Księży Niedzielaka, Suchowolca i Zycha zabiły sowieckie służby? Hipoteza Jana Olszewskiego
piątek,
1 lutego 2019
Kiszczak i Jaruzelski dużo wcześniej wytypowali swoich opozycyjnych partnerów do rozmów. Już w obozie internowania obdarzono ich przywilejami i prowadzono z nimi rozpoznawcze rozmowy polityczne – mówił adwokat i były premier.
Jan Olszewski odszedł po długiej chorobie. O jego śmierci poinformowano w piątek, 8 lutego. Swego ostatniego wywiadu były premier udzielił Tygodnikowi TVP.
TYGODNIK TVP: 30 lat temu, 6 lutego 1989 r., rozpoczęły się obrady Okrągłego Stołu. Jak w ogóle do nich doszło?
JAN OLSZEWSKI: W drugiej połowie lat 80. było dla mnie oczywiste, że do takich rozmów dojdzie. Z dwóch powodów. Po pierwsze: sytuacja gospodarcza była trudna, tymczasem w Związku Sowieckim w 1985 r. doszło do zmiany pokoleniowej na stanowisku I sekretarza partii – starzy, twardogłowi członkowie Biura Politycznego KC KPZR utracili monopol.
Trwały rozmowy między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Sowieckim. Przypomnę, że Reagan, np. w kwestii wprowadzenia stanu wojennego, miał bardzo zdecydowane stanowisko. Może Amerykanie nie stawiali takiego warunku wyraźnie, wprost, ale wiadomo było, że bez pewnych rozstrzygnięć w Polsce trudno będzie Sowietom dojść z nimi do jakiegoś porozumienia.
A że stronie sowieckiej zależało na zakończeniu zimnej wojny, to musiała wywierać nacisk na dwuosobowe de facto kierownictwo Biura Politycznego KC PZPR – Kiszczaka i Jaruzelskiego, którzy byli im całkowicie podlegli. Nie mogłem mieć wtedy o tym konkretnej wiedzy, ale doszło do złagodzenia reżimu, tak więc przypuszczałem, że jakiś nacisk ma miejsce.
Enerdowska bezpieka po sierpniu 1980 roku zdobyła w PRL agentów we wszystkich najważniejszych pionach MSW, w strukturach Kościoła i organizacji katolickich, wśród nauczycieli, przewodników turystycznych i bankowców.
zobacz więcej
Wziął pan jednak udział w tych rozmowach.
Jako doradca, ekspert strony solidarnościowej, w podzespole ds. reformy prawa i sądów. Propozycję złożył mi Bronisław Geremek. Odmówiłem, więc zapytał: „jeżeli nie ty, to kto?”. Wskazałem na Adama Strzembosza, który jednak ostatecznie zwrócił się do mnie, abym to ja został ekspertem. Uznałem, że byłoby to z mojej strony nieeleganckie, gdybym się od jego prośby uchylił.
Natomiast nie brałem udziału w tych najważniejszych, rzeczywistych rozmowach, które toczyły się nie w gmachu Urzędu Rady Ministrów, tylko w Magdalence – nie miałem z nimi nic wspólnego.
Część opozycji była zdania, że nie powinno się rozmawiać z komunistami.
Porozumienie okrągłostołowe na pewno zakładało, przy zachowaniu pozorów, utrzymanie władzy przez komunistów. I to im się udało. Do momentu, kiedy upadł mur berliński, porozumienie niczym nie było zagrożone, władza właściwie należała do dwóch osób: Kiszczaka i Jaruzelskiego.
W debacie publicznej obecna jest hipoteza, że porozumienie Okrągłego Stołu zapobiegło rozlewowi krwi, do jakiego doszło np. w Rumunii. Ale czy rzeczywiście scenariusz rumuński był w Polsce możliwy?
Nicolae Ceaușescu się usamodzielnił i prowadził własną autentyczną dyktaturę. Uważam, że w Polsce w tamtym czasie scenariusz rumuński nie był możliwy. Jeśli już, to wcześniej, po wprowadzeniu stanu wojennego – przypomnę, że na południu kraju powstała „Solidarność Walcząca”, która zakładała bezkompromisową walkę z komunistami – ale wtedy? W 1989 roku? To nie było realne.
Druga strona nie miała takich skrupułów. Tuż przed Okrągłym Stołem zamordowano księży: Stefana Niedzielaka i Stanisława Suchowolca, zaś kilka miesięcy później – ks. Sylwestra Zycha.
Dopóki nie mamy wglądu do dokumentów z archiwów sowieckich, dopóty nie dowiemy się, kto za to odpowiada. Choć wydaje mi się, że wspomniane morderstwa zostały zaplanowane przez osobę usiłującą storpedować Okrągły Stół.
30 lat temu Kreml dał Jaruzelskiemu sygnał: „Towarzyszu, ociągacie się. U nas trwa pierestrojka, więc i wy weźcie się do roboty”.
zobacz więcej
Nawiasem mówiąc, dopuścił też do tych dokumentów, tzw. komisję Michnika. Pamiętam, jak byłem w Gdańsku na spotkaniu z Lechem Wałęsą u arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego. Zabrał mnie tam ks. Alojzy Orszulik, co było nieporozumieniem, bo celem spotkania było przekonanie Wałęsy, by nie kandydował na stanowisko prezydenta. Obawiano się, że będzie utrudniał misję Mazowieckiego. A ja w tej sprawie nie zabrałem głosu, nie chciałem się w to mieszać.
Na tym spotkaniu był też Adam Michnik, z którym później razem wracaliśmy do Warszawy. W trakcie rozmowy towarzyskiej w samolocie zaproponował, że może dostarczyć mi nagranie, które znajduje się w aktach: dotyczące mojej obrony w procesie Ludwika Hassa [historyka, trockisty, znawcy masonerii – red.] w połowie lat 60. Wynikało z tego, że czytał te akta i miał do nich dostęp.
– rozmawiał Łukasz Lubański