Fujara ma dwa metry długości. Końcówka jest subtelna. Dwojnica ma sześć otworów i zarazem wcale. A trombita musi być szczelna. O co chodzi i jak to się robi?
zobacz więcej
Dzieciństwo spędziłam w Bochni, natomiast często przyjeżdżałam do Zakopanego. Tam chodziłam do Technikum Hotelarskiego. Do schroniska przyszłam w sierpniu 1973 roku na miesięczną praktykę, za karę po oblanej na maturze matematyce. Miałam wtedy 19 lat. I ta kara trwa do dzisiaj (śmiech).
Tu pracowała moja ciocia. Była bufetową. Pomagałam jej w obowiązkach. Chodziłam po sali i zbierałam kufle, czy robiłam wodę z sokiem. Wtedy kuchnia była prosta, w ofercie był głównie bigos czy flaki. Ja później wprowadziłam szarlotkę, bo to było jedyne ciasto, które umiałam zrobić (śmiech).
W trakcie mojej praktyki syn kierowników obiektu, Wojtek Łapiński, nie odstępował mnie na krok. Jak się później dowiedziałam, wpadłam mu w oko już dużo wcześniej. Było to podczas pochodu pierwszomajowego po ulicach Zakopanego. Szłam ze swoją szkołą, on był z ratownikami TOPR-u. Byłam ubrana w piękną garsonkę oraz eleganckie buciki. Na pochód trzeba było ubrać wszystko, co najlepsze (śmiech). I tam mnie wypatrzył. Kiedy miałam przyjechać do pracy w schronisku, zobowiązał się, że mnie przywiezie gazikiem z dołu. W drodze poczęstował mnie bundzem. Auto było dość brudne i na serze odbiły się jego linie papilarne. Byłam zniesmaczona, ale zjadłam (śmiech). Czułam przed nim respekt. Zaiskrzyło między nami i potem spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę.
A było miejsce na prywatność?
Oczywiście! Na przykład lubiliśmy spać pod namiotem nieopodal Morskiego Oka. Niekiedy też wypływaliśmy łódką na jezioro. Bo do lat 70. ubiegłego wieku można było to robić. Po jednej i drugiej stronie stały drewniane przystanie i w ten sposób przewożono turystów. To była duża atrakcja. Później władze Tatrzańskiego Parku Narodowego zakazały pływania i przystanie rozebrano. W sumie do końca nie wiadomo, z jakiego powodu, prawdopodobnie ze względu na zaśmiecanie wody.
Zdążyliśmy na szczęście zaliczyć kilka randek na wodzie. Nie przeszkadzało nam, że łódka była dziurawa. Byłam majtkiem, który miał za zadanie wylewać wodę (śmiech). Czułam się z Wojtkiem bezpiecznie. Pierwsze stanowisko, jakie miał w obiekcie, to był wioślarz przystaniowy.
To był cudowny czas. Kiedy zaszłam w ciążę, postanowiliśmy się pobrać.
Pani mąż przejął schronisko po rodzicach w 1981 roku, kiedy były największe problemy z zaopatrzeniem. Jak sobie radziliście w tych trudnych czasach?
Mieszkałam z mężem i dwójką dzieci, córką Patrycją i synem Kubą, w skromnych warunkach, na tyłach schroniska w jednym pokoju, do tej pory nazywam go dziecinnym. To była harówka od rana do wieczora.