Piotr Zaremba: Kiedy w roku 1901 wystawiono po raz pierwszy „Wesele” Stanisława Wyspiańskiego, sztuki tej nie rozumiał nawet jej reżyser.
zobacz więcej
Teraz szykuję się, żeby osiągnąć to samo z lubelskim poetą Józefem Czechowiczem, który zginął we wrześniu 1939 roku. Rodzina mojego męża była z nim związana, bomba zabiła go przed ich domem. Mówią o nim, że jest wielki, a nic z tego nie wynika – tyle że Grzegorz Turnau zaśpiewał jedną jego piosenkę. Może pojeżdżę z programem o nim po bibliotekach, a może zrobię coś dla telewizji.
Nowy Teatr jest mocno zaangażowany po stronie progresywnej. Nie marzy się Pani teatr podobnie zaangażowany, ale po stronie konserwatywnej.
Zadatki na taki teatr ma Oratorium, w którym gramy „Wieczernik”. Tam sięgano nie tylko po Brylla, ale choćby po Romana Brandstaettera, jeszcze bardziej zapomnianego świetnego pisarza katolickiego. Tylko na razie kuleje organizacja, trudno im ściągnąć publiczność. Ja się niestety nie znam na organizacji. Pewnie problemem jest to, że aktorów o takim typie zaangażowania jest mniej. Chociaż mówi się, że aktor zagra wszystko, niezależnie od poglądów (śmiech).
I nie ma różnicy, jeśli gra się wbrew sobie?
Aktorzy częściej idą w tłumie, boją się oryginalności, mają stadne odruchy. A czy można grać przeciw sobie? Czasem oszustwo widać, a czasem ktoś oszukuje dobrze.
TVP przypomniała film „Smoleńsk” Antoniego Krauzego. On wzbudził duże kontrowersje, także w środowisku aktorskim. Kiedy Joachim Brudziński zarzucił aktorom, że nie chcieli w tym filmie grać, oni odpowiedzieli pretensjami, że się ich szantażuje, przypiera do muru. Ale to raczej ci, którzy w nim zagrali, mieli w środowisku trudniej. Pani zagrała.
Oglądałam „Smoleńsk” raz jeszcze w telewizji. Teraz wydał mi się świetny. Były rzeczy, które mnie denerwowały czy nudziły. Ale na przykład Lech Łotocki dobrze oddał wielkość Lecha Kaczyńskiego jadącego do Tbilisi. My nie do końca rozumieliśmy, że tam trzeba było unikać sztuczek aktorskich.
Ja naznosiłam Antosiowi informacji, anegdot, bo przecież znałam Marię Kaczyńską. To się okazało niepotrzebne, moja rola była malutka.
Ale też filmowi to było niepotrzebne. W tym filmie malowanie, barwienie, się nie sprawdzało, to inny gatunek, prawie dokument. A jednocześnie wyczuwałam w „Smoleńsku” wielką mądrość Antoniego, jego przeczucia. Bardzo mi go skądinąd brakuje.