Kiedy pojawia się klimat, w którym możliwy staje się polityczny przełom? Jaki drobny fakt rozpoczyna sekwencję zdarzeń prowadzącą do zmiany? U mnie osobiście przeczucie jakiejś nowej epoki, która za jakiś czas miała doprowadzić do wybuchu strajków w Stoczni Gdańskiej im. Lenina, pojawiło się dobre osiem miesięcy wcześniej.
Był wtorek, 18 grudnia 1979 roku. Od września uczęszczałem na kursy języka angielskiego, które organizowało Towarzystwo Wiedzy Powszechnej. Skład naszej „klasy” był dość eklektyczny. Paru inżynierów mających nadzieję na kontrakt budowlany w Libii, nieco licealistów chcących podciągać się z języka Szekspira, jakieś panie planujące po cichu wyjazd na Zachód oraz niezwykle gadatliwy pan Krzysztof, taksówkarz. Miał 37 lat i zapisał się na zajęcia z języka angielskiego, aby sprawniej obsługiwać zachodnich marynarzy, którzy szastali wówczas walutami w gdańskich lokalach rozrywkowych.
Ludzie przed stocznią
I oto wspomnianego 18 grudnia 1979 roku w tłumek kursantów czekających na zajęcia jak bomba wpada pan Krzysztof. – A wy wiecie, że pod stocznią jest parę tysięcy ludzi? Było składanie kwiatów w rocznicę Grudnia’70 – oznajmił.
Jako najmłodszy w całej tej grupie z zainteresowaniem patrzyłem na reakcję kolegów. Nikt o nic nie zapytał, wszyscy wiedzieli, o co chodzi. Hasło: „obchody Grudnia” było jasne dla wszystkich.
Charakterystyczna była też szybkość rozchodzenia się wiadomości w Gdańsku. Demonstracja zorganizowana przez Wolne Związki Zawodowe i Ruch Młodej Polski została skorelowana z wyjściem ze stoczni robotników kończących dzienną zmianę i odbyła się między godz. 14.00 a 15.00. W ciągu trzech, czterech godzin informacja dotarła do naszej grupy adeptów języka angielskiego. A jeszcze tego samego wieczora słuchałem w Wolnej Europie relację o demonstracji.