W latach 90. nie był już gwiazdą bardzo upolitycznionych kabaretów Olgi Lipińskiej, wystąpił ledwie w kilku odcinkach. Nowe formy rozrywki tym bardziej nie miały już dla niego wielu ciekawych ofert. Ale pozostał ważnym aktorem teatralnym, a jego mniej już liczne wizyty na telewizyjnym ekranie traktowaliśmy jako coś oczywistego.
Nawet w ostatnich latach, kiedy choroba odsunęła go od aktorskiej aktywności, powracał. Nie jako celebryta, ale bohater ciepłych opowieści rodzinnych i adresat sentymentów. Domyślano się w nim, i słusznie, człowieka o tradycyjnych poglądach, zresztą mówił szczerze o swojej religijności. To dodatkowy powód sympatii tych Polaków, którzy słabo się odnajdują w świecie współczesnych gwiazd.
A zarazem trudno uważać Kobuszewskiego tylko za emblemat epoki w dziejach teatru, kabaretu, rozrywki. To jeden z naprawdę najzabawniejszych polskich aktorów. Wiele dostał od losu, przede wszystkim niesamowite fizyczne warunki, ale jego dar nazywany vis comica to naturalnie coś więcej niż długie ciało i podłużna końska twarz.
Tym, którzy czasem przypisywali mu nadmierne przerysowanie, odpowiedzieć można, że był na nie skazany swoim wyglądem i głosem. Jego niesamowitym, czasem „małpim” minom i wygibasom towarzyszyła wszakże nienaganna kultura słowa i subtelność w wydobywaniu z najbardziej cudacznych postaci ich ludzkich wymiarów. Może mało który aktor wcielił w życie w takim stopniu jak Kobuszewski koncept mądrego błazna.
Nie każda jego rola była stricte komiczna. Wyrazistość tamtego pokolenia w przedstawianiu postaci „charakterystycznych” to dla mnie skądinąd tajemnica. Pisząc o zmarłym dwa lata temu Wiesławie Michnikowskim, któremu w najbardziej zabawnych rolach tragizm wyzierał z oczu, pisałem nawet o domniemanym wpływie doświadczeń i przeżyć dziejowych. Choć to oczywiście tylko przypuszczenie. Mam wrażenie, że to dodatkowo łączyło tamte gwiazdy, nie mające absolutnie cech celebrytów, z wieloma widzami.
Podzielam wrażenie, że przy pięknej artystycznej drodze ta jedna, fundamentalna rola była zawsze przed „Kobuszem”. Taka, w której śmiejąc się przez łzy, dostalibyśmy od niego lekcję człowieczeństwa. Nie otrzymał jej. Może nie chciał grać głównych postaci w filmach. Ale
Mikołaj Mirowski przypomniał, że wskazywał jako swoje teatralne marzenia postaci Don Kichota czy Cyrano de Bergeraca . Fakt, że nie dano mu takiej szansy pokazuje, jak bardzo to niesprawiedliwy, może nawet okrutny zawód.