Z jakimi konsekwencjami wiąże się odrzucenie nauczania Jana Pawła II?
Tracimy możliwość własnego rozwoju, przemiany, nawrócenia. Zamiast tego padamy ofiarą walki społecznej, mediów społecznościowych, panik moralnych. I przechodzimy od jednej paniki do drugiej, zamiast myśleć, w jaki sposób sprawić, by w naszym życiu było więcej miłości, przyjaźni; myśleć, jak budować nasze relacje, jak pogodzić się z cierpieniem, tkwimy w kleszczach walki, zapominając, co tak naprawdę jest ważne.
Czyli przejawem tego odrzucenia są podziały społeczne? W ostatnich dniach życia papieża, jak i po jego odejściu, potrafiliśmy się zjednoczyć, ale trwało to bardzo krótko…
Wszyscy w rzeczywistości mamy takie same wyzwania. Ale zamiast się na nich skupić, wolimy ze sobą walczyć. Nie chcemy dostrzec, że w tej drugiej stronie, która tak nas irytuje, jest jakiś cień… Nasz cień. To, że ze sobą walczymy może oznaczać, że nie akceptujemy jakiejś części Polski. Ale to tak naprawdę oznacza, że nie akceptujemy jakiejś części, która jest w nas.
W latach 80. i 90. widzieliśmy proroka, króla, kapłana, który grzmi i wymaga od nas nawet wtedy, kiedy od siebie sami nie wymagamy. W 2005 roku zobaczyliśmy męczennika. I właśnie wtedy Jan Paweł II okazał się najsilniejszy.
Oglądałem teraz jego ostatnie milczące wystąpienie. Pamiętałem to jako kilkunastosekundową obecność, a to był prawie 15 minut. Pięć dni przed śmiercią nie potrafił wypowiedzieć już ani słowa, z najwyższym trudem poruszał błogosławiącą ręką, chwiał się. Nie wiem, dlaczego, ale skojarzył mi się z Muhammadem Alim po stoczeniu walki. Może przez chorobę Parkinsona, która zabrała im siłę. A może przez to, że do późnej starości Wojtyła miał silne ręce, spracowane, szorstkie, to były – jak ktoś wspominał – ręce boksera. I teraz ten bokser na naszych oczach chwiał się, chwiał się, ale nie upadał. To nie była przegrana walka, to tylko życie zadało mu takie ciosy, od których trudno się podnieść. Ale on wytrzymał, jeszcze kilka chwil, godzin, dni, i wreszcie mógł podnieść silną rękę w geście zwycięstwa i znów błogosławić nas razem ze swoim Ojcem.
Dzisiaj, w słabej, coraz słabszej już obecności Jana Pawła II, gdy nie stawia przed nami wyzwań, gdy nie grzmi – zamiast go sakralizować, czynić z niego totem czy krytykować, możemy mu się przyjrzeć. I zastanowić się, czy umiemy budować tak piękne i pokorne życie, jak ten człowiek.
– rozmawiał Łukasz Lubański
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy