Czy można się dziwić, że kamuflaż wciąż szerzy się jak pod obstrzałem? A sklepy z demobilem nie plajtują w dobie koronawirusa?
Antymundur od gminu
Na koniec – historia spodni, które u swego zarania także łączyły się z krwawą walką, choć nie na polu bitewnym.
Zanim powstał mundur, czy raczej samo pojęcie munduru (z francuskiego:
la montuje – oprawa; z niemieckiego:
montur), wojska prezentowały się malowniczo niejednorodnie. W XVII wieku pojawiły się pewne elementy unifikacji – np. hełmy, nakrycia głowy, kolorystyka mundurów, dekoracje mankietów i kołnierzy. To wszystko jednak było barwne i niepraktyczne (o czym było powyżej).
Kres pawiemu przepychowi wojskowych strojów położyła wielka rewolucja francuska.
Wtedy do akcji wtargnęli prawdziwi
macho, urodzeni pod ciemną gwiazdą, bez herbów. Nie nosili białych pończoch i obcisłych
culottes ani zgrabnych, dopasowanych żakietów; nie zarzucali zawadiacko pelerynkami. Gmin przywdział wygodne, luźne portki, długie do połowy łydki lub do kostki. Stany wyższe ochrzciły ich pogardliwie
sans-culottes – sankiuloci. Ale to oni „wylansowali” styl, który – z przerwami – trwa do dziś. Co prawda, przez ponad dwa stulecia zgubił się przedrostek
sans (bez), zmieniła się pisownia i dziś szerokie spodnie noszą po prostu nazwę „kulotki”.
Kto pamięta, że to pamiątka po „zbrojnym ramieniu” francuskiej rewolucji?
– Monika Małkowska
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy