Może te właśnie słowa pozostają najważniejszym przesłaniem pisarstwa zmarłego 16 maja przed pięciu laty Nowakowskiego? Na szczęście pozostawił bogatą twórczość, więc każdy zainteresowany literaturą piękną będzie potrafił dostrzec w niej osobiste przesłanie, albo po prostu znaleźć coś dla siebie.
Dzięki kampanii „Licz się ze słowami” mogliśmy ostatnio przeczytać słowa Marka Nowakowskiego na przystankach autobusowych, na stacjach metra, w tramwajach, tak jakby ta proza chciała do nas powrócić w realiach codzienności, kazała się zatrzymać, popatrzeć na otaczający świat przez chwilę, która jest jedyna i zaraz minie, ale można ją zatrzymać słowem. A w tym Marek Nowakowski był mistrzem nad mistrzami. Dlatego był pisarzem czytanym. Przez starych i młodych, rzemieślników, robotników, fryzjerów i profesorów. Miał swoich wiernych czytelników, którzy zawsze czekali na nową książkę i kupowali ją, kiedy tylko na okładce przeczytali nazwisko autora „Benka Kwiaciarza”.
Kim był Marek Nowakowski? Na warszawskiej ulicy mógł go spotkać każdy mieszkaniec naszego miasta. Po poranku i przedpołudniu spędzonym na pisaniu wychodził na ulicę. To był jego świat, jego żywioł. Szedł właściwym sobie szlakiem: od placu Konstytucji kierował się na północ, Piękna, Wiejska, potem może Nowy Świat i dalej.
Zimą spacerował w Łazienkach, lubił Powiśle – opisywał wielokrotnie przestępczy świat tzw. dołu z lat 50. minionego wieku, pełen ludzi brutalnych i sponiewieranych, upadłych kobiet i przestępców, którzy w panującym powszechnie bezhołowiu próbowali kierować się jednak jakimś kodeksem postępowania, wykluczającym na przykład kapowanie czy bezmyślne okrucieństwo.