Tymczasem prawie połowa wyborców Bidena chce skorzystać z głosowania korespondencyjnego, Demokraci – bardziej obawiający się pandemii – wręcz namawiają do tego. Efekt jest taki, że ocenia się, że 3 do 4 razy więcej wyborców Partii Demokratycznej niż Republikanów zagłosuje korespondencyjnie. Jednak mogą mieć z tego powodu problemy, gdyż – jak pokazały wybory do Kongresu w 2018 oraz prawybory w tym roku – wiele „pocztowych” głosów jest uznawanych za nieważne. W skali kraju to setki tysięcy, co przy zaciętej i wyrównanej walce pomiędzy Trumpem a Bidenem, może zdecydować o zwycięstwie.
Jednym z głównych problemów są tzw. nagie karty wyborcze (naked ballots), czyli sytuacja, gdy wyborcy odsyłają wypełnione głosy nie wkładając ich do odpowiedniej koperty. Sąd Najwyższy Pensylwanii orzekł niedawno, że w takim przypadku karty nie powinny być uznawane za ważne.
A właśnie w Pensylwanii, jednym ze stanów „wahadłowych”, które zdecydują o prezydenturze, w czasie ostatnich lokalnych wyborów w Filadelfii zdyskwalifikowano aż 6 proc. przesłanych głosów. Przypomnijmy, że w 2016 r. Trump wygrał tam z Hillary Clinton zaledwie 44,3 tysiącami głosów, co stanowiło ledwie 0,72 proc. wszystkich oddanych. To tylko pokazuje jak skomplikowane będzie ustalenie takiego wyniku głosowania, który będzie mógł być zaakceptowany przez większość Amerykanów.
Kampania powyborcza?
Dzisiaj najważniejsze pytanie brzmi: czy Amerykanie, w tych bardzo niewesołych czasach – ponad dwieście tysięcy zmarłych w związku z COVID-19, zrujnowana przez pandemię gospodarka, kryzys i rosnący chaos na całym świecie – wybiorą mówiącego co mu ślina na język przyniesie brutala, który jednak ma wyniki, czy zdecydują się na skok w nieznane z politykiem z dawnych spokojnych czasów.
Problem w tym, że odpowiedzi możemy jeszcze nie poznać 4 listopada nad ranem. Głównie z powodu wspomnianych różnic w strategii głosowania (Republikanie w większości pójdą do urn osobiście, Demokraci głosują już korespondencyjnie) oraz odmiennych sposobów liczenia głosów, pełne wyniki będą opóźnione. Ogłoszony 4 listopada zwycięzca może okazać się przegranym, gdy zostaną doliczone głosy nadesłane pocztą.
W przypadku nikłej różnicy głosów, prawie pewne są protesty i walki prawne przed sądami o każdy zaliczony, bądź niezaliczony głos. W ostateczności, może dojść do powtórki z wyborów Bush-Gore z 2000 r., gdy to ostatecznie Sąd Najwyższy USA zdecydował, kto został lokatorem Białego Domu na kolejne cztery. Jeśli Biden albo Trump nie wygrają 3 listopada z wyraźną przewagą, po rozgrzanej do czerwoności kampanii wyborczej, szykuje się równie gorąca, o ile nie bardziej, kampania powyborcza o to, które głosy zaliczyć a które odrzucić.
– Jeremi Zaborowski z Chicago
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy