Zmarł dwa lata po ciężkiej operacji, z której – jak się wydawało – potrafił się wydobyć, przeświadczony o swej powinności: trwania obok i wspierania wybranej kobiety. Organizm nie wytrwał.
Odejście Wiesława Rosochy (16.09.1946 – 15.03.2020) nastąpiło w momencie, gdy świat koncentrował się na koronawirusie. Zresztą, nawet gdyby zdarzyło się w mniej „panicznym” czasie, pewnie i tak nie krzyczałyby o tym media. Przecież Rosocha nie należał do celebrytów. Nie był pupilem redaktorów „od kultury”; nie pojawiał się na „iwentach”; ignorował konkursowe wyścigi.
Z charakterem
W ogóle, nigdy nie pracował na tempo, odrzucał zamówienia, których „nie czuł”. Selekcjonował je albo sam sobie zadawał tematy. Antyteza grafika użytkowego – choć taką wybrał specjalizację na Akademii Sztuk Pięknych.
Co było mu bliskie? Książki, z którymi się identyfikował (przez pewien czas jego znakiem rozpoznawczym stała się seria ilustracji do „Malowanego ptaka” Jerzego Kosińskiego); wydarzenia społeczno-artystyczne, jak wystawy organizowane w latach 80. XX wieku przez Janusza Boguckiego i Ninę Smolarz (np. „Apokalipsa”, „Wieczerza” czy „Powiększanie wyobraźni”; do ostatniej z wymienionych wykonał pierwszy w Polsce artystyczny billboard); wydawnictwa traktujące o bieżących sprawach z intelektualnego dystansu – stąd współpraca z „Tygodnikiem Powszechnym”, periodykiem „Charaktery” czy dodatkiem książkowym „Rzeczpospolitej”.
Sposób, w jaki pracował – wymagający niezwykłej precyzji, czasochłonny – nie pozwalał mu podejmować zbyt wielu zamówień. Adresatem jego prac był widz wyedukowany, oczytany, wrażliwy na to, co w domyśle. Jednocześnie trzeba było umieć docenić fenomenalny warsztat Rosochy. Nie do osiągnięcia myszą na ekranie.