Społeczeństwo francuskie, choć wystraszone, oswoiło się z tym, co może się zdarzyć, a w gruncie rzeczy także z nieskutecznością państwa. Składane po każdym zamachu deklaracje, iż państwo nie dopuści do nowych aktów terroru, pozostają w sferze pobożnych życzeń, jeśli ich wagę mierzyć skutecznością. Wzrost poparcia dla Frontu Narodowego nie wziął się z niczego. Ma konkretne przyczyny: obawy zwykłych ludzi.
Makabryczna śmierć Samuela Paty’ego przepełniła jednak, jak się wydaje, czarę goryczy. Może dlatego, że zabito go w tak straszny sposób? Dlatego, że sprawcą był człowiek młody, w dodatku przebywający we Francji legalnie, na podstawie przyznanego azylu? Albo też dlatego, że tym razem – niestety po fakcie – czarno na białym widać, jak wokół nauczyciela zaciskała się sieć współdziałających ze sobą islamskich radykałów?
Wiadomo na przykład, że przeciwko Samuelowi Paty wystąpił imam z meczetu w Pantin, podmiejskiej dzielnicy Paryża. Meczet, decyzją ministra Darmanina, został w związku z tym na pół roku zamknięty, ale jak wiele taki krok może zmienić? I czy w ogóle cokolwiek da się jeszcze zmienić?
Imamowie, fundacje i szkoły
„Islamski separatyzm” sprawia wrażenie terminu z kategorii poprawnej nowomowy. Umieszczenie go w kontekście zmagań z separatystami, czyli czegoś, z czym Francuzi są dobrze obeznani, ma zapewne zdusić w zarodku oskarżenia o dyskryminowanie muzułmanów i rasizm. Ale jeśli walka z ekstremizmem ma zostać uwieńczona powodzeniem, prowadzący ją powinni uodpornić się na tego rodzaju sugestie. W przeciwnym razie zamiast walczyć z tym, z czym mają walczyć, będą koncentrować się na odpieraniu urojonych zarzutów, z fatalnym skutkiem dla sprawy. Nawet jeśli Emmanuel Macron ujmuje islamski separatyzm w kategoriach dzielenia państwa, nie brzmi to zbyt przekonująco.