Prowokacja w ubikacji i inne anegdoty z literackich salonów
piątek,
4 września 2020
Jaki filozof uciekał przed żabą na drzewo i który pisarz bał się psów? Czyja żona spała z głową w lodówce? Kto bulwersował konserwatystów, paradując w koszuli w kwiatki oraz w sandałach z Ameryki Południowej? W jakich artystycznych kręgach modna była gra w butelkę? Kto znakomicie naśladował szczekanie psów, a kto twierdził, że w Lesie Młochowskim żyją elfy i centaury?
Odpowiedzi na owe pytania można znaleźć w „Portretach” Marii Iwaszkiewicz. Córka najbardziej utytułowanego ze Skamandrytów umarła rok temu z hakiem, ale wcześniej Agnieszka Papieska zdążyła nagrać jej wspominki na dyktafon. Efektem jest zbiór około stu gawęd, publikowanych w świętej pamięci Zeszytach Literackich.
Całuśna i niedyskretna
Pani Maria, nazywana w rodzinie Żabką, mówiła o sobie skromnie: „jedyna rzecz, którą umiałam zrobić dobrze, to napisać felieton”. Warszawkę znała od podszewki, świat bywalców Ziemiańskiej, Kameralnej, SPATiF-u i kawiarni Czytelnika (którą zresztą osobiście założyła) był jej światem. Nie wywyższała się jednak ponad lud pracujący. Owszem, zdarzyło się jej wcinać homary w paryskim apartamencie Artura Rubinsteina (mistrz osobiście truchtał do kuchni po dokładkę), ale potrafiła wypić w barze „Jontek” pół litra wódki z niepiśmiennymi wozakami.
Demokratyczny charakter mają również „Portrety”. W tłumie prozaików, poetów, filmowców, grafików, malarzy, architektów, kompozytorów, naukowców, aktorów i krytyków literackich od czasu do czasu majaczy sylwetka prostego redaktora, tłumacza, fryzjera, kucharki lub urzędnika. Maria Iwaszkiewicz czule wspomina czekoladki od Wedla (Iwaszkiewiczowie byli zaprzyjaźnieni ze słynna czekoladową dynastią), papugę Kokosię i kotkę Jagusię. Jeden z najdłuższych rozdziałów poświęciła ptakom, które zlatywały do Stawiska.
Wolno mniemać, że życie towarzyskie i uczuciowe twórców dzieł, wciąż zaliczanych do narodowego kanonu, jak i tych już przebrzmiałych, nie miało dla pani Marii tajemnic. O własnych mężach opowiada zdawkowo, ale skrupulatnie wylicza z kim i w jakich okolicznościach się całowała (raz interweniował milicjant ludowy, gdyż do eksplozji namiętności doszło na ulicy).
Ludzie ze świecznika rzadko grzeszą nadmierną szczerością, ich memuary są mieszanką półprawd i przemilczeń. Autorka „Portretów” nie musiała gryźć się w język – przeżyła niemal wszystkich, o których opowiada.
Pretensje do Wajdy
Jarosław Iwaszkiewicz był troskliwym ojcem. Pisał do Żabki i jej młodszej siostry Teresy długie listy. W przededniu wojny, latem 1939 roku, zabrał je na objazdową wycieczkę po Polsce, jakby przeczuwając że normalne życie dobiega końca. Rozchwianą psychicznie, gderliwą matkę kochać było trudniej. W rolę „strażniczki świętego ognia” Maria weszła w sposób naturalny, gdyż ojciec zawsze był dla niej największym autorytetem.
W „Portretach” jak lwica broni dobrego imienia Jarosława. Dostrzega u niego tylko jedną wadę: niezdarność. Ubolewa, że do prezesa Związku Literatów na trwałe przylgnęła łatka kolaboranta, gdy zagorzali komuniści tacy jak Adam Ważyk rozgrzeszenie uzyskali niemal od ręki. Podkreśla że do Stawiska partyjnych notabli się nie zapraszało (przyjeżdżali sami). Ma pretensje do Wajdy, że na jakiejś wystawie poświęconej jego adaptacjom literatury zabrakło fotosów z „Brzeziny” i „Panien z Wilka”. Oskarżenie o staroświeckość zbija argumentem: przecież ojciec lubił muzykę Niemena.
Maria Iwaszkiewicz studiowała archeologię. Pracowała w Muzeum Narodowym, Wytwórni Filmów Dokumentalnych i – najdłużej – w wydawnictwie Czytelnik. W latach 50. wydarzył się tam gigantyczny skandal. „Do ubikacji na pierwszym piętrze wszedł Leon Kruczkowski, ówczesny prezes Związku Literatów, strasznie dumny i nadęty – i cóż on tam zobaczył? Na gwoździu przy sedesie wisiały szpalty jego książki”. Za tę prowokację nikt nie beknął, co świadczy iż doszło do niej już po śmierci Stalina, gdy w komunistyczne szeregi wkradło się zwątpienie.
Flaczki u Bormana
Fani Skamandrytów mogą poczuć się zawiedzeni. Lechonia i Wierzyńskiego córka autora „Czerwonych tarcz” nie pamięta. Była za to ostatnią osobą, która umiała naśladować specyficzny sposób mówienia Mieczysława Grydzewskiego. Redaktor „Wiadomości Literackich” fatalnie jąkał się i seplenił.
Wizerunek Antoniego Słonimskiego jest bardzo ambiwalentny. Za młodu panowie byli bliskimi przyjaciółmi. Ponoć Anna Iwaszkiewicz durzyła się w Tolku (nie bez wzajemności) oraz uważała go za lepszego poetę od męża. Na starość poróżniła ich polityka. Jarosław uważał jednak, że prawdziwą przyczyną szyderstw Słonimskiego jest zawiść o pisarskie laury i stanowisko.
Pani Maria mile wspomina Tuwima, ale jego żonę, Stefanię porównuje do lalki. W ogóle kobiety traktuje ostrzej. Nabija się z „ciotek rewolucji” i monarszej pozy Niny Andrycz, która rozpuszczała plotki że Iwaszkiewicz się w niej kocha, zaś „Lato w Nohant” i „Maskaradę” napisał z nadzieją, że ona w nich zagra. Pola Gojawiczyńska „ lubiła sobie palnąć kielicha”. Feministka Irena Krzywicka stała się sympatyczna dopiero po wojennych nieszczęściach, gdy opuściły ją „fumy”. Zofia Nałkowska, „zawsze – chociażby ze względu na przestrzeń, jaką zajmowała jej obfita postać – przykuwała uwagę.
Kiedyś wydawca „Wiadomości Literackich” Antoni Borman urządził przyjęcie, na którym podawano flaczki. Jeden z gości niechcący wrzucił ich część za dekolt autorki „Granicy”. Przebił go Franciszek Fiszer, znany facecjonista i patologiczny obżartuch. Przed wyjściem włożył sobie do kieszeni porcję flaczków tak wielką, że już na schodach zaczęły mu wypadać.
Po wybuchu wojny rolę salonu przejął podwarszawski dom Iwaszkiewiczów. Utarł się zwyczaj, że po obiedzie odbywały się koncerty. Lutosławski z Panufnikiem grali na fortepianie, Eugenia Umińska na skrzypcach. Ci, którzy zostawali w Stawisku na noc, po kolacji siadali na ganku. Piło się wino i rozprawiało o przyszłości ojczyzny. Marię, zbyt młodą, by zabierać głos w inteligenckich deliberacjach, zajmowały wówczas inne sprawy. Sentyment do tych lat – ciężkich, ale pełnych nadziei i spędzonych w kręgu przyjaciół, zaszczepił jej ojciec. Dla Jarosława koniec okupacji zbiegł się w czasie z początkiem starości.
Kazio wierzył w Partię
Dla mężczyzn, zwłaszcza przystojnych, autorka „Portretów” jest wyrozumiała. Nawet dla wysługujących się władzy grafomanów znajduje dobre słowo. „Stasio Rysio” Dobrowolski udzielał się w nagonkach na wrogów PRL, ale „błędy popełnia każdy”. Jerzy Putrament miał zły charakter, jednak był pięknym mężczyzną, podczas gdy Stanisław Dygat tylko „niegrzecznym chłopcem”.
Maria Iwaszkiewicz zaprzecza obiegowej opinii o inteligencji komunistycznych cenzorów. Polską literaturę natomiast uwielbia. Jej zdaniem, Hłasko pisał lepiej od Hemingwaya (na którym się wzorował), zaś Juliana Strykowskiego przedkłada ponad Singera. Podoba się jej nawet socrealistyczna „Władza” Tadeusza Konwickiego. W jej ocenach pobrzmiewa echo ojcowskich sympatii i antypatii.
Czasem jednak nawet bywalcom Stawiska wbija szpile. Po wyliczeniu cnót Pawła Hertza nie zapomina dodać, że był on patologicznym skąpcem. Z kolei Jan Parandowski przynudzał i udawał oderwanego od rzeczywistości miłośnika antyku. Więcej talentu miała jego żona. Niestety, dała się zdegradować do pozycji kury domowej.
Podobnie było z Brandysami. „Kazio odznaczał się pewną sztywnością i niesłychanym zapatrzeniem w swoją literaturę” – ubolewa pani Maria, przyznając że nigdy nie była admiratorką twórczości autora „Matki Królów”. Pisarz, zanim stał się „elementem antysocjalistycznym”, przeżył zauroczenie marksizmem-leninizmem. „Kiedy się przy nim mówiło, że coś źle idzie, potrafił wygłosić zdanie: «Partia o tym wie i wszystkim się zajmie»”.
Największą antypatią nasza bohaterka darzyła Wojciecha Żukrowskiego. W 1978 roku, gdy Jarosława po raz ostatni wybrano na szefa Związku Literatów otrzymał od niego wredny list gratulacyjny: „Dziwię się, mój Jarosławie, że zostałeś prezesem garstki niedoszlachtowanych Żydów”. Iwaszkiewiczowie, których za ukrywanie krewnych zabitego w warszawskim getcie malarza Romana Kramsztyka, zaliczono do Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, od antysemitów się odcinali.
Boso, ale w ostrogach
Ferdynand Goetel podpadł za proniemieckość (według ustaleń historyków wątpliwą) ale zdaje się, że pani Maria znielubiła go raczej z pobudek obyczajowych. Przedwojenny prezes Związku Literatów porzucił bowiem żonę i związał się z koleżanką swoich córek. Natomiast publikujący w Czytelniku Paweł Jasienica „lubił wódeczkę i ładne kobiety” i opowiadał niecenzuralne dowcipy, w dodatku po rosyjsku.