Niewierny twardziel, magnum 44 i polityka
piątek,
29 maja 2020
Kończy 90 lat, a od swojej ostatniej żony jest starszy o 35. Ojciec ósemki dzieci, których matkami jest sześć różnych kobiet - z niektórymi z nich nawet nie wziął ślubu. Mimo tego jest zdeklarowanym konserwatystą i wieloletnim (choć niekonsekwentnym) zwolennikiem Partii Republikańskiej – co w Hollywood jest rzadkością. Patriota i piewca „amerykańskich wartości”, a równocześnie zwolennik ograniczenia dostępu do broni. Chętnie cytuje go lewica i prawica. Bo któż nie chciałby mieć po swojej stronie Clinta Eastwooda?
To, że Eastwood zostanie aktorem wcale nie było oczywiste, i wiele wskazuje na to, że nie takie miał plany i marzenia. Rodzice chcieli, aby został muzykiem, lecz do szkoły muzycznej nie został przyjęty. Młody Clint nie uczył się dobrze i dość często zmieniał szkoły. Z jednej z nich został wyrzucony za obrażenie dyrektora. Jak po latach wspominali jego przyjaciele – nauka niezbyt go interesowała, gdyż zawsze miał ciekawsze zajęcia.
Jak w takim razie ukończył szkołę średnią? Niektórzy zadają pytanie: nie jak, ale czy. Dokumenty dotyczące tej sprawy podobno są objęte prawną tajemnicą. Sam Eastwood twierdzi, że pod koniec lat czterdziestych myślał o podjęciu studiów, lecz plany te przekreśliła wojna w Korei, która wybuchła w roku 1950 i potrwała 3 lata.
Rzeczywiście został powołany do armii, lecz na front nie wyjechał. Jego służba ograniczyła się do kalifornijskiego Fortu Ord, gdzie był ratownikiem i instruktorem pływania. Tam wdał się w romans z córką jednego z oficerów. Ta przygoda omal nie zakończyła się tragicznie – w czasie powrotu do Fortu z jednego z potajemnych spotkań, samolot którym leciał Eastwood wodował, a on sam ratował się płynąc do brzegu na tratwie ratunkowej ponad trzy kilometry.
Zbyt grzeczny kowboj
Przyszły gwiazdor chciał wtedy związać swoje życie ze sportem, trenować lekkoatletykę. Przypadek jednak zmienił wszystko. W Forcie Ord kręciła film ekipa wytwórni Universal. Clint zrobił wrażenie na jednym z pracowników – był wysoki, 193 cm wzrostu, i przystojny. Zaproszono go na przesłuchanie. Nie wypadł rewelacyjnie, ale dostał szansę: skierowano go na kurs dramatu, prosząc, aby zgłosił się na kolejny casting niebawem.
W 1954 r. podpisał kontrakt z Universalem i zagrał w kilku filmach klasy B. Kiedy po półtora roku umowa wygasła, Eastwood zajmował się wieloma rzeczami, nie unikając pracy fizycznej, a co jakiś czas grywał epizodyczne role w różnych filmach. Aktorstwo traktował jako szansę na zarobienie dodatkowych pieniędzy, a nie jedyny sposób na życie.
Przełom nastąpił z chwilą, gdy otrzymał angaż do roli Rowdy’ego Yatesa w westernowym telewizyjnym serialu „Rawhide”. Film szybko stał się hitem, a Eastwood zyskał sporą popularność, choć sam nie był szczególnie zadowolony z bohatera, jakiego przyszło mu grać, gdyż był on zbyt… grzeczny.
Na odpowiednią postać trafił niebawem. Rolę zaproponował mu Sergio Leone, mało wówczas znany włoski reżyser – dziś pamiętany właśnie z tzw. spaghetti westernów, niskobudżetowych produkcji kręconych w Hiszpanii i Włoszech. W amerykańskich pierwowzorach filmów kowbojskich główny bohater musiał być postacią ze wszech miar pozytywną, honorową, ugrzecznioną. W spaghetti westernach – wręcz przeciwnie, co spodobało się Clintowi.
Trylogia „Za garść dolarów” przyniosła obu twórcom międzynarodową sławę, a grany przez Eastwooda Man With No Name, którego znakiem rozpoznawczym była pozbawiona emocji twarz oraz charakterystyczny sposób mówienia (każde słowo cedził przez zęby), przeszedł do historii kina – widzowie pokochali beznamiętnego twardziela.
W roku 1968, Eastwood postanowił wziąć swoją karierę we własne ręce, zakładając wytwórnię filmową Malpaso Productions, która od tamtej pory była współproducentem większości filmów, w jakich się pojawił. Dzięki temu miał wpływ na obsadę, scenariusz czy postaci, w jakie ma się wcielać. Po sukcesie w filmach Sergia Leone’a nie miał ochoty wracać do wizerunku porządnego Yates’a z „Rawhide”.
Faszystowski film
I to był strzał w dziesiątkę. Bo prawdziwą sławę przyniosła mu rola bezwzględnego i cynicznego policjanta Harry’ego Callahana w filmie „Brudny Harry” (1971). Film Dona Siegela był w pewnym sensie odbiciem nastrojów, jakie w owym czasie panowały w USA.
Trudne lata sześćdziesiąte i wydarzenia takie jak zabójstwo prezydenta J.F. Kennedy’ego (1963) i Martina Luthera Kinga (1968) czy, rok później, głośne morderstwo będącej w ciąży Sharon Tate (żony Romana Polańskiego) dokonane przez sektę Charles’a Mansona, a także narodziny różnorakich ruchów lewicowych (Nowa Lewica, trzecia fala feminizmu) oraz antywojennych, potępiających amerykańskie zaangażowanie w Wietnamie i walczących o prawa czarnoskórych Amerykanów – to wszystko nie sprzyjało społecznej stabilizacji.
Ludzie potrzebowali bohatera, lecz nie wyidealizowanego supermana, ale takiego, jak oni – zwykłego faceta z sąsiedztwa, który będzie miał odwagę skończyć z panoszącym się bezprawiem.
Bezpośrednią inspiracją dla scenariusza „Brudnego Harry’ego” była postać Zodiaka, nieuchwytnego seryjnego mordercy, który pod koniec lat sześćdziesiątych siał postrach w San Francisco. W recenzjach z tego filmu po raz pierwszy w karierze Eastwooda pojawiły się etykiety polityczne: film przez część krytyków został uznany nie tylko za zbyt brutalny, ale też „prawicowy” czy wręcz propagujący faszyzm. Pisano, że Paul Newman z tego powodu odmówił przyjęcia głównej roli.
Widzów to nie zniechęciło. „Brudny Harry” spotkał się z ogromnym entuzjazmem i doczekał trzech sequeli, a motyw bezwzględnego policjanta, który nie oglądając się na przepisy walczy z przestępczością, przyjęła się w amerykańskiej kinematografii.
Nostalgia Walta Kowalskiego
Johna Wayne’a, legendarny gwiazdor amerykańskich westernów, zarzucił kiedyś Clintowi Eastwoodowi przekłamywanie i brutalizację amerykańskiej historii. Nie ulega wątpliwości, że Eastwood – jako aktor i reżyser – do wydarzeń z historii USA (także tej najnowszej) chętnie się odnosił i często nimi się inspirował. Ale trudno mu zarzucić burzenie mitów czy niszczenie legend.
Jedne z najbardziej znanych jego dzieł w tym nurcie to „Listy z Iwo Jimy” i „Sztandar chwały” (2006). Jednak w ostatnich latach najgłośniejszy stał się „Snajper” (2014), gdzie w tytułową rolę wcielił się Bradley Cooper. Film (oparty na faktach) podzielił widzów i krytyków, jedni zobaczyli w nim arcydzieło, drudzy słabą propagandówkę. Bohaterem jest Chris Kyle, najsłynniejszy amerykański snajper, biorący udział w wojnie w Afganistanie i Iraku. Kyle powrocie do kraju zginął z ręki weterana, który się nim zajmował.
Choć jego historia jest nadal dość świeża, zamordowany snajper już teraz jest dla wielu Amerykanów legendą – symbolem poświęcenia dla ojczyzny i dowodem, jak wielką traumą jest wojna. Eastwood z tą legendą się nie rozprawia, a raczej ją podtrzymuje. Tłumaczy, że Chris Kyle był zwykłym żołnierzem, którego wyjątkowe umiejętności doprowadziły do sytuacji, kiedy żaden wybór nie był dobrym wyborem. Takich żołnierzy jak on, rozdartych pomiędzy służbą i poczuciem obowiązku wobec ojczyzny a miłością do rodziny były i są setki – o tym także jest ten film.
Także w kolejnych filmach Eastwood mierzy się też ze współczesną Ameryką. W „Gran Torino” (2008) wcielił się w rolę weterana wojny koreańskiej o polskich korzeniach. Walt Kowalski to stary, zgorzkniały człowiek, dla którego wszystko, co dobre już się wydarzyło, a współczesna, wielokulturowa i zdemoralizowana Ameryka jest wszystkim tym, z czym całe życie, jako porządny obywatel, walczył. Ostatecznie – jak często bywa w amerykańskich eposach – zmienia swoje zapatrywania, dostrzegając, że azjatyccy sąsiedzi nie są tacy źli, jak początkowo sądził, odnajdując wśród nich przyjaciół, a przede wszystkim: cel życia.
Ta opowieść ma jednak bardziej uniwersalny charakter. Eastwood pokazując różnice międzypokoleniowe nie do pogodzenia i nostalgię za minionymi czasami. Jako człowiek urodzony jeszcze przed II wojną, z własnego doświadczenia wie, jak zmieniły się Stany Zjednoczone oraz społeczeństwo.
Eastwood za krytykę amerykańskiego systemu wziął się bez znieczulenia także w „Oszukanej” (2008) czy w najnowszym filmie „Richard Jewell” (2019). Niewinnie osądzeni bohaterowie stają naprzeciw biurokratycznej machiny i mediów, z którymi nie sposób zwyciężyć.
Choć akcję obydwu obrazów dzieli czterdzieści lat, mają ze sobą sporo wspólnego. Uderza w nich bezsilność głównych bohaterów. W kraju, który tak bardzo stawia na indywidualność, jednostka okazuje się nic nie znaczyć wobec systemu, z jakim musi się zmierzyć. Pomimo wszystkich wad, Ameryka to nadal najlepsze, jego zdaniem, miejsce do życia.
Podejmował Jana Pawła II
Poglądy Clinta Eastwooda możemy poznać zresztą nie tylko z jego dzieł. Reżyser nie unika publicznych deklaracji, nie ukrywa osobistych poglądów. Nie krępuje się określić współczesnej młodzieży mianem „ciot”, a Hollywood „miejscem pełnym zdrajców i pedofilów”. Polityczną poprawność zaczął zwalczać zanim to stało się modne. Mówił o tym sam podczas specjalnego pokazu „Bez przebaczenia” w Cannes, w 25. rocznicę premiery filmu. O tym, że głosował na Partię Republikańską (a od 1952 r. do niej należał) i przyjaźnił się z prezydentem Ronaldem Reaganem, wiedział cały świat. To sytuacja, jak na Hollywood, nietypowa - tu tolerowane jest jedynie poparcie dla demokratów.
Republikanin Eastwood postanowił nawet w pewnym momencie wyruszyć śladem swoich partyjnych kolegów Ronalda Reagana i Arnolda Schwarzeneggera – z sukcesem powalczył o stanowisko publiczne, choć nie tak wysokie jak oni dwaj. W 1986 r. został burmistrzem miejscowości, w której od dawna mieszał – Carmel-by-the-Sea, w Kalifornii. Swoją funkcję pełnił przez jedną, dwuletnią kadencję, pobierając symboliczną pensję 200 dolarów. Podobno się sprawdził, faktycznie interesując się sprawami miasteczka. W roku 1988 jako burmistrz podejmował papieża Jana Pawła II.
W roku 2008 w wyścigu o fotel prezydencki Eastwood poparł republikanina Johna McCaina, którego znał od niemal trzydziestu lat. W wyborach zwyciężył jednak Barack Obama. I choć w 2009 roku Clint zarejestrował się jako zwolennik mało znaczącej Partii Libertariańskiej (w USA wyborcy mogą zarejestrować się jako wyborcy konkretnego ugrupowania, aby wziąć udział w jego prawyborach) to w czasie kolejnej kampanii wyborczej (2012) pojawił się na konwencji republikanów, wygłaszając słynne przemówienie adresowane do pustego krzesła symbolizującego urzędującego prezydenta, w którym krytykował Obamę za brak działania i niespełnione obietnice, a jego wyborców za zbyt naiwne podejście do polityki i powierzchowne ocenianie polityków.
W roku 2016 zdecydował się poprzeć Donalda Trumpa, co nie było oczywiste nawet dla republikańskich elit i spotkało się z krytyką wielu wpływowych przyjaciół Eastwooda. Naciskały również media: w każdym wywiadzie pytano Eastwooda, czy faktycznie zamierza na Trumpa zagłosować. I w końcu aktor, wbrew wcześniejszym deklaracjom, zaczął się wahać. A na koniec żartobliwie rzucił, że zarówno wyborcy Hilary Clinton, jak Donalda Trumpa mają w sobie pewien rodzaj szaleństwa, dlatego nie zamierza głosować na żadne z nich.
W lutym tego roku dość nieoczekiwanie zaś stwierdził, że najlepszym kandydatem na prezydenta byłby demokrata Mike Bloomberg, były burmistrz Nowego Jorku (2002-2013) i jeden z najbogatszych ludzi w USA (według „Forbesa” szesnasty, najbogatszy człowiek świata). Nie pierwszy raz zresztą Eastwood zerkał w tym kierunku, już wcześniej popierał kandydatów Partii Demokratycznej na kongresmenów i senatorów.
Wolny rynek, rejestracja broni i kochanki
Jak sam tłumaczy, to nie on zmienia zdanie, ale ewoluuje amerykańska polityka. On zaś zawsze był przede wszystkim wolnorynkowcem, przeciwnikiem ingerencji władz zarówno w gospodarkę, jak i w prywatne życie obywateli. Dlatego opowiada się za swobodą aborcji i małżeństwami homoseksualnymi. – Ludzie powinni być tym, kim są chcą być i robić, co chcą, pod warunkiem, że nie wyrządzają krzywdy innym – uważa.
Równie lewicowe poglądy potrafi głosić także w innych, znaczących dla Amerykanów kwestiach. Choć kojarzony jest w filmowymi bohaterami używającymi brutalnych metod i chętnie korzystającymi z broni palnej, to w prywatnym życiu – choć nie podważa drugiej poprawki do konstytucji USA – twierdzi, iż państwo powinno dokładnie rejestrować wszystkich obywateli posiadających pistolety czy strzelby, a sprzedaży osobom prywatnym karabinków automatycznych należy zakazać.
Ale najpełniej lewicowo-liberalny komponent swojego światopoglądu Eastwood realizuje w życiu prywatnym. Jego żony, kolejne kochanki, małżeńskie problemy oraz ślubne i nieślubne dzieci były tematem wielu plotek i spekulacji, zajmując najwięcej miejsca w rubrykach kolorowych magazynów. Niektórzy mają mu za złe, że chociaż lubi wytykać błędy innym, jednocześnie nie stroni od niezbyt moralnego życia.