Rosja przestaje się liczyć w debacie nad globalnym porządkiem. Biały Dom nawet nie zastanawiał się nad jakąkolwiek konsultacją swoich działań w sprawach koreańskich z Moskwą, co jeszcze ćwierć wieku temu byłoby raczej nie do pomyślenia.
zobacz więcej
Czy Kim kiedykolwiek na to pójdzie? Jedni twierdzą, że w zamian za solidną gotówkę i żelazne gwarancje bezpieczeństwa, byłby skłonny do denuklearyzacji. Większość ekspertów uważa jednak, że program atomowy kosztował go za dużo, by się z nim definitywnie rozstać. Będzie grał raczej na przeczekanie, chcąc, jak kiedyś Pakistan, oswoić świat z nowym mocarstwem nuklearnym.
Już samo jednak zamrożenie programu atomowego wymagałoby wpuszczenia na terytorium Korei Północnej stałych zagranicznych inspektorów, z czym paranoiczny reżim Kimów miał dotąd problemy.
Pod znakiem zapytania stoi też w ogóle możliwość zreformowania systemu politycznego, łączącego elementy konfucjańskiej despocji, religijnego kultu i komunizmu w stalinowskim wydaniu. W porównaniu z Koreą Północną, autorytarne Chiny kuszą wręcz swobodami: osobistymi, posiadania prywatnej własności, nawet religijnymi. U początku chińskich reform była jednak krytyka maoizmu przez Deng Xiaopinga. W przypadku Korei Północnej oznaczałoby to konieczność zanegowania, choćby częściowo, drogi dziadka i ojca.
Z drugiej strony portret Mao wciąż wisi na placu Tiananmen. Być może Kim Dzong Un jest więc w stanie dokonać twórczej reinterpretacji panującej ideologii i uzasadnić z jednej strony dotychczasową politykę reżimu, a z drugiej konieczność zmian. Tak, by ostatecznie samemu utrzymać się przy władzy, pozwalając jednak ludziom bogacić się.
Takich złudzeń wobec Kim Dzong Una pozbawiony jest Thae Yong-ho, były dyplomata Pjongjangu, który w 2016 roku przez Londyn uciekł do Korei Południowej. Twierdzi on, że Kim nie pójdzie na ustępstwa, bo w pamięci ma los Kaddafiego, który kilka lat po rezygnacji z atomu stracił władzę i życie. Celem Phenianu ma być wypchnięcie wojsk USA z Korei Południowej (żądanie „denuklearyzacji całego półwyspu”), co zdestabilizuje gospodarkę tego kraju i doprowadzi do spirali zbrojeń w całym regionie. W nowej sytuacji nikt nie będzie już sobie zaprzątał głowy: ani atomem Kima, ani sankcjami wobec jego reżimu.
Thae Yong-ho liczy za to na młode pokolenie coraz bardziej cyniczne wobec systemu. Zaleca wzmożenie wojny psychologicznej, by przemycać do Korei Północnej nie tylko seriale, ale też propagandę uderzającą w podstawy ideologii Kimów. By ludzie dowiedzieli się o milionach jej ofiar, o rozpustnym życiu Kim Dzong Ila, o tym, że Kim Dzong Un jest z nieprawego łoża, a jego matka urodziła się we wrogiej Japonii. Dopiero taki przekaz i sankcje, a także otwarcie korytarzy dla uciekinierów z reżimu przez Chiny do Korei Południowej doprowadzić ma do załamania dynastii Kimów.
Kłopot polega na tym, że gwałtowne polityczne tąpnięcie w Korei Północnej nie jest w interesie żadnego z jej sąsiadów. Chiny i Rosja boją się chaosu, wolałyby też raczej utrzymać buforowe państwo w tym miejscu świata, niż gdyby zjednoczona Korea miała stać się sojusznikiem USA. Dla Seulu zaś koszt odbudowy bankruta z północy mógłby okazać się zbyt duży. W tym sensie mieszkańcy Korei Północnej pozostają ofiarami nie tylko swojego despoty, ale także geopolityki.
– Piotr Bernardyn
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy