To nie jest biografia Tadeusza „Teddy’ego” Pietrzykowskiego w klasycznym sensie tego słowa. I bardzo dobrze! W końcu polskie kino czerpie wzorce z najlepszych hollywoodzkich biografii, które zamiast być „kartkowaniem” życie bohatera filmu, są projekcją i autorskim spojrzeniem twórców.
Jeżeli chcecie poznać biografię polskiego pięściarza, który wyboksował sobie przetrwanie Auschwitz, to odsyłam do książek historycznych, filmów dokumentalnych albo tekstu, który pojawił się
na łamach Tygodnika TVP w czerwcu tego roku .
Czy można powiedzieć cokolwiek nowego w kinie o obozach koncentracyjnych? Po emocjonalnie przygniatającym oscarowym „Synie Szawła” (2015) László Nemesa uznałem, że nie można. Podtrzymuję tę opinię.
Skoro kino holokaustowe zostało wsadzone w tak różne gatunki jak tragikomedia („Życie jest piękne” z 1997), kino o mścicielach (tegoroczny serial „Hunters” z Alem Pacino) czy horror („Uczeń szatana” na podstawie Stevena Kinga z 1998 roku) , to można mówić, że nawet ten bolesny temat stał się transgresyjny.
W końcu sam Quentin Tarantino bezczelnie przepisał historię II wojny światowej w „Bękartach wojny” (2009), kasując de facto dramat, jakim był Shoah. Co można zrobić w tym gatunku filmowym więcej, nie powtarzając ogranych schematów? Nic.
Obawiałem się więc, co mogą nowego o piekle najsłynniejszego niemieckiego obozu koncentracyjnego opowiedzieć twórcy biografii polskiego boksera z warszawskiej Legii i niedoszłego uczestnika planowanych igrzysk olimpijskich w Helsinkach, który trafił do Auschwitz z pierwszym transportem polskich więźniów 14 czerwca 1940.
Na szczęście debiutujący w fabule scenarzysta i reżyser Maciej Barczewski nie nakręcił kolejnego filmu o Auschwitz. Zrobił za to uniwersalny film o sile ducha, męstwie i przyjaźni, które pozwalają przetrwać najgorsze piekło na ziemi.
„Mistrz” ma w sobie wszystko, co hollywoodzkie kino bokserskie mieć powinno. Można nawet napisać, że jest to wersja Rockiego Balboa w obozie koncentracyjnym.
Ba, Sylvester Stallone zagrał kiedyś sportowca uciekającego z niemieckiego obozu jenieckiego. W „Drodze do zwycięstwa” (1981) Johna Hustona grał w piłkę nożną u boku Michaela Caine’a, Bobby Moore’a, Pelego i Kazimierza Deyny. W finale pełnym patosu i „American spirit” Sly dowiódł, że kajdany można rozerwać tylko niezłomnością charakteru, wielkim sercem i gotowością do poświęcenia.
Reżyser „Mistrza” chyba film Hustona bardzo lubi. W podobnych klimatach konstruuje opowieść o Pietrzykowskim.