszeństwa z serialem „Czterej pancerni i pies”. I na tym filmie widać piętno czasu – liczne przekłamania i pominięcia historyczne. Nie wiadomo na przykład, skąd Janek Kos, główny bohater serii, wziął się na Syberii. Dopiero po roku 1989 można było publicznie powiedzieć, że trafił tam w wyniku zsyłki.

Postać tę zagrał Janusz Gajos, który w tych latach znany był widzom, podobnie jak Mikulski, głównie pod swoim filmowym nazwiskiem. Gajos miał jednak więcej szczęścia od swojego starszego kolegi, gdyż po kilku latach udało mu się wyzwolić z anturażu dowódcy „Rudego 102”.

„Stawka większa niż życie” i „Czterej pancerni i pies” były najpopularniejszymi serialami lat 60., ale nie serialami jedynymi. Przed ich wejściem na ekrany Telewizja Polska oferowała widzom „Wojnę domową”, ze słynnymi przebojami muzycznymi (poza tytułową „Wojną domową” także piosenka „Nie bądź taki szybki Bill”) oraz nie mniej słynną kwestią Jaremy Stępowskiego, który niemal w każdym odcinku „Wojny” pytał, jako domokrążca: „Dzień dobry, czy jest suchy chleb dla konia?”.
Do widza bardziej ambitnego trafiał telewizyjny serial Andrzeja Kondratiuka „Klub profesora Tutki”, który powstał na podstawie serii opowiadań Jerzego Szaniawskiego. W tytułowej roli wystąpił Gustaw Holoubek. Fot. archiwum TVP
Niemal równocześnie z „Wojną domową” telewidzowie mogli też oglądać pierwszy polski serial kryminalny „Kapitan Sowa na tropie”, z Wiesławem Gołasem w roli głównej, i elitarny (w dobrym, bo szlachetnym tego słowa znaczeniu) „Klub profesora Tutki”, z niezapomnianymi Gustawem Holoubkiem, Henrykiem Borowskim, Mieczysławem Pawlikowskim i Kazimierzem Opalińskim, którym towarzyszyła muzyka Krzysztofa Komedy i Tomasza Stańki.

Pan Łukasz Szarnos, 57–letni mieszkaniec Lublina, wspomina ten film ze szczególnym sentymentem. – „Klub profesora Tutki” lubię oglądać do dzisiaj. Cieszę się, że możliwość taką dała mi swojego czasu TVP Kultura. Między innymi dlatego bardzo lubię tę stację – stwierdza literaturoznawca i absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

„Cyjanuro di potaso”, czyli jak „psychopata ciemności” chciał otruć Polaków

„Pisze do was morderca tysięcy ludzi, którzy nie wiedzą jeszcze, jaki los chcę im zgotować. Oni jeszcze żyją, cieszą się latem, miłością, sukcesami. Jestem 22-letnim człowiekiem, którego życie zmieniono w piekło.”

zobacz więcej
By spełnić kronikarski obowiązek trzeba dodać, że pierwszym polskim serialem telewizyjnym był, zapomniany już obecnie niemal całkowicie, „Barbara i Jan” z roku 1964, pokazujący mniej lub bardziej udanie realia pracy dziennikarskiej i fotoreporterskiej w pierwszej połowie lat 60.

Na początku było radio

Pierwsze polskie seriale telewizyjne musiały zmierzyć się z popularnością seriali radiowych. W latach 60. zmagania te rozstrzygnęły się na korzyść radia. I nic dziwnego, gdyż w 1963 roku liczba odbiorników telewizyjnych w naszym kraju tylko nieznacznie przekroczyła milion, odbiorników radiowych miało być przynajmniej trzy-cztery razy tyle.

Ale nie tylko przewaga ilościowa, choć znaczna, zadecydowała o triumfie powieści radiowych (jak seriale radiowe do dzisiaj się określa). Zadecydował o tym także czynnik czasu. Pierwszy polski serial telewizyjny powstał dopiero w osiem lat po powstaniu pierwszej powojennej (to trzeba podkreślić, gdyż w 1937 roku emitowano w radiu „Dni powszednie państwa Kowalskich”, autorstwa Marii Kuncewiczowej) powieści radiowej – „Matysiaków”.

Na cztery lata przed „Barbarą i Janem”, w 1960 roku, słuchacze mogli wysłuchać pierwszego odcinka drugiej powieści radiowej – „W Jezioranach”. Obie powieści nadawane są do dzisiaj. Dla wielu słuchaczy są ulubionymi audycjami od bardzo wielu lat.

– Witold Chrzanowski
Zdjęcie główne: Program rozrywkowy z 1995 roku "Stawka większa niz życie - Zagrajcie to jeszcze raz" z udziałem Stanisława Mikulskiego i Emila Karewicza. Fot. TVP/Jan Bogacz
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.