Od teatru oddziela nas dziś ciemna, ponura zasłona. Nie wiemy, kiedy do niego wrócimy. Nie wiemy, czy teatry będą w stanie pracować nad nowymi przedsięwzięciami, jeżeli lockdown utrwali się na dłużej lub będzie ponawiany wahadłowo, co jakiś czas. Tym bardziej chce się przypominać to, co oferował nam zaledwie kilka tygodni temu.
Moją szczególną przygodą była wyprawa w październiku do Krakowa na – uwaga – dwie „Balladyny” Juliusza Słowackiego. Jedną wystawił mniej więcej rok temu Teatr Stu. Drugą – Teatr im. Słowackiego. Oglądałem je dzień po dniu.
Był to wielki pokaz powrotu widzów po pierwszym lockdownie. Obowiązywała jeszcze zasada zapełniania połowy widowni, więc na obu spektaklach ludzi było całkiem sporo. Mnie najbardziej zaciekawiła obecność na nich szkolnych wycieczek. Bardzo młodzi widzowie trwali cierpliwie w maseczkach. A potem zgotowali aktorom – zwłaszcza w Teatrze Stu – zaskakująco gorącą owację.
Te wycieczki przypomniały, co teraz będziemy tracić. Przerwa w teatrze to nie tylko problem finansów artystów. To także uderzenie w teatralną edukację nas wszystkich, a szczególnie młodego pokolenia. To grozi stratami nie do oszacowania.
Logika okrutnej baśni
Ciekawe skądinąd, że przy generalnej rezygnacji większości teatrów z przypominania klasyki, akurat „Balladyna” wciąż wraca częściej niż inne sztuki autorów dawnych. Co kilka lat mamy jakieś przedstawienie – lepsze, gorsze, ale jest. Dwa lata temu zachwycałem się widowiskiem „Grając Balladynę” przygotowanym przez studentów warszawskiej Akademii Teatralnej pod kierunkiem Jana Englerta. Teraz słychać, że dramat zostanie być może wykorzystany przez Teatr Telewizji. „Balladyna” okazuje się zaskakująco żywotna.
Dlaczego? Nie jest to opowieść obciążona zbytnimi komplikacjami. To właściwie bajka (baśń?) niby umieszczona w kontekście Polski prasłowiańskiej, ale tak naprawdę żonglująca motywami szekspirowskimi. Czary Goplany i jej świty kojarzą się z „Burzą”. Zbrodnie i męki Balladyny – z „Makbetem”.
Nie mamy tu właściwie odkrywczych, przełomowych myśli. Może najbardziej tę o roli przypadku, bo przecież rywalizacja dwóch sióstr: Balladyny i Aliny o uczucie wielkiego pana Kirkora zostaje uruchomiona przez zazdrosną wróżkę Goplanę, z całkiem błahego powodu. Niszczycielski przypadek intrygował także Szekspira – w wielu jego dramatach. Tu zbieranie malin, które ma wyłonić zwyciężczynię, kończy się mordem.