Czeka nas kilka fal zidiocenia i histerii
piątek,
14 sierpnia 2020
We współczesnym kinie mamy przewidywalne ekranizacje komiksów ugotowane w ciężkim sosie bezustannych efektów specjalnych. To bastardyzacja mitologii i pornografia efektów specjalnych – mówi Lech Majewski, reżyser „Doliny Bogów”. Polska premiera filmu odbędzie się 21 sierpnia 2020.
TYGODNIK TVP: Pańskie ostatnie filmy jak „Młyn i krzyż” czy „Onirica” były przesiąknięte metafizyką. Obok Terrence’a Malicka jest Pan w tej chwili jedynym reżyserem pracującym z wielkimi amerykańskimi gwiazdami, który patrzy na świat przez optykę chrześcijańską. Jednak „Dolina Bogów” odbija od treści stricte religijnych. Mamy opowieść o zderzeniu dwóch mitów. Mitu bogactwa i mitu indiańskiego.
LECH MAJEWSKI: W moich filmach często płynie podziemna rzeka łącząca tematy z religią. Tym razem sięgam do mitu Indian Nawaho, którzy żyją w Navajo Country. To spory obszar będący poza jurysdykcją stanową i federalną USA. Indianie żyją tam w archaiczny sposób – nie mają ani kanalizacji, ani elektryczności. Żyją w lepiankach z gałęzi i gliny na pustyniach, które zafascynowały mnie wiele lat temu, gdy przygotowywałem się w studiu Davida Lyncha do kręcenia filmu „Ewangelia według Harry’ego". Część zdjęć miała powstać właśnie tam. Od tego czasu myślałem, by nakręcić film na jednej z tych niesamowitych przestrzeni. Zainteresował mnie też tajemniczy mit sprzed pięciu tysięcy lat o rosnącej skale w hetyckiej Anatolii. Podobny mit znalazłem u Indian Nawaho. To mit archetypiczny.
I właśnie ten mit zderza Pan z mitem bogactwa, uosobionym przez mieszkającego w zamku człowieka o twarzy Johna Malkovicha. Oni żyją zgodnie z naturą. Nie mają nawet prądu. On w środku swojego zamku ma kort tenisowy. Wystrzeliwuje dla zabawy luksusowe samochody za pomocą katapulty.
Celowo zderzam archaizm egzystencji Nawaho z superkonsumpcyjnym mitem współczesności. W USA bogactwo jest ostentacyjne. Chodzi o to by mieć takie pieniądze, by pozwolić sobie na realizację każdego marzenia i każdej zachcianki. Człowiek grany przez Malkovicha jest najbogatszym człowiekiem na świecie. Buduje sobie Europę zamknięty we własnej kapsule czasu. To takie jego europejskie Las Vegas, gdzie ma wszystko bez wychodzenia z domu, Rzym i Paryż, Barok i Gotyk.
Szczęścia mu to nie daje.
Nie jest w stanie uniknąć smutku. Przypomina mi sytuację z imprezy Gildii Reżyserów Amerykańskich, wiele lat temu w Los Angeles. W pewnym momencie do sali weszła Liz Taylor. Wszystkie flesze wystrzeliły, uwaga była skupiona wyłącznie na niej. Miałem wrażenia, że wybuchła bomba atomowa. Przez pierwsze 5 minut wszyscy ją fotografowali. Byłem tam z kolegą producentem, który notabene produkował filmy Altmana, i patrzymy, że nagle ona stoi tam sama. Mój kolega mówi do mnie, że może wypadałoby by podejść do pani Taylor i chociaż przynieść jej drinka! Tak bardzo wydawała się nam bezradna, samotna i opuszczona.
Maska szczęścia, a za nią pustka.
Kiedy wydaje się, że wszystko już osiągnęliśmy, to nagle stajemy się zbędni.
Pana „Onirika” była jednym z najgłębszych filmów o stracie i próbach poradzeniu sobie z jej przeżyciem. W pańskim najnowszym filmie też motyw straty jest bardzo wyraźny. Obserwujemy go nie tylko na przykładzie postaci bogacza, ale też pisarza, w którego wciela się Josh Hartnett.
W „Dolinie Bogów” wszyscy tracą. Indianie tracą świętą ziemię, bohaterowie tracą bliskich, ukochane kobiety. To jest film o próbach pogodzenia się ze stratą. Jednak Indianie, którym swój film pokazałem uznali, że to pierwszy film robiony z ich perspektywy. Nie jest to perspektywa białego człowieka, ale ich perspektywa. Nazwali to „magicznym okiem”.
Ale już mit bogactwa jest mitem białego człowieka. Jest to też jeden z najważniejszych mitów kina, naznaczony „Obywatelem Kane'm” Orsona Wellesa. John Malkovich gra jego nowe wcielenie?