Wersje pomieszczone na dwupłytowym albumie są wyciszone, a jednocześnie zagrane z niezwykłą pasją. Tylko w niektórych momentach, np. w „Papa Won't Leave You, Henry” albo „Jubilee Street” Cave jakby przypomina sobie, że w latach 80. był niebezpiecznym artystą. Znakomita większość repertuaru została wykonana w formie poetyckich songów.
Mimo że to aż 22 utwory, słucha się tej szczególnej koncertówki bardzo dobrze. Znane utwory, przy nadspodziewanie sprawnym akompaniamencie (!) nabierają nowych kolorów i potrafią autentycznie wzruszyć. Do tego, co uważam za plus całego nagrania, nie wyczyszczono tzw. brudów – słychać stuknięcia, szuranie kartkami, końcówki utworów zakończone śmiechem albo niedopracowanymi uderzeniami w klawisze.
Co ciekawe, kawałki napisane w różnych okresach działalności NC&TBS brzmią podczas koncertu jakby były pozbawione daty powstania – uzyskują tu wymiar ponadczasowy. Dzięki temu albumowi można się w pełni przekonać, że Nick Cave (& The Bad Seeds) nie mają sobie równych, a sam Cave wciąż elektryzuje i wzbudza swoją sztuką silne emocje. Choćby siedział przy fortepianie sam i dawał prawie półtoragodzinny, „nudny” recital – dojrzały, przepełniony smutkiem, piękny. Nie wiem, jak wy, ale ja mogę tego słuchać do końca świata. Tym bardziej, że to już przecież za chwilę.
Ulver, „Flowers Of Evil”
Nowa płyta Ulver zaczyna się pięknie; jak powiedziałaby wczorajsza młodzież – epicko. Melancholijny utwór „One Last Dance” idealnie wprowadza w atmosferę zadumy nad schyłkiem kultury Zachodu, w której muzycy postanowili się nadal pławić – począwszy od Baudelaire’owskiego tytułu, przez okładkę ozdobioną kadrem z filmu „Męczeństwo Joanny D’Arc” (1928), a skończywszy na tematyce i nastroju kolejnych utworów.
Singlowy „Russian Doll” trzyma dobry poziom i jednocześnie utwierdza w przekonaniu, że norweskim postmetalowcom bardzo wygodnie w stricte synth-popowej konwencji. Na całej płycie nie znajdziecie nawet śladów ciężkiego grania. Wręcz przeciwnie – jest jeszcze bardziej pop niż na „The Assassination of Julius Caesar”. Brakuje nawet rozbudowanych kompozycji, takich jak np. „Rolling Stone” i „Comming Home”. Pozostały dość konwencjonalne piosenki, dla których punktem odniesienia wciąż pozostaje bardziej Depeche Mode i Alphaville niż norweski black metal.