Bez trudu dorzucę do tej listy kilka kolejnych określeń – ot, na przykład, neodarwinizm, witalizm, natywizm, szowinizm i puryzm moralny – co jednak w niczym nie uprości nam noty encyklopedycznej, jedynie ją zamąci. W istocie, faszyzmy europejskie już w 10 lat od swojego powstania okazują się być raczej wiązką postaw, emocji i technik politycznych niż spójnym ruchem, na co zwracają uwagę najwybitniejsi ich badacze, od Rienzo di Felice po zmarłego pod koniec lipca tego roku prof. Jerzego W. Borejszy.
A co dopiero, kiedy pojawią się „przypadki graniczne” w rodzaju portugalskiego reżimu António de Oliveira Salazara, w którym korporacjonizm i etatyzm współistnieją z katolicyzmem i parlamentaryzmem? Co, kiedy poszczególne „faszyzmy” zaczną rywalizować o granice (Węgry i Rumunia, trzymane kolejnymi arbitrażami na smyczy przez Hitlera), walczyć zbrojnie (Grecja Joanisa Metaksasa zaatakowana przez Włochy Mussoliniego) i zasadniczo różnić się podejściem do religii, gospodarki, propagandy, ba, antysemityzmu (jego brak szczególnie uderzał w szeregach Bejtaru, stworzonego przez Ze’ewa Żabotyńskiego, antysemityzm nieobecny jest jednak lub praktycznie szczątkowy również w faszyzmach amerykańskich i większości romańskich)!
O definicję znacznie trudniej niż o idiom estetyczny. W potocznym przekonaniu, rozmnożonym przez tysiące komiksów, filmów i memów, faszyzm kojarzy się jednoznacznie z osobą wrzeszczącego wodza, rzemieniami koalicyjki, grupą młodych mężczyzn w koszulach w jednolitym kolorze, możliwie maskującym, choć niekoniecznie (bejtarowcy nosili się w kolorze piaskowym, entuzjaści łotewskiego Pērkonkrustsu – na szaro, ale już irlandzcy entuzjaści gen. Eoin O’Duffyego – na błękitno) oraz szczególnym upodobaniem do dobrze leżącego w dłoni kastetu.
To idiom mocny, odrażający i niemożliwy chyba do obalenia. Tyle że zarazem doskonale obrotowy. Policzmy: niewysoki mówca ściśnięty niczym baleron paskami koalicyjki, ochrypły głos, wysokie buty i kwadratowy wąsik, niekończące się szeregi młodzieży w koszulach koloru zwiędłej naci ziemniaczanej, a w tle (w końcu nie może się obyć bez „-izmów”!) – kolektywizm, etatyzm, militaryzm, totalizm i terror. Zaraz, zaraz – czy to nie zdjęcie z komisarzem Nikołajem Jeżowem, przemawiającym do członków Komsomołu w sierpniu 1937 roku?
Dychotomia bliźniaków
Oczywiście, podobieństwo faszyzmów i komunizmów rzuca się w oczy na poziomie głębszym niż estetyka czy praktyka polityczna: obie formacje zrodziły się w rezultacie tego samego wstrząsu, w ich zaczątkowej fazie, na etapie wzajemnej fascynacji i rywalizacji Benito Mussoliniego i Włodzimierza Lenina, można postrzegać je jako bliźnięta. Byli tacy, którzy dostrzegali je już w latach 30. Zanim jednak ta wiedza stała się udziałem historyków i politologów, zanim o paralelizmach można było przeczytać we wspomnieniach więźniów łagrów i lagrów (takich choćby, jak do dziś nieprzełożona na polski, podręcznikowa niemal relacja Margarete Buber-Neumann „Als Gefangene bei Stalin und Hitler”, spisana przez nią za radą Artura Koestlera w 1948 roku), trzeba było podjąć stanowcze kroki.