Żałowała, że nie jest Żydówką. Odmówił jej tylko Wałęsa. Połomskiego zmusiła do noszenia peruki
piątek,
18 stycznia 2019
Była i jest legendą srebrnego ekranu, bo tak nazywano kiedyś telewizję. Prowadziła program „Tele-Echo” przez 25 lat bez przerwy. Mówiono o niej „dama polskiej telewizji”. Irena Dziedzic zmarła ponad dwa miesiące temu, ale dopiero kilka dni temu odbył się jej pogrzeb.
Na rozmowy, które prowadziła w telewizyjnym studiu czekały miliony widzów, a do niej ustawiała się długa kolejka chętnych do udzielenia wywiadu.
Potrafiła podobno nawet wpływać na wizerunek niektórych polskich gwiazd. Jak twierdzi Wojciech Duda-Dudkiewicz, autor książki „Kultowy PeeReL”, to właśnie za sprawą Ireny Dziedzic Jerzy Połomski, popularny w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych piosenkarz, zakrył swoją łysinę sztucznym owłosieniem. „Zapraszając go do telewizyjnego «Tele-Echa», kazała mu założyć perukę” – twierdzi Duda-Dudkiewicz.
Od Machejka do Szczepańskiego
Jako dziennikarka Irena Dziedzic pojawiła się po raz pierwszy w 1946 roku w redagowanym przez Władysława Machejka „Echu Krakowa”. Potem trafiła do „Głosu Ludu”, skąd przeszła do „Trybuny Ludu”. Od 1950 roku była już dziennikarką stołecznej popołudniówki „Expressu Wieczornego. W 1953 roku trafiła do redakcji zagranicznej Polskiego Radia.
Wówczas zauważyła ją późniejsza autorka scenariusza słynnej „Wojny domowej” – Mira Michałowska, znana pod pseudonimem Maria Zientarowa. Podobno zobaczyła Irenę Dziedzic w loży prasowej w Sejmie i postanowiła zaproponować jej prowadzenie wymyślonego przez siebie programu. Propozycja została przyjęta i w marcu 1956 roku zaczęto w Telewizji Polskiej nadawać „Tele-Echo”.
Współprowadzącym był popularny aktor Edward Dziewoński, który podobno zdominował program, więc Irena Dziedzic miała być wtedy tylko jego tłem. Nie trwało to długo. Po pewnym czasie Dziewońskiego, pochłoniętego grą w filmie i teatrze, zastąpił inny aktor Adam Pawlikowski, którego z kolei po krótkim czasie wymienił Bohdan Tomaszewski, słynny dziennikarz sportowy. Po kilku następnych miesiącach Dziedzic prowadziła program już sama.
Równolegle była spikerką. Prowadziła przez kilka lat „Dziennik telewizyjny”. Wspólnie z Eugeniuszem Pachem prowadzili też program publicystyczny „Panorama”. Publiczność pamiętała ją również doskonale z sopockich festiwali piosenki.
Maciej Szczepański, prezes Radiokomitetu w czasach Edwarda Gierka uważał, że były wtedy trzy wielkie damy w Telewizji Polskiej: Olga Lipińska, Xymena Zaniewska i Irena Dziedzic.„Nikt nie umiał zrobić rozmowy jak Irena Dziedzic” – mówił podczas wywiadu z Beatą Modrzejewską w książce „Prezesi”.
Próbowano porównywać style prowadzenia wywiadów, kiedyś przez Irenę Dziedzic i współcześnie przez Monikę Olejnik, ale zdaniem Macieja Szczepańskiego są to zupełnie odmienne kategorie. „To, co robi Olejnik w porównaniu z «Tele-Echem» to jest jak pięść do nosa. «Tele-Echo» się oglądało! Było trzysta pięćdziesiąt edycji tego programu. Szedł na żywo, nie był nigdy montowany. Dziedzic zaczynała i kończyła o czasie. Ona była znakomicie przygotowana. Jeździła po całej Polsce i szukała ciekawych ludzi. To była i jest znakomita dziennikarka” – mówił Szczepański.
I dorzucał: „To była śliczna kobieta. Czasem pokazują w telewizji archiwalne nagrania festiwali Interwizji i fragment, w którym Irka tańczy z Demisem Roussosem przepiękna niczym Ava Gardner. Ona stanowiła niezastąpioną wartość dla telewizji”.
Bez Lecha, ale z Kaliną
Liczba 350 programów dotyczy zapewne prezesury Macieja Szczepańskiego, bo według danych Dudy-Dudkiewicza od marca 1956 roku do marca 1981 Telewizja Polska na swojej antenie pokazała ponad 800 godzinnych programów „Tele-Echa”, w których wystąpiło ponad dwanaście tysięcy osób.
Za to Stefanowi Kisielewskiemu zniszczyli 90 proc. tego, co chciał opublikować.
zobacz więcej
Potem przez osiem lat prowadziła półgodzinne „Wywiady Ireny Dziedzic”. Od jesieni 1983 roku do wiosny 1991 było to ponad dwieście programów. „Na kilkanaście tysięcy osób ponoć tylko dwie odwołały udział w jej programach” – pisze Duda-Dudkiewicz. Jedną z nich miał być Lech Wałęsa. A były jeszcze „Rozmowy z prof. Ewą Łętowską. I krótkie wywiady „Barometr”.
Niestety, z tego wielkiego dorobku niewiele się zachowało. Telewizja w PRL nie rejestrowała programów emitowanych „na żywo”, co zapewne wynikało z wysokich kosztów taśmy, która pochodziła z tzw. drugiego obszaru, czyli była za waluty wymienialne, a więc – mówiąc po ludzku – trzeba było za nią płacić dolarami.
Zachowaly się wydania specjalne „Tele-Echa”. Program „Pan Rzecki wspomina” z 1968 roku poświęcony „Lalce” Bolesława Prusa i jej ekranizacji. Pojawiają się aktorzy tacy jak Beata Tyszkiewicz w roli Izabeli Łęckiej, Tadeusz Fijewski – Rzecki, Mariusz Dmochowski – Wokulski, Andrzej Łapicki – Starski i Kalina Jędrusik jako Wąsowska.
Z tego samego roku mamy też program „Tele-Echo. W ketlingowym dworku”, w którym widzowie spotykali się z bohaterami ekranizacji powieści Henryka Sienkiewicza „Pan Wołodyjowski”. W programie obok Ireny Dziedzic, która znów pełniła rolę przewodnika po książce i filmie, jest cała plejada doskonałych aktorów: Tadeusz Łomnicki, Magdalena Zawadzka, Mieczysław Pawlikowski, Barbara Brylska, Mariusz Dmochowski i Daniel Olbrychski.
W 1969 roku powstało inne wydanie specjalne „Tele-Echa” poświęcone „Weselu” i setnej rocznicy urodzin Stanisława Wyspiańskiego. Znowu program miał świetną obsadę. Wystąpili w nim Jerzy Turek, Adam Hanuszkiewicz, Magdalena Zawadzka, Ignacy Gogolewski, Zofia Kucówna, Leszek Herdegen i inni. Autorką scenariusza, dialogów i reżyserem była Irena Dziedzic.
Generałowie i księża
W 1970 roku powstał „Wawelski convectus dowódców”. Znowu świetna obsada (Krzysztof Chamiec, Emil Karewicz, Zbigniew Zapasiewicz, Mariusz Dmochowski, Stanisław Jasiukiewicz, Igor Śmiałowski, Jan Englert i inni. To taka historia polskich dowódców od Bolesława Chrobrego przez Emilię Plater i Tadeusza Kościuszkę oraz Władysława Sikorskiego do… Karola Świerczewskiego.
Z zachowanych wywiadów jest też niezwykle ciekawa rozmowa z kelnerem Janem Ostrowskim, który po I wojnie światowej obsługiwał w Polsce młodego francuskiego oficera Charlesa de Gaulle’a. Pretekstem był przyjazd prezydenta Francji w 1967 roku do Polski (tak na marginesie, pół Warszawy chodziło wtedy w wyprodukowanych przez stołecznych czapników „degolówkach”, kepi zrobionych na wzór tych noszonych przez armię francuską). Oczywiście, przyszły prezydent przebywał w Polsce w latach 1919-21 jako młody oficer z powodu wsparcia francuskich wojskowych w wojnie z bolszewikami, ale o tym nie ma śladu w rozmowie.
W 1976 roku powstała inna zachowana rozmowa Ireny Dziedzic. Tym razem jej gościem był Lucjan Czubiński, prokurator PRL. Jednym z jej wątków są sprawy „procesu zatrzymanych podczas zamieszek w Ursusie i Radomiu”. Naturalnie z punktu widzenia władz PRL.
Należy żałować, że nie zachowała się większość programów „Tele-Echa”, bo byłoby to kilkanaście tysięcy portretów postaci ważnych dla ówczesnego życia w Polsce. „Swemu «Tele-Echu», które stanowiło swoisty prototyp dzisiejszego talk-show, potrafiła niewątpliwie zapewnić atrakcyjność, poziom i styl. Przede wszystkim poprzez dobór rozmówców. Od prof. Tadeusza Kotarbińskiego po słynną madame Grabowską z Domu Mody, od generałów po księży. A także przez niesłychanie indywidualny sposób prowadzenia tele-rozmów, gdzie kobieca dociekliwość sąsiadowała z wręcz męską pewnością siebie” – pisał Witold Filler. I rzeczywiście, trzeba to potwierdzić, że duchowni bywali u Dziedzic – jak na PRL – często i był to jedyny chyba program, który ich gościł w miarę regularnie.
Była bohaterką wielu plotek. Twierdzono, że obiektyw kamery w studiu jest przykryty pończochą, żeby zmniejszyć ostrość i efekty biegnącego czasu. Podobno taki eksperyment zrobił któryś z młodych reżyserów programu pod koniec lat sześćdziesiątych. Nie udało się to, ale plotka została. Plotkowano też, że jest Żydówką. „Po latach mogę powiedzieć: niestety, nie jestem Żydówką. Niestety, bo może byłabym mądrzejsza. Niestety, bo może miałabym wspólnotę, która chciałaby mnie bronić” – pisała na ten temat.
Pamiętniki carycy
Często powtarzano, że ćwiczyła z rozmówcami pytania i odpowiedzi, że kazała swoim gościom uczyć się kwestii na pamięć. Że długo z nimi rozmawiała przed programem i ustalała wszystkie szczegóły, co zresztą można i trzeba uznać za dowód profesjonalizmu. „A jak inaczej można to zrobić” – oburzał się na takie twierdzenia Maciej Szczepański, jej były prezes i wielbiciel. „Tydzień po «zwycięskim remisie» na Wembley polskiej reprezentacji w piłce nożnej w «Tele-Echu» wystąpił Jan Tomaszewski, bramkarz, «człowiek, który zatrzymał Anglię»” – pisze Duda-Dudkiewicz. „Najpierw zaprosiła go do swojego mieszkania i kazała opowiedzieć wszystko po kolei. Notowała skrupulatnie, potem do tych opowieści dorobiła pytania – opowiada Tomaszewski. – Wiedziała, co będę mówić, dlatego potem przed kamerą zgrabnie to wszystko wychodziło”.
Sama o tym pisała w ten sposób: „Po tych przygotowawczych rozmowach wracałam do domu niezdolna do zajmowania czymkolwiek ważnym. Wypalona, jakby ktoś omiótł moje wnętrzności płonącą żagwią. Tyle wysiłku trzeba wkładać w słuchanie człowieka. W podchody z różnych stron, do różnych tematów. Oczywiście, można posadzić człowieka w studio, można nagrywać kilkunastominutowy program przez wiele godzin mówiąc: no, niech pan coś mówi, niech pan mówi. (...) Oczywiście, można to potem tygodniami ciąć na montażu, przede wszystkim wycinać własne głupstwa”.
Komórka antymasońska Episkopatu stworzyła siatkę wywiadowczą i posługiwała się metodami przedwojennych służb specjalnych. Jej informatorami mieli być m.in. Władysław Bartoszewski i Wiesław Chrzanowski. Zespół doszedł do wniosku, że wolnomularze wywierają olbrzymi wpływ na życie polityczne w Polsce.
zobacz więcej
O plotkach i charakterze Ireny Dziedzic pisał z kolei Witold Filler. „Prawdziwe kłopoty przeżywała – uważał – nie z powodu koleżeńskich uszczypliwości. Przez ćwierć wieku przejawiała mianowicie chorobliwą ambicję, by samej dyrygować swoim studyjnym gospdarstwem. Ambicja była dziecinna, gdyż czasy nie dopuszczały dla nikogo wyjątków od reguły, a ta ustaliła, że Partia wszystkim rzadzi”.
Iren Dziedzic napisała też książkę „Teraz ja...” Podobno uwielbia ją znany reportażysta Mariusz Szczygieł („To dzieło, które można porównać do pamiętników carycy Katarzyny, prawdziwa literatura ociekająca krwią. Grafomania, ale porywająca, co za zdania!”). Inni zaś twierdzili, że nie widzieli nigdy wcześniej tyle żółci zgromadzonej na zaledwie trzystu stronach.
Irena Dziedzic zarzucała wydawnictwu Reporter, że wycofało książkę z księgarni, ale prezes wydawnictwa Witold Pielecki tłumaczył, że ta książka akurat nagle przestała się sprzedawać. Wydrukowali 50 tysięcy, z czego 8 tys. poszło na przemiał.
Zarejestrował, bo kochał
Kilka lat temu głośno było o jej sprawie lustracyjnej. W 2006 roku pojawiła się informacja, że była zarejestrowana przez Służbę Bezpieczeństwa jako TW Marlena. Dziedzic powiedziała wtedy: „Mój problem z SB polega na tym, że oni mi nigdy nie zaproponowali współpracy”. Twierdziła również, że nigdy nie przyjęłaby tak kiczowatego pseudonimu.