Rozmowy

Dla Niemców początek wojny to wciąż 22 czerwca 1941

W NRD nastąpiło zbiorowe rozgrzeszenie z nazistowskiej przeszłości. Tyle, że rozgrzeszano tylko tych, którzy uznali komunistyczną wykładnię dziejów – mówi niemiecki publicysta Wolfgang Templin.

TYGODNIK TVP: Najpierw był pakt Ribbentrop – Mołotow, potem 1 września: atak Niemiec hitlerowskich na Polskę rozpoczynający II wojnę światową. Parę lat temu politolog i były dyrektor Niemieckiego Instytutu Historycznego w Warszawie prof. Klaus Ziemer stwierdził, że rocznica wybuchu II wojny światowej należy w Niemczech do mało znanych dat. Jak to wygląda obecnie?

WOLFGANG TEMPLIN
: Dużo jest w tym racji. W Republice Federalnej Niemiec (także jeszcze przed upadkiem muru berlińskiego i za czasów zimnej wojny) przez wiele lat koncentrowano się głównie na napaści na Związek Radziecki, która była postrzegana jako właściwy początek II wojny światowej. Z tego powodu na dalszy plan przesunięte zostały zarówno data 1 września jako początku wojny, ale także kwestia kluczowego wkładu Stalina w to, by ten konflikt wybuchł (czyli, jak to w Niemczech mówimy, paktu pomiędzy Stalinem a Hitlerem, a nie Ribbentrop – Mołotow jak mówicie w Polsce) i cała historia wydawałoby się niemożliwego zbliżenia obu totalitaryzmów.
Wolfgang Templin (z lewej) 4 października 2016 r., w Dniu Jedności Niemiec, odebrał z rąk prezydenta RFN Joachima Gaucka order zasługi. Fot. Popow\ullstein bild via Getty Images
Fakt, że napaść na II Rzeczpospolitą z dwóch stron była aktem, który winno nazwać jednoznacznie wojną totalną wobec polskiego narodu, która doprowadziła do jego niewoli i wyniszczenia polskich elit intelektualnych, w niemieckiej, ale też w międzynarodowej świadomości pojawił się dopiero później. Tak, Klaus Ziemer miał rację.

Tyle, że od co najmniej dziesięciu lat mamy coraz więcej zajmujących się tą kwestią niemieckich, jak również pochodzących z innych krajów historyków i badaczy, powoływane są szeroko zakrojone społeczne i oddolne inicjatywy, które wreszcie opowiadają o rozmiarze tej eksterminacji. W ostatnim czasie w Niemczech coraz częściej mówi się o 1 września jako o początku wojny. I oczywiste jest też, że tego dnia przywódcy RFN powinni być w Polsce.

Ku mojemu zadowalaniu i aprobacie niemieccy badacze starają się także uwzględnić wszystkie inne narody, które zostały doświadczone w wyniku hitlerowsko-stalinowskiego sojuszu. Dzięki pracy historyków i społecznym inicjatywom w 2008 roku (w 70. rocznicę układu Hitler-Stalin) Parlament Europejski zdecydował się ustanowić dzień 23 sierpnia Europejskim Dniem Pamięci Ofiar Stalinizmu i Nazizmu.

Rzecz jasna to dopiero dziesięć lat i data ta jeszcze mocno nie zakorzeniła się w niemieckiej pamięci, niemniej myślę, że jesteśmy na najlepszej drodze by tak się stało. A przecież pamięć o tym wydarzeniu ważna jest także dla innych „zapomnianych” ofiar pierwszego okresu II wojny światowej. Myślę tu przede wszystkim o zajętych wtedy przez Związek Radziecki państwach nadbałtyckich, a także o słabo pamiętanej agresji Sowietów na Finlandię.

Która data z czasów III Rzeszy i II wojny światowej ma dla Niemców kluczowe znaczenie? Gdzie na tej skali znajduje się 1 września 1939 roku?

Trzeba to otwarcie powiedzieć, ale chyba nie ma się czemu dziwić, że dla niemieckiej świadomości z lat 1933-45 (bo trzeba tę periodyzację rozszerzyć na czas od dojścia nazistów do władzy) na pierwszym planie znajdowały się i myślę, że wciąż są obecne: przejęcie władzy przez Hitlera wiosną 1933 roku, niemiecka kapitulacja w maju 1945 roku i data o której mówiłem już wcześniej, czyli 22 czerwca 1941 roku, fałszywie przyjmowana jako moment rozpoczęcia II wojny światowej.

Ważnymi datami są także próby zamachu na Adolfa Hitlera, zamiary przeprowadzenia puczu przez dowództwo Wehrmachtu, oczywiście na czele z najsłynniejszym nieudanym zamachem z 20 lipca 1944 roku przeprowadzonym pod przywództwem pułkownika Clausa von Stauffenberga. Znane i dyskutowane są wydarzenia wokół układu monachijskiego z 1938 roku.
Lipiec 1941, niemiecka piechota wkracza na terytorium Związku Sowieckiego. Fot. Wikimedia/Bundesarchiv, Bild 101I-187-0203-37A / Friedrich Gehrmann
Natomiast różnorodne oblicza oporu wobec narodowego socjalizmu pojawiły się w niemieckiej świadomości później – choćby postać Sophie Scholl wraz z antynazistowską studencką organizacją „Biała Róża”. Te wydarzenia były nieznane. To samo odnosi się do 1 września. Ale co jeszcze raz podkreślę: w tym przypadku można mówić o wyraźnym rozwoju w ostatnich latach, który odzwierciedla się na przykład we wspólnej inicjatywie polsko-niemieckiej dotyczącej stworzenia pomnika, miejsca pamięci, poświęconemu wojnie totalnej i jej polskim ofiarom. Oczywiście, że mamy w tym względzie zapóźnienia, ważne jednak, ze to się dzieje.

Czy genezy tej sytuacji nie należy szukać w czasach zimnej wojny? Do 1990 roku istniały dwa państwa niemieckie, a tym samym dwie różne pamięci II wojny światowej – czy po zjednoczeniu utrzymywała się ta dychotomia? Czy wciąż widoczne są różnice w podejściu do problematyki wojennej ze względu na to, czy ktoś mieszka na Wschodzie, czy na Zachodzie Niemiec?

W Republice Federalnej Niemiec po zjednoczeniu usilnie pracowano by Niemcy miały wspólną pamięć, niemniej często powracano do najważniejszej debaty dotyczącej II wojny światowej z końca lat 80., jaka przetoczyła się na Zachodzie. Mówię tu o tak zwanym „sporze historyków” – słynnym „Historikerstreit”, wielkiej debacie historyków niemieckich na temat nazistowskiej przeszłości, i stosunku do tej przeszłości.

Postulaty, aby konsekwentnie i do szpiku kości rozliczyć się z niemiecką winą czasów nazizmu powracały także w latach 90. Skala i wyjątkowość zbrodni wynikających z rasowego szaleństwa, a także z planów zawładnięcia światem, były podawane pod wątpliwość jedynie przez nieliczną grupę „rewizjonistów historii”.

Natomiast w NRD o prawdziwej historii ZSRR, o istocie komunistyczno-stalinowskich rządów, choćby systemie gułagów, czy innych zbrodni po zakończeniu II wojny światowej milczano, wypierano lub propagandowo przeinaczano te zagadnienia. W dużym skrócie mówiono, że niemieckie zbrodnie były dziełem Hitlera, jego popleczników, a ich wojna była nakierowana przeciwko miłującym pokój Sowietom.

Po zajęciu wschodnich terenów III Rzeszy przez Związek Radziecki, po przejęciu władzy w Sowieckiej Strefie Okupacyjnej przez niemieckich komunistów i antyfaszystów, po zadeklarowaniu ukarania wszystkich zbrodniarzy wojennych, nastąpiło zbiorowe rozgrzeszenie z nazistowskiej przeszłości. Tyle, że rozgrzeszano tylko tych, którzy uznali komunistyczną wykładnię dziejów i widzieli swoje miejsce w NRD. Zabieg ten był tak sztuczny, że musiał rodzić poważne problemy z niemiecką pamięcią, gdyż szczere rozliczenie z wojenną przeszłością w NRD praktycznie nie zaistniało.
Demonstranci wspierający AfD podczas demonstracji w Erfurcie w listopadzie 2015 roku. Fot. Jens Schlueter/Getty Images
Warto pamiętać o wielu sprzecznościach tej propagandy. Nienawiść wschodnich Niemców do Rosjan była ogromna, przecież każda rodzina mieszkająca między Łabą a Odrą straciła kogoś na froncie wschodnim. Także wrogość wobec komunizmu nie zniknęła. W NRD sztucznie odcinano się od przeszłości, a winę za III Rzeszę zrzucano na RFN.

Nie bez przyczyny Socjalistyczna Partia Jedności Niemiec (SED) cały czas głosiła, że jest partią ludzi młodych. Żadna inna komunistyczna partia w bloku sowieckim tak mocno tego nie podkreślała. Otóż, chodziło o to by pokazać, że młodzież nie ma obciążeń związanych z hitlerowskim garbem i to ona buduje „wspaniałą przyszłość”. Miało to też spore znaczenie psychologiczne. Taki przekaz zakładał, iż to starsi ludzie ponoszą wyłączną winę za wszystkie okropieństwa hitleryzmu na czele z Holocaustem a po 1945 roku narodził się „nowy świat”.

W NRD nie liczyła się pamięć historyczna tylko polityczna. To schizofreniczne rozdwojenie nie ułatwiało pełnego rozliczenia, a tylko zamazywało bolesną prawdę. Sytuacja ta była widoczna także po 1989 roku, a jej ślady można wciąż odnaleźć. Historyczna niewiedza, rewizjonizm, tendencje do relatywizowania, postawa typu „to był Hitler i jego ludzie, a nie my” są niestety obecne nie tylko na wschodzie Niemiec. Konfrontacja z tego typu myśleniem to wciąż wyzwanie przyszłości.

W 1996 roku amerykański historyk Daniel Goldhagen, autor książki „Gorliwi kaci Hitlera: zwyczajni Niemcy i Holocaust” postawił Niemcom na kartach swej pracy bardzo poważne zarzuty. Sformułował m.in. tezę mówiącą, że odpowiedzialność za Holocaust ponoszą na równi z nazistowskimi ideologami także „zwyczajni Niemcy”. Książka wywołała w Niemczech ogromną dyskusję, ale co zaskakujące – zważywszy na bezkompromisowość wniosków Goldhagena – niemiecka opinia publiczna przyjęła ją ze zrozumieniem. Czy dziś byłoby podobnie?

Dyskusja nad książką i tezami Daniela Goldhagena była prowadzona naprawdę bardzo szeroko, przede wszystkim w Niemczech, ale także i w Polsce. Jeśli chodzi o niemiecką debatę i tezę o winie czy współwinie zwyczajnych Niemców, która polegała na „odwracaniu wzroku” i wspieraniu reżimu hitlerowskiego, to większość niemieckich historyków miała podobne zdanie jak Goldhagen.

Zrozumienie i przyjęcie tych tez przez czytelników, jak również większość opinii publicznej, wynikało z tego, że Niemcy nie chcieli podawać w wątpliwość czegokolwiek z książki, by nie narazić się na zarzut bagatelizowania zbrodni III Rzeszy. Myślę, iż istniała obawa, że polemizując z którymś z sądów autora „Gorliwych katów Hitlera”, dano by argument komuś, ktoś zarzuciłby Niemcom niechęć do przyswojenia sobie całej bolesnej prawdy o zbrodniczości nazizmu i roli konkretnych ludzi w tym procederze.
Młodzi manifestanci wyrażający radość z osiagnięć władzy komunistycznej we wschodnich Niemczech. Berlin, 1948. Fot. Fox Photos/Getty Images
Czy dziś byłoby podobnie? Powiem tak: rewizjonistyczne próby zmiany znaczenia niemieckiej winny, jak to się działo w przypadku dyskusji nad wystawą dotyczącą Wehrmachtu, w wypowiedziach prawicowych ekstremistów, czy zwolenników partii Alternative für Deutschland, nie mogą tego stanu rzeczy podważyć.

W Polsce poważni historycy, m.in. dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego prof. Feliks Tych, kwestionowali najostrzejsze twierdzenia Goldhagena o „genetycznym antysemityzmie Niemców”.

Znam te głosy i mogę za nie jedynie podziękować. W podobnym tonie wypowiadali się o książce niemieccy Żydzi i to także dla Niemców miało duże znaczenie.

Myśląc o niemieckim społeczeństwie, biorąc pod uwagę stanowiska głównych partii politycznych – czy po 80 latach od wybuchu wojny Niemcy są przekonani, że rozliczyli się z nazistowskiej przeszłości?

To trudne pytanie, bo rozliczenie z najczarniejszymi rozdziałami niemieckiej historii nie może chyba nigdy zostać uznane za zamknięte. Każdego roku powstają kolejne prace naukowe, pojawiają się nowe inicjatywy historyczne, jest także wieloletnia działalność Federalnej Centrali Kształcenia Obywatelskiego, która systemowo wspiera poszukiwanie nowych faktów i powiązań – to zmusza nas wciąż do nowej refleksji.

Głosy, które podważają te osiągnięcia, które chcą spuścić zasłonę milczenia nad czasami narodowego socjalizmu i III Rzeszy, pojawiają się co prawda co jakiś czas, ale jestem przekonany, że nie przebiją się w demokratycznym ustroju Republiki Federalnej Niemiec.

Prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier wraz z kanclerz Angelą Merkel wzięli udział 1 września 2019 r. w uroczystościach rocznicowych w Polsce. Na mnie ogromne wrażenie zrobiły, ale i wzruszyły słowa wypowiedziane przez Steinmeiera w Wieluniu: „Tej przeszłości nie da się zapomnieć. Ona nie przemija. Ona jest cały czas obecna. I mamy też do czynienia z Niemcami i z niemiecką winą, kiedy ktoś urodził się Niemcem. Kto chce się odwoływać do niemieckiej historii, musi również przyjąć do wiadomości następujące zdanie Thomasa Manna: «przeszłość nie mija». Jak również nie mija nasza odpowiedzialność i my o tym wiemy. Dlatego też jako prezydent Republiki Federalnej Niemiec chcę państwa zapewnić, że nie zapomnimy. Będziemy zawsze pamiętać, chcemy o tym pamiętać i przyjmujemy tę odpowiedzialność, którą narzuca na nas nasza historia. Chylę czoła przed ofiarami ataku na Wieluń. Chylę czoła przed polskimi ofiarami niemieckiej tyranii i proszę o wybaczenie.” Do tych słów dołożyłbym jeszcze świetny pomysł upamiętnienia w Berlinie polskich ofiar II wojny światowej. Są to bardzo ważne dla Polaków gesty, czy w Niemczech panuje konsensus w tej sprawie?
Uczestnik demonstracji AfD w Cottbusie (Chociebużu) w lipcu 2019. Fot. REUTERS/Hannibal Hanschke
Wystąpienia prezydenta Steinmeiera w Wieluniu i Warszawie, z prośbą o wybaczenie, uznaję za bardzo ważne, potrzebne i dobre. Wspominając i doceniając polskie ofiary i polski opór, brakowało mi jednak zdania na temat losu polskich i europejskich Żydów oraz bezpośredniego odniesienia do Holokaustu. Wątek tragicznego losu polskich Żydów, obywateli II Rzeczypospolitej, poruszył natomiast celnie Prezydent Andrzej Duda. Co nie zmienia faktu, że wystąpienie Steinmeiera było niezwykle znaczące i bez precedensu jeśli chodzi niemieckich polityków po zjednoczeniu kraju.

Jeśli miałbym jednak znaleźć gdzieś łyżeczkę historycznego dziegciu w warszawskim przemówieniu – to myślę, że są to słowa nawiązujące do „pokornego cesarza i pielgrzyma Ottona III”, który stoi bosy na polskiej ziemi. Jak podają historycy średniowiecza Otton był nie tylko pielgrzymem, ale także pewnym siebie, świadomym swojej władzy monarchą, wiec chyba ten wątek bym sobie darował.

Jeśli chodzi o konsensus w sprawie upamiętnienia w Berlinie polskich ofiar II wojny światowej to przede wszystkim warto zwrócić uwagę na spotkanie w stolicy Niemiec pomiędzy marszałkiem Sejmu Polskiego Elżbietą Witek i przewodniczącym Bundestagu Wolfangiem Schäuble. Otóż, Schäuble i Witek uczestniczyli m.in. w spotkaniu na Placu Askańskim, gdzie według pomysłodawców ma stanąć pomnik poświęcony Polakom – ofiarom niemieckiej okupacji. I choć z inicjatywą wzniesienia takiego monumentu wystąpiła jeszcze w 2017 roku grupa działaczy społecznych, naukowców i polityków, to podczas spotkania z polską marszałek Sejmu Schäuble potwierdził swoje poparcie dla tego projektu. Jego zdaniem tego typu upamiętnienie może przyczynić się do lepszego zrozumienia pomiędzy Polkami a Niemcami jako „widoczny znak pamięci” w centrum Berlina.

A warto pamiętać, że to miejsce ma symboliczne znaczenie, gdyż leży nieopodal ruin dworca kolejowego Anhalter Bahnhof. A właśnie tam w listopadzie 1940 roku został powitany przybywający z „przyjacielską” wizytą sowiecki szef dyplomacji Wiaczesław Mołotow – jeden z architektów „diabelskiego” paktu, który przesądził o wybuchu wojny i losie Polski.

Jednak od postawy niemieckich elit politycznych ostatnio różni się wydźwięk niemieckiej popkultury, a w szczególności filmu. Począwszy od wyidealizowanego obrazu o Stauffenbergu („Stauffenberg – Operacja Walkiria” z 2004 r.), kończąc na odebranym w Polsce jako historyczny skandal serialu ZDF „Nasze matki, Nasi ojcowie”. Czy nie jest tak, że młode pokolenie niemieckich twórców nie chce nieustanie ponosić odpowiedzialności za winy swych dziadków, że chciałby widzieć Niemców również jako ofiary? I czy nie stąd się bierze się popularność AfD?

Nie na Westerplatte, a na Zaolziu. Nie 1 września, a 26 sierpnia. Pierwsze strzały II wojny światowej

Dywersanci nie wiedzą, że w podziemiach stacji kolejowej w Mostach jest łącznica i to stamtąd nieznana do dziś z nazwiska telefonistka zaalarmowała już polskie oddziały.

zobacz więcej
Historię narodowego socjalizmu, II wojny światowej, niemieckiego i międzynarodowego ruchu oporu pokazywano w ostatnich latach w filmach i książkach o różnej jakości. Relatywizacja, kiczowatość, a także przekręcanie faktów historycznych w poszczególnych dziełach świadczą o ich najniższym poziomie.

Jednak pojawiły się też reportaże, dokumenty i wydarzenia kulturalne o nieporównywalnie większej wadze. Przypomnę tylko, że pięć lat temu ogromną popularnością cieszyła się polska wystawa o Powstaniu Warszawskim, która była prezentowana w dawnym budynku dowództwa SS oraz centrali Gestapo, warto też zobaczyć wspólny dwuczęściowy dokument wyprodukowany przez Telewizję Polską i ZDF rzetelnie opowiadający o napaści III Rzeszy na Polskę. To jest dla mnie niemiecka, i jedyna, wykładnia tego co się zdarzyło podczas II wojny światowej.

– rozmawiał Mikołaj Mirowski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Wolfgang Templin jest niemieckim publicystą, autorem tekstów m.in. w „Die Zeit”, „Tagesspiegel” i „Frankfurter Rundschau”. Urodził się i mieszkał w NRD. W latach 1973-75 był tajnym współpracownikiem policji politycznej Stasi o pseudonimie „Peter”, podczas studiów na Uniwersytecie Warszawskim w latach 1976-77 nawiązał kontakt z działaczami KOR, po powrocie do Niemiec Wschodnich związał się z niezależnymi grupami obrońców praw człowieka. Represjonowany przez władze NRD stracił pracę, utrzymywał się jako sprzątacz, palacz i robotnik leśny. W 1985 roku współtwórca i działacz niezależnej „Inicjatywy Pokój i Prawa Człowieka”, inwigilowany przez bezpiekę, w 1988 aresztowany i zmuszony do wyjazdu do RFN. Po zjednoczeniu Niemiec ponownie zamieszkał na terenach dawnej NRD.
Zdjęcie główne: Akrobaci Berlinjohn i Berlintina i ich dzieci - wszyscy w strojach w barwach flagi RFN w pobliżu Bramy Brandenburskiej w Berlinie w Dniu Jedności Niemiec - 3 października 2017 r. Fot. Omer Messinger / Getty Images
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.