Szkoła w czasach epidemii i kwarantanny. Książki w sieci, transmisje przez smartfon, wideoczaty, wirtualne notatki
piątek,
13 marca 2020
Gdy tłumaczę jakieś zagadnienie na tablicy w sali lekcyjnej obraz jest rejestrowany. Później dogrywam do tego komentarz. W dobie niesamowitego rozwoju technologii, powszechnego dostępu do sprzętu i sieci to nie są jakieś nieosiągalne i nadzwyczajne rozwiązania – mówi prof. Lech Mankiewicz z Centrum Fizyki Teoretycznej PAN, nauczyciel i popularyzator nauki.
TYGODNIK TVP: Jeszcze kilka tygodni temu wykorzystanie platform e-learningowych, czy specjalnych aplikacji było edukacyjną ciekawostką. Dziś, gdy lekcje zostały zawieszone, mają wspomóc system. Czy to będzie możliwe?
LECH MANKIEWICZ: Oczywiście, że tak. Edukacja w sieci nie jest niczym nowym, zwłaszcza dla nowoczesnych szkół czy nauczycieli poszukujących innowacyjnych metod. Jak mówią Chińczycy: kryzys oznacza zarówno zagrożenie, jak i zmianę. Może w czasie pandemii nasz system edukacji będzie musiał błyskawicznie nadgonić świat cyfrowy. Pozostaje tylko problem skalowania tych rozwiązań. Ja mam ten komfort, że w szkole podstawowej Eureka, gdzie uczę, zajmuję się dużo mniejszą liczbą uczniów, więc regularnie dyskutuję z nimi o zadaniach przez internet.
Faktycznie, w polskiej szkole to nietypowe.
Gdy podzieliłem się na forum Superbelfrów (strona i fanpage skupiające nauczycieli innowatorów – przyp. red.) swoimi doświadczeniami okazało się, że jeśli chodzi o możliwości bezpośredniego kontaktu z uczniami, należę do wyjątków. Nauczyciel w szkole publicznej ma ponad setkę uczniów, a rekordzista - 160. Mają zatem mało czasu na relację z uczniami, trudno oczekiwać, że w magiczny sposób zmieni to technologia.
Dlaczego?
Jeżeli nauczyciel ma prowadzić zajęcia on-line to pierwszym i najważniejszym problemem staje się chęć i zaangażowanie młodzieży do przyswajania wiedzy. A przecież system ma złą legendę, częściowo prawdziwą. Mówi, że relacja uczeń-nauczyciel opiera się na presji, czy wręcz terrorze, który zmusza ucznia do sumiennego przykładania się do zadań, prac domowych i klasówek. Przejście z nauczania w realu na wirtualne tego nie zmieni. Nie da się prowadzić przymusu przez internet. Trzeba włożyć w to siebie, zbudować relację z uczniami.
Szkoła to miejsce, które cechuje dyscyplina czasu i przestrzeni. Lekcje przez smartfona… kto uwierzy w taką bajkę?
Szkoła to nie jest miejsce, w którym uczniowie mają być perfekcyjni, ale miejsce, w którym mają się uczyć. Również tego, jak korzystać z cyfrowych sposób komunikacji i źródeł informacji. Przecież rynek pracy już teraz tego wymaga. Obecni dorośli musieli szybko przyswoić umiejętność koncentracji i uczenia się nowych cyfrowych kompetencji.
Lekcje zawieszone, zatem jak ma pan zamiar przeprowadzić najbliższą kartkówkę?
Każdy uczeń ma smartfona, więc jeżeli nawet będzie potrzeba realizacji sprawdzianu, to można poprosić o napisanie odpowiedzi na kartce i przesłanie zdjęcia.
Skoro nie ogranicza nas brak sprzętu, to może czas na zasadniczy przewrót. W szkołach nadal mamy zeszyty i, czasem, kasety VHS.
Zgadzam się. Żeby jeszcze na tych kasetach były wartościowe materiały tłumaczące świat. Życie nie znosi próżni, więc to, czego brakuje w szkole wypełniają nowoczesne platformy i narzędzia kształcenia on-line. Znacznie bardziej angażują użytkowników, wywołują głód wiedzy, chęć sprawdzenia się w rozmaitych testach i zadaniach, ale także uczą planowania swojego procesu kształcenia. Są po prostu bardziej skuteczne.
Czy przedmiotów humanistycznych już dziś można uczyć się bez drukowanych książek?
Materiałów w sieci jest aż za dużo, dlatego z dużą ostrożnością podchodzę do różnych pomocy naukowych, czy nagrań rozproszonych w internecie na platformach takich jak YouTube. Jeżeli jednak już omawiamy jakieś ważne wydarzenie historyczne, to nauczyciel może wprowadzić temat i tylko podać link do filmu czy podcastu, a następnie podyskutować z uczniami na wideoczacie.
Czy on-line można uczyć się wszystkiego?
W niektórych przedmiotach, takich jak fizyka czy chemia pojawiają się pod koniec szkoły podstawowej bardziej abstrakcyjne pojęcia. Tylko znikoma część uczniów ma smykałkę do tego, by je zrozumieć. Większość potrzebuje pomocy nauczyciela. Bez tego pozostaną niezrozumiałe. Weźmy choćby wzór na dzielenie pisemne, który jest tak naprawdę algorytmem. Bardzo prostym, ale jednak.
W przedmiotach ścisłych pomaga tzw. Akademia Khana, która marketingiem szeptanym rozeszła się wśród rodziców poszukujących pomocy dla dzieci. To portal internetowy, na którym można znaleźć mnóstwo krótkich wykładów z rozmaitych dziedzin nauki. Jak się okazuje, to pan stoi za jej polską wersją.
Jakie wnioski powinniśmy wyciągnąć ze strachu przed koronawirusem?
zobacz więcej
Platforma nie ma polskiej „filii”, a jedynie tzw. adwokatów językowych, których zadaniem jest tłumaczenie materiałów na języki narodowe. Założyliśmy fundację, która tym się właśnie zajmuje. Serwis odwiedza kilkanaście tysięcy użytkowników dziennie. To znakomity wynik, a pozycja polskojęzycznego Khana jest wysoka. W ilości przetłumaczonych materiałów dla naszej wersji językowej zajmujemy czwarte miejsce na świecie po bezkonkurencyjnym angielskim, hiszpańskim i portugalskim.
Do roku 2015 dzięki mecenatowi PKO BP przetłumaczyliśmy 95 proc. matematyki, ale żeby tłumaczyć kolejne przedmioty, czy uaktualnienia potrzebne są środki. Utrzymujemy się z darowizn, m.in. moich własnych pieniędzy. Pracy jest dużo, sam tłumaczę kilkadziesiąt tysięcy słów miesięcznie.
Wśród wtajemniczonych rodziców krąży obiegowa opinia, że Akademia Khan przygotowuje do matury z matematyki lepiej niż niejeden nauczyciel. Gdzie jest sekret tej skuteczności?
W informacji zwrotnej. Nauczyciel szkolny zadaje przez dwa tygodnie prace domowe i dopóki ich skrupulatnie nie sprawdzi nie będzie wiedział, czy uczniowie w ogóle je odrabiają, a nawet jeżeli odrabiają, to czy robią to dobrze i rozumieją temat. Po dwóch tygodniach stawia uczniowi dwójkę, ale nad wyjaśnienie zaległości już nie ma czasu, gdyż galopujący program jest już w innym miejscu.
W Khanie quizy i testy są błyskawiczne i dołączone do każdego zagadnienia. Pozwalają na weryfikację przez rodzica lub nauczyciela. Co ważne platforma nie jest stworzona, jak wiele internetowych bryków czy opracowań, tak aby łatwiej poradzić sobie w czasach „egzaminozy”.
Weźmy biologię — w dostępnych materiałach nie obcinamy krawędzi i rogów, żeby wpasować się w podstawę programową, ale żeby zrozumieć całość procesów. Nie jest też wymyślona przez urzędników kuratorium czy inną radę profesorów. Choć w Khan Academy mamy przede wszystkim taką zasadę, że aby uczyć na poziomie N, to trzeba mieć wiedzę na stopniu N+2. Zresztą to nie jest wielkie odkrycie: uczniów w szkole podstawowej powinien uczyć ktoś, kto skończył studia, a licealistów ktoś na poziomie doktoratu.
Jakie są inne niezbędne pomoce nauczycieli w czasach kwarantanny i izolacji?
Przede wszystkim Google Hangouts, czyli narzędzie do wideoczatów, dzięki któremu mogę porozmawiać z każdym z uczniów. Jest to też przydatne do realizacji transmisji lekcji. Jeżeli ktoś nie ma lub nie chce mieć konta Google może wybrać aplikację Zoom Meeting. Już w podstawowej wersji transmisja jest bez ograniczeń liczby użytkowników i może trwać 40 minut.
Transmisje on-line brzmią ciekawie, ale jak wytłumaczyć za ich pomocą ruch jednostajnie przyspieszony bez tablicy?
Ale przecież my już mamy na to sposób w naszej szkole. Gdy tłumaczę jakieś zagadnienie na tablicy w sali lekcyjnej obraz jest rejestrowany. Później dogrywam do tego komentarz, choć ostatnio w ramach eksperymentu zrobili to za mnie uczniowie i wyszło im całkiem nieźle. W dobie niesamowitego rozwoju technologii, powszechnego dostępu do sprzętu i sieci to nie są jakieś nieosiągalne i nadzwyczajne rozwiązania.
Nasi uczniowie mają pełen pakiet wirtualnych „notatek” do każdej lekcji. Jeżeli rozmawiam z nimi za pośrednictwem transmisji wideo, używam dostępnej dla wszystkich on-line wirtualnej tablicy AWW App, na której w czasie rzeczywistym mogę rysować i pisać, a rozmówca oglądać przekaz obok naszego połączenia.
Wasza szkoła ma przećwiczony tryb działania w stanie wyjątkowym. Jakie są słabe strony takiego systemu pracy z uczniami?
Najważniejsza jest chęć ucznia do nauki. Jak mówią Indianie: konia można zaciągnąć do wodopoju, ale nie da się go zmusić do picia. Czy realnie, czy wirtualnie, w swojej pracy muszę nieustannie znajdować coś, co zainteresuje młodzież. Oczywiście zadaje ćwiczenia na Khanie, a że platforma jest bardzo przyjazna dla użytkowników, to widzę, że zadania wykonywane są szybko i z dużą chęcią.
Co oznacza szybko? Prace domowe to prawdziwa gehenna dla rodziców. Teraz może będzie tej pracy znacznie więcej.
Moi uczniowie nad odrabianiem pracy domowej z fizyki spędzają średnio nie więcej niż kwadrans tygodniowo, rekordzista około minuty. Jeżeli odniesiemy to do innych przedmiotów, to oznacza mniej niż 3 godziny pracy w domu. Uczniowie przechodzą ścieżkę przedmiotu na platformie, ale mimo tego omawiamy jeszcze ich wyniki czy wątpliwości w czasie rozmowy on-line. Wątpliwości i pytania – to słowa kluczowe w procesie edukacyjnym.
Myślałem, że oceny…
Jestem ich wielkim przeciwnikiem. Gdy w Stanach Zjednoczonych realizowano program „No Child Left Behind” nagrodę otrzymała pewna nauczycielka, która potem oczywiście została z honorami zaproszona na spotkania do Białego Domu. A w końcu okazało się, że fałszowała testy uczniów po to, aby wykazać swoją skuteczność. To mówi dużo o fetyszu oceniania uczniów.
Ale przecież nie może być szkoły bez klasówek?
To, co nazywamy sprawdzianem zostało wymyślone w społeczeństwie przemysłowym w XIX wieku. Właścicielom fabryk chodziło o pozyskanie informacji o tym, co się dzieje w firmie. I tak powinno pozostać.
Dla mnie kartkówka to bezcenna wskazówka na temat mojej pracy. Tego, co zostało w głowie uczniom po lekcji, a nie podstawa do oceniania. Komu chcę postawić dwójkę? Może sobie, a może ewolucji, bo przecież dojrzewający uczniowie są z powodów biologicznych na różnych poziomach rozwoju i trudno wszystkich oceniać jedną miarą.
To jak wygląda pana dziennik?