Na trybunach kibice skandują: „Śmierć Arabom”. Ulubiony klub premiera Izraela
piątek,
7 czerwca 2019
Rywalem Polski w meczach eliminacji mistrzostw Europy będzie multikulturowa kadra Izraela. Koszulkę z Gwiazdą Dawida założą Arabowie, a opaskę kapitana – Czerkies, też muzułmanin. Mimo to wątpliwej sławy tytuł „najbardziej rasistowskiego klubu świata” dzierży Beitar Jerozolima, w którym – jak deklarują kibice – żaden Arab nigdy nie zagra.
Kilka lat temu był uwielbianym cudownym dzieckiem najważniejszego klubu żydowskich mieszkańców Jerozolimy. Dziś, choć jest bramkarzem kadry Izraela, w rodzinnym mieście ma status persona non grata, a klub opuszczał w atmosferze nienawiści. Ten syn marnotrawny Beitaru Jerozolima w przeciwieństwie do biblijnego poprzednika nie ma drogi powrotu do domu ojca. Jego historia za to w doskonały sposób obrazuje złożoną sytuację izraelskich sportowców.
Wojna o czystość i religię
Ariel Harusz ma 31 lat i gra w Hapoel Beer Szewa. Jest wychowankiem Beitaru i stuprocentowym Żydem. Jak to się stało, że stracił miłość kibiców swego dawnego klubu?
Wszystko zaczęło się w 2013 roku, gdy rosyjski miliarder żydowskiego pochodzenia, właściciel Beitaru, Arkady Gajdamak postanowił sprowadzić dwóch nowych piłkarzy. Transfer stanowił element rozlicznych interesów Gajdamaka w Groznym. Zawodnicy byli Czeczenami z rosyjskimi paszportami. To co prawda nie Arabowie, ale jednak muzułmanie.
Wśród kibiców Beitaru zawrzało. A gdy na dodatek wyszło na jaw, że po przybyciu do Ziemi Świętej Czeczeni odwiedzili meczet al-Aksa, nie mogło być dla nich miejsca w zespole.
Haruszowi, wtedy kapitanowi zespołu, obecnie bramkarzowi kadry Izraela oberwało się rykoszetem. Od tamtego czasu w jego karierze wiele się zmieniło, zbudował silną sportową markę, ale w Beitarze raczej już więcej nie zagra.
O tych zdarzeniach opowiedział doskonały, wyróżniony nagrodą Emmy, dokument Mai Zinshtein o tytule zaczerpniętym z największego transparentu kibiców z Jerozolimy: „Na zawsze czyści”. Tematem był futbolowy rasizm, nieraz przybierający ekstremalne formy, w Świętym Mieście.
Wrogowie Arabów, muzułmanów i lewicy
Najważniejsze stowarzyszenie kibiców Beitaru „La Familia” grupuje potomków Mizrachijczyków, żydowskich osadników przybywających z krajów Bliskiego Wschodu, którzy świat arabski darzą wyjątkową nienawiścią.
Sama drużyna jeszcze w latach 40. XX w. była związana z syjonistyczną bojówką, a jej czołowy napastnik, późniejszy polityk, Haim Corfu miał talent nie tylko do ostrzeliwania bramki rywali, ale i konstruowania materiałów wybuchowych. Gdy Żydzi zaczęli podkładać bomby pod posterunki Brytyjczyków sprawujących w tamtym czasie protektorat nad Palestyną, miarka się przebrała. Większość członków i piłkarzy Beitaru zesłano do Erytrei, a klub zdelegalizowano.
Po utworzeniu Państwa Izrael zespół złożony weteranów wojny 1947-1949 stał się przewodnią siłą piłkarską w kraju, a w ciągu kolejnych dekad – społecznym zapleczem prawicy. Na trybunach jerozolimskiego stadionu do dziś lubią pokazywać się ministrowie i politycy partii Likud. Niektórzy nawet, tak jak prezydent Reuwen Riwlin, zasiadali we władzach klubu. Gdy dziesięć lat temu Beitar zdobył mistrzostwo Izraela, kibiców z balkonu pozdrawiał Benjamin Netanjahu, wtedy lider opozycji szykujący się do rychłego przejęcia władzy, którą dzierży do dziś.
Politykom izraelskiej prawicy nie przeszkadza, gdy kilkanaście tysięcy kibiców chórem intonuje: „Śmierć Arabom!” lub specjalną przyśpiewką upamiętnia nazwisko ekstremisty, który zamordował lewicowego premiera Icchaka Rabina. Całkiem niedawno minister kultury i sportu w rządzie Netanjahu, Miriam Regev opublikowała filmik, na którym widać, jak doskonale bawi się na trybunach w takt piosenki o spaleniu palestyńskich wiosek.
Na nic zdają się kary zamykania stadionu czy odejmowania punktów klubowi. Beitar jest niewygodnym potwierdzeniem zjawiska niechęci na tle rasowym części Żydów do palestyńskich współobywateli.
Innym celem ataków fanów Beitaru jest lewica, a zwłaszcza kibice Hapoelu (pol. robotnik) Tel-Awiw. Sympatie socjalistyczne czy wręcz komunistyczne, symbole sierpa i młota często manifestowane są na trybunach, na których zasiadają sympatycy tego klubu. Choć pewnie bardziej to wielkomiejska moda liberalnego Tel Awiwu.
Koszulka z Gwiazdą Dawida
Miasto ostatniego finału Eurowizji znacznie się bowiem różni od Jerozolimy. Przede wszystkim tym, że w klubach z wybrzeża grają Palestyńczycy. Nie powinno to zresztą dziwić, skoro Arabowie (do nich zaliczani są arabscy chrześcijanie i druzowie) stanowią około 25 proc. (w Jerozolimie blisko 40 proc.) mieszkańców Izraela.
Palestyńczycy zakładają własne kluby, a FC Bnei Sakhin z małego miasteczka w Galilei, zamieszkanego głównie przez muzułmanów i chrześcijan, zdobył w 2004 roku Puchar Izraela. Nosiło to znamiona cudu, a drużyna została pierwszym arabskim klubem, który wystartował w europejskich rozgrywkach UEFA.
Palestyńczycy w ogóle zyskują coraz większe znaczenie w izraelskiej piłce. Co ciekawe, Autonomia Palestyńska ma swoją reprezentację zrzeszoną w federacji azjatyckiej, podczas gdy Izrael jest członkiem federacji europejskiej. W jednym z poprzednich ogólnoświatowych rankingów FIFA Palestyna była nawet notowana wyżej od Izraela.
Mimo to tylko nieliczni arabscy zawodnicy z izraelskim paszportem występują w reprezentacji Autonomii. Najlepsi wybierają koszulkę z Gwiazdą Dawida. Jednym z najbardziej znanych sportowców jest urodzony w Nazarecie Munis Dabbur.
Wśród zawodników powołanych na ten mecz aż siedmiu to nie Żydzi. Biorąc pod uwagę nastroje w Jerozolimie, wydaje się to co najmniej szokujące. A już zupełnie niewiarygodne zdaje się być to, że kapitanem reprezentacji jest... muzułmanin, Bibras Natcho. Występujący na co dzień w greckim Olympiakosie Pireus, etniczny Czerkies pochodzi z tej niewielkiej mniejszości narodowej od XIX wieku zamieszkującej okolice jeziora Galilejskiego.
Na papierze kadra Izraela prezentuje się zatem prawdziwie multikulturowo, prawie jak niektóre reprezentacje europejskie. Z tą różnicą, że we Francji czy Niemczech pierwsze skrzypce grają dzieci i wnuki emigrantów. W Izraelu drużyna składa się z potomków Żydów napływających z całego świata do Ziemi Obiecanej oraz zamieszkujących tu od wieków Palestyńczyków, którzy dziś traktowani są jak obywatele drugiej kategorii.
Z tego też powodu przed meczem Polska – Izrael część piłkarzy nie odśpiewa zapewne hymnu państwa żydowskiego. – Śpiewanie Hatikwy jest dla mnie niezręczne – przyznał kapitan Natcho. Słowa narodowej pieśni Izraela napisane w duchu syjonistycznym opowiadają o zjednoczeniu Żydów we wspólnym państwie i więzi, jaka łączy ich ze stolicą – Jerozolimą.
Ostatni klub bez arabskich zawodników
Nie ma też co oczekiwać, by rasistowskie reguły Beitaru i jego kibiców zostały w najbliższym czasie zmienione, choć za poprawność polityczną w izraelskim sporcie zabrało się państwo. Urząd zajmujący się równością zatrudnienia nakazał Beitarowi odwołanie oświadczenia trenera, który kiedyś powiedział, że w jego drużynie żaden Arab nie zagra.
Oficjalnego zakazu już więc nie ma, ale piłkarze wyznający islam nadal nie pasują do aktualnej koncepcji taktycznej. Beitar pozostaje tym samym ostatnim w historii izraelskiej ekstraklasy klubem, w którym nie występował jeszcze nikt z arabskiej mniejszości.