Zmagania te nie były łatwe. Wiązały się z nieustannymi przepychankami, choćby z cenzurą. Działalność artystyczna w PRL oznaczała nieustanne balansowanie na granicy. W komunizmie nawet drobne żarciki nie były niewinne i jeżeli ktoś posunął się za daleko, można było za nie oberwać.
Część członków STS – w tym Agnieszka Osiecka – należała do ZMP. Jakie to miało znaczenie w kontekście robienia kariery?
Zależy w którym okresie. Na początku ta przynależność była niezbędna, aby robić karierę. Trzeba było funkcjonować w środowisku i iść również na ten kompromis.
Można to rozszerzyć: w ogóle w życiu ludzkim, jako że żyjemy we wspólnotach, pewien wymiar konformizmu jest niezbędny, aby zrobić karierę. Z tym że PRL był światem szczególnym; to nie był świat normalny, tylko świat na opak, system totalitarny, a więc radykalnie zakłamany.
STS nie był jedynym teatrem studenckim, z jakim była związana Agnieszka Osiecka. Na Wybrzeżu zetknęła się z teatrzykiem „Bim-Bom”, w którego działalność zaangażowany był Zbigniew Cybulski.
W filmie Janusza Morgensterna „Do widzenia, do jutra” (1960) został nieco pokazany świat „Bim-Bomu”; zagrał w nim m.in. właśnie Cybulski. Tamten czas był specyficzny, przełom roku 1956, potem przesilenie – z czasem coraz bardziej ograniczano swobodę, co w końcu skutkowało ostrym ucięciem „głowy” tego społecznego fenomenu, czyli uderzeniem w te środowiska w roku 1968.
W PRL byli świetni autorzy tekstów piosenek, jak Osiecka, ale i świetni ich wykonawcy, jak chociażby Wojciech Młynarski, Jonasz Kofta i inni.
Jeżeli chodzi o muzykę, to mnie wtedy najbardziej interesował jazz. Oczywiście doceniałem, że mieliśmy dobrych tekściarzy itd.
Niemniej jednak zarówno wtedy, jak i teraz uważam, że windowanie do pozycji poetów ludzi, takich jak Agnieszka Osiecka czy Wojciech Młynarski jest pewnym przeszacowaniem.
Jako tekściarze byli bardzo dobrzy – inteligentni, dowcipni, mądrze liryczni. Wszystko ładnie, ale znaj proporcjum, mocium panie. Poezja to jest jednak coś poważniejszego, głębszego i wymagającego czegoś więcej.
Barwnym ptakiem, jak pan określił Agnieszkę Osiecką, był w PRL również jej życiowy partner – Daniel Passent, wybitny felietonista.
W tygodniku „Polityka” była grupa felietonistów. Między innymi Passent, Toeplitz, Groński czy ich patron Jerzy Urban. Możliwe, że Passent był z nich najbardziej zdolny, choć na określenie wybitny się nie zgadzam.
Ich intelektualnym fundamentem była specyficzna interpretacja komunizmu, dominująca nie tylko we wspomnianych środowiskach intelektualno-artystycznych, ale ogólnie w elitach PRL-u, która została zaakceptowana w III RP i ogólnie w dominującej dziś na Zachodzie emancypacyjnej ideologii.
Zgodnie z nią komunizm był co prawda zły, jednakże w swej istocie to wspaniały projekt emancypacyjny, który miał oswobodzić człowieka z rozmaitych ograniczeń; nie powiódł się, ponieważ ugrzązł w ortodoksji, i to ona sprawiła, że stał się totalitarny, opresyjny i przekształcił się w coś w rodzaju religii.