Człowiek, który sprzedawał maski. Do studia BBC trafił jako prezes Towarzystwa Ochrony Długowłosych Mężczyzn przed Przemocą
piątek,8 stycznia 2021
Udostępnij:
David Bowie, uznany przez magazyn „Rolling Stone” za Największą Gwiazdę Rocka wszech czasów, zmarł przed pięcioma laty, 10 stycznia 2016 r. W Polsce aż do śmierci był wykonawcą niedocenianym.
W sobotę 9 stycznia 2020 o godz. 22:45 TVP Kultura wyemituje filmową wersję jego koncertu z 1973 roku „Ziggy Stardust and the Spiders from Mars”.
Gwiazdor zmarł dwa dni po 69. urodzinach i premierze swej dwudziestej piątej płyty studyjnej „Blackstar”. Przesłanie pożegnalnego albumu, według biografa Paula Trynki, głosi: „w pracy, rzemiośle i sztuce jesteśmy najbardziej ludzcy i naprawdę nieśmiertelni”.
David a sprawa polska
21 kwietnia 2016 r. na fasadzie bloku przy ul. Marii Kazimiery 1 na warszawskim Żoliborzu, odsłonięto mural autorstwa Dawida Celeka upamiętniający wizytę Davida Bowie w naszej stolicy. Miała ona miejsce równo czterdzieści lat wcześniej. Anglik wraz z wokalistą Iggy Popem, który akurat tego dnia świętował 29. urodziny, podróżował pociągiem z Berlina do Moskwy. Muzycy zmierzali do Helsinek, gdzie Bowie miał dać koncert trzy dni później.
Według rozkładu jazdy ekspres Ost-West z Berlina powinien dotrzeć na Dworzec Gdański o 17.18. W Warszawie planowany był standardowy przegląd techniczny składu, po czym pociąg miał odjechać o 18.02. Czy tak rzeczywiście było? Nie wiem.
W PRL-u wszystko się opóźniało, więc można założyć, że gwiazdor miał nieco więcej czasu na zwiedzenie naszej stolicy. Nikt mu w tym nie przeszkadzał, bo niewielu wiedziało w Polsce o jego istnieniu. Trzy lata wcześniej był już na tym obskurnym dworcu. Wówczas jechał w odwrotnym kierunku. Wtedy miał szokującą, marchewkową fryzurę, więc gdyby wyszedł z pociągu, to zapewne zatrzymałaby go Milicja Obywatelska.
Tym razem Bowie i Pop wykorzystali przerwę w podróży na wizytę w księgarni, najprawdopodobniej położonej na pobliskim placu Komuny Paryskiej, a dzisiaj placu Wilsona. Bowie kupił kilka płyt, w tym na pewno Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk. Był na niej utwór „Helokanie” autorstwa Stanisława Hadyny.
Pięć miesięcy później w studiu mieszczącym się w Château d'Hérouville został zarejestrowany utwór „Warszawa”, który powstał na bazie „Helokanie”. Dodajmy, że w tym francuskim zamku leżącym nieopodal Paryża Fryderyk Chopin nieco wcześniej romansował z George Sand.
Piękna historia, szczególnie że w pierwszej połowie 1976 roku Bowie święcił triumfy z albumem „Station To Station” (#5 UK; #3 USA), a Iggy Pop został okrzyknięty ojcem chrzestnym rodzącego się wówczas punk rocka. Tylko że w Polsce mało kto z fanów rocka fascynował się dokonaniami Bowiego, a o istnieniu Iggy Popa to nawet mało kto wiedział.
W styczniu 1997 r. w miesięczniku „Machina” ukazał się wywiad z angielskim gwiazdorem, który przeprowadził Filip Łobodziński przy mojej asyście. Spytany o wizytę w naszej stolicy powiedział:
– Miałem – dość przypadkowo – okazje posłuchać polskiej muzyki ludowej. Kupiłem wtedy kilka płyt, które następnie stały się dla mnie natchnieniem przy pracy nad albumem „Low”. Starałem się uchwycić i oddać muzycznie tę udrękę, którą usłyszałem w polskich utworach ludowych. Uważam, że utwór „Warszawa”, który narodził się z tych prób, jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie stworzyłem wspólnie z Brianem Eno. Ponieważ nie mówię po polsku, więc śpiewałem w czymś, co można by nazwać „muzyką fonetyczną”. Wiem, że moja muzyka akurat nie portretuje Warszawy-miasta, ale dla mnie był to rodzaj symbolu, hasła, które niosło treść bardzo dla mnie ważną.
Wywiad uzyskaliśmy m.in. dlatego, że na 27 lipca 1997 planowany był pierwszy koncert artysty w Polsce. Miał uświetnić obchody 1000-lecia istnienia Gdańska. Niestety na show na stadionie Lechii… zabrakło chętnych. Sprzedano zaledwie kilkaset biletów z planowanych piętnastu tysięcy.
Outsider
Jako to możliwe, by David Bowie, jeden z najbardziej wpływowych muzyków w historii rocka, posiadacz w Wielkiej Brytanii jedenastu albumów nr 1, był w Polsce artystą przez lata niezauważanym? By to zrozumieć musimy prześledzić jego karierę.
David Robert Jones (pseudonim Bowie przyjmie w 1966 r.) rozpoczął muzyczną karierę u zarania eksplozji brytyjskiego rocka. W wieku 15 lat założył pierwszy zespół, a dwa lata później z grupą The King Bees nagrał pierwszego singla. Długo nie odnosił sukcesów. Miotał się pomiędzy różnymi stylami, nie mogąc odnaleźć własnej drogi. Był modsem, śpiewał piosenki popowe i wodewilowe, potem zafascynował się Bobem Dylanem i hipisowskim folkiem.
W końcu, w czerwcu 1969 r. jego piosenka „Space Oddity” dotarła do piątego miejsca listy przebojów. Tyle że był to jednorazowy sukces i przez kolejne trzy lata żadna z jego płyt nie wzbudziła zainteresowania słuchaczy.
– Poinformowano mnie, że nie wolno mi zadawać pytań, robić zdjęć i prosić o autografy – tak trzecią wizytę The Rolling Stones w Polsce zapamiętał Muniek Staszczyk.
Na szczęście uczył się na porażkach. Zapamiętał, że w 1964 r. trafił do studia telewizji BBC, ale nie w roli muzyka, lecz prezesa Towarzystwa Ochrony Długowłosych Mężczyzn przed Przemocą. Ten marginalny epizod uświadomił mu jak ważny jest wizerunek i rola społecznego outsidera dla zwrócenia na siebie uwagi.
Obsesja na punkcie mody połączyła Davida z Markiem Feldem, który niebawem przyjmie pseudonim Marc Bolan. Mimo że przyjaciel był niewielkiego wzrostu od dziecka wierzył, że jest kimś wyjątkowym, a sława jest mu po prostu należna. David miał równie narcystyczne marzenia, ale nieprawdopodobna przebojowość nowego przyjaciela sprawiała, że długo był w jego cieniu.
W 1970 r. Marc posypał włosy brokatem, twarz pokrył makijażem, przywdział błyszczące stroje i przywrócił godność trzyminutowym singlom z hymnami dla nastolatków. Przez następne trzy lata wraz z zespołem T.Rex władał na listach przebojów. W ślad za nim ruszyła fala ekscentrycznie ubranych wykonawców, a nowy nurt nazwano początkowo glitter, a później glam rockiem.
David wprawdzie nie odnosił komercyjnych sukcesów, ale miał szersze artystyczne horyzonty od Bolana. Podziwiał twórczość Andy Warhola, cenił amerykańskie undergroundowe kapele Velvet Underground i The Stooges, studiował pantomimę u Lindsey’a Kempa, chłonął japoński teatr Kabuki i był pod mocnym wrażeniem filmu Stanley’a Kubricka „Mechaniczna Pomarańcza.
Zachwycił nastolatków, przeraził rodziców
Kiedy Marc, upojony sławą, popadał w samouwielbienie, David, stworzył postać Ziggy’ego Stardusta, androgenicznego kosmity, który spadł na Ziemię na pięć lat przed jej zagładą.
W wywiadzie dla tygodnika „Melody Maker” powiedział: – Będę wielki i to jest w pewien sposób przerażające. Po czym dodał: – Jestem i zawsze byłem gejem, nawet jako David Jones.
Wybuchł skandal, ale mało kto chciał zauważyć, że przyszły gwiazdor był od dwóch lat żonaty, a od roku miał syna. Ważniejsze było, że ktoś głosił herezje w kraju, w którym dopiero pięć lat wcześniej przestano ścigać homoseksualistów.
„Gest Bowiego nosił bardziej znamiona ostentacji niż walki o prawa gejów” – napisał Paul Trynka i cytując jednego z uczestników wydarzeń, dodał: „Pociągała go kultura gejowska, ponieważ uwielbiał jej barwność”.
W czerwcu 1972 r. ukazała się płyta „Wzlot i upadek Ziggy’ego Starusta i Pająków z Marsa”. Miesiąc później występ grupy w telewizyjnym programie Top Of The Pops zachwycił brytyjskich nastolatków i przeraził ich rodziców. W trakcie wykonywania przeboju „Starman” Bowie ubrany w obcisły, błyszczący kostium podszedł do gitarzysty Micka Ronsona i czule go objął. Ten gest zachwiał moralnością Zjednoczonego Królestwa, bo „groził uwiedzeniem nie tylko wszystkich córek, ale również i synów”.
Tworząc nowy image Davida, stylistka Sue Fussey ścięła jego długie, blond loki, grzywkę postawiła jak pióropusz tropikalnego ptaka, a włosy ufarbowała na ostry marchewkowy kolor. Futurystyczne stroje zamówiono u japońskiego projektanta Kansaia Yamamoto. Kiedy na koniec Bowie założył czerwono-czarne buty na wysokich obcasach, wyglądał jak kosmiczny kogut. Tak ubrany w krótkim czasie podbił Brytyjskie Imperium.
Glam rock oznaczał rozkosz, konfekcję, antysztukę bliską taniej estetyce. To była gra kiczem, ale w wykonaniu Bowiego i zespołu Roxy Music została wykonana oszałamiająco. Bawiąc się w sposób ironiczny wizerunkami z Hollywood czy postaciami z powieści science-fiction, przedstawili krytykę purytanizmu i jednocześnie kultury hipisowskiej. Wzorując się na pop-arcie, udowodnili, że rock może nieść głębsze treści, a zarazem być zabawny i komercyjny. David rozumiał, że koniec epoki kontrkultury wymusza przesunięcie akcentu z „My” na „Ja”.
W pierwszej połowie lat 70. na listach przebojów dominował glam, a w zestawieniach najpopularniejszych albumów rock progresywny i hard rock. Glam był całkowitym przeciwieństwie muzyki progresywnej, która traktowała siebie skrajnie poważnie. Trwała rockowa wojna dwóch światów. Obie armie miały swoich rzeczników w postaci wpływowych dziennikarzy i prezenterów radiowych.
W pewnym kraju na wschodzie Europy (1)
Kiedy David-Ziggy rozpoczął na jesieni 1972 roku koncertową inwazję na Stany Zjednoczone, władzę nad polskim radiem i telewizją przejął Maciej Szczepański. Szef Radiokomitetu błyskawicznie zlikwidował Młodzieżowe Studio Rytm, które przez osiem lat było tubą krajowej muzyki bigbitowej.
W telewizji rozprzestrzeniła się festiwalowa tandeta, a jedyną wyspą, gdzie grano „prawdziwego rocka” była radiowa „Trójka”. Tam mesjaszami zakazanych dźwięków byli młodzi, aczkolwiek już zbliżający się do trzydziestki prezenterzy. Główną wyrocznią gustów muzycznych był Piotr Kaczkowski, który na antenie radiowej prezentował w całości wybrane przez siebie albumy. Tysiące dzieciaków czekało na sygnał raz-dwa-trzy, by wcisnąć przycisk na magnetofonach.
Kaczkowski nie grał glam rocka, co nie znaczy, że przebojów nastolatków nie prezentowano w „Trójce”. Pojawiały się w innych audycjach, ale Bowiego było w nich mało, bo łatwiej „wchodziły” hity Sweetów, Slade’ów, Gary Glittera, Suzie Quatro czy Smokie.
W okresie „glamowym” Bowie miał siedem przebojów, ale żadnego na szczycie listy. Natomiast jego wszystkie trzy albumy nagrane po „Ziggym” były w Wielkiej Brytanii nr 1. Tyle że na płyty wyszminkowanych dziwaków szkoda było w Polskim Radiu tak cennego czasu antenowego. Nie tylko dla nich. Dzięki wybiórczej polityce nie zaistnieli w tamtym czasie w świadomości polskich słuchaczy tacy twórcy jak Bruce Springsteen, Neil Young, Lou Reed, Van Morrison…
David nie miał też w Polsce oczywistego sojusznika, jakim w Europie była dla niego kolorowa prasa i telewizja. U nas nie tylko nie było pism i telewizyjnych programów muzycznych, ale również ilustrowanych magazynów dla nastolatków. Co więcej, nie było telewizorów kolorowych.
Kokaina, papierosy i papryka
Obserwując karierę Marca Bolana, zrozumiał, że po urzeczywistnieniu snu musi nastąpić upadek. 3 lipca 1973 r. na zakończenie koncertu w londyńskim Hammersmith Odeon, wokalista oświadczył: – To nie tylko ostatni koncert tej trasy, ale również ostatni koncert, jaki kiedykolwiek zagramy. Dziękuję!
Po czym rozbrzmiały pierwsze akordy „Rock’n’Roll Suicide”.
– Początkowo po prostu stawałem się Ziggy’m, gdy wchodziłem na scenę. W końcu uwierzyłem, że jestem mesjaszem – przyznawał po latach artysta. – To było przerażające. Dość szybko przejrzałem na oczy.
David był gwiazdą w Europie, ale zdawał sobie sprawę, że prawdziwy sukces osiąga się za oceanem. Tam glam rock był traktowany jako nurt niszowy. Dlatego latem 1974 r., podczas trasy koncertowej po Stanach, zaprezentował nowy wizerunek. Wzorując się na stylu wylansowanym w Harlemie w latach 40. XX wieku, miał opadająca grzywkę z przedziałkiem, dwurzędową marynarkę, spodnie z wysokim stanem na szelkach i obcisły sweterek. Wygląd to jedno, ale dopiero zmiana muzyczna była prawdziwym szokiem dla fanów.
Jako baczny obserwator zakochał się w „Brzmieniu Filadelfii” – ostatniej wartościowej awanturze rhythm’n’bluesa przed zalewem fali disco. David zawitał do filadelfijskiego Sigma Sound Studios w sierpniu i rozpoczął nagrania do album „Young Americans”.
W nagraniu tytułowym śpiewał o aferze Watergate, a w „Fame” wraz z Johnem Lennonem o pustce życia celebrytów. Dzięki drugiej piosence miał wreszcie swój pierwszy nr.1 i to w Ameryce! -Bądźmy jednak szczerzy – powiedział w wywiadzie dla „Playboya”. – Moje utwory rhythm’n’bluesowe są na wskroś plastikowe.
Ceną sukcesu było ciężkie uzależnienie od kokainy. W tamtym okresie poza wciąganiem kresek, Bowie wypalał dwie paczki papierosów dziennie, a odżywiał się mlekiem oraz papryką. Bez wsparcia dietetyków osiągnął wagę 47 kg.
Jednocześnie przeżywał twórczą eksplozję. Stworzył porywająca kreację w filmie „Człowiek, który spadł na Ziemię” i nagrał muzyczne arcydzieło – płytę „Station To Station”. Na bazie ciężkiego funku odbył podróż do jądra ciemnych dźwięków. Efektem był jego jak dotąd najwyżej notowany album w USA (# 3) i przebój „Golden Years”.
Wychudzony książę
Jednocześnie tworzy swoje nowe artystyczne alter-ego – bezuczuciowego Chudego Białego Księcia. Tym razem przybrał dekadencką pozę z czasów Republiki Weimarskiej. Rude włosy zalizał do tyłu, założył białą koszulę z spinkami, ciemną kamizelkę i rozkloszowane spodnie od garnituru. Nie było już śladu po kobiecości Ziggy’ego.
W życiu codziennym podróżował do najciemniejszych zakątków swej duszy. Interesował się okultyzmem i historią Trzeciej Rzeszy, stawiał kabałę… i stopniowo popadał w paranoję. W wywiadach prezentował się jako pewny siebie narcyz-megaloman.
– Uważam się za eleganckiego złodzieja. Interesuję się wyłącznie tymi dziełami sztuki, z których mogę coś ukraść – szokował w wywiadzie dla „Playboya”. – Im bardziej zrzynam, tym bardziej ludzie mnie chwalą. (…) Marzę o tym by zostać premierem. Nie ukrywam, że jestem zwolennikiem faszyzmu. Według mnie powinniśmy przyśpieszyć rozwój prawicy, wprowadzić despotyczną tyranię i jak najszybciej rozprawić się z liberalizmem, który obecnie zatruwa nasze społeczeństwo. (…) Najskuteczniejszym faszystą oczywiście jest telewizja. Gwiazdy rocka również są faszystami. Adolf Hitler był jedną z pierwszych gwiazd rocka.
Instynkt samozachowawczy uratował Bowiego przed samozagładą. Ratując siebie, wiosną 1976 r., uciekł do Berlina Zachodniego. Zabrał ze sobą Iggy Popa, którego wyciągnął ze szpitala psychiatrycznego. Do dwójki przyjaciół dołączył rockowy intelektualista Brian Eno, który zaczynał w zespole Roxy Music, a w przyszłości stworzy komercyjne brzmienie U2 i Coldplay.
W Europie David zrywa z soulem. Znowu jest o krok przed innymi. Inspirację znajduje w niemieckiej muzyce elektronicznej. W ciągu dwunastu miesięcy nagra cztery albumy, z których każdy będzie artystycznym wydarzeniem. Dwa swoje („Low” i „Heroes”) oraz dwa jako producent Iggy Popa („Idiot” i „Lust For Life”).
Jeszcze raz, w 1980 r., Bowie wyprzedzi muzyczne trendy. W teledysku do piosenki „Ashes To Ashes” przedstawi światu ruch new romantic. Obok Davida, przebranego za pierrota, kroczą w nim bywalcy gejowskiego klubu „Blitz”, w tym Steve Strange, założyciel grupy Visage. Nowi romantycy, dla których zmieniające się wizerunki Bowiego były główną inspiracją, dzięki wideo wyszli z podziemia i już w niedalekiej przyszłości zawładną brytyjską sceną muzyczną.
W pewnym kraju… (2)
Mimo że w drugiej połowie lat 70. David Bowie był światową gwiazdą, a jego artystyczne przemiany wyznaczały historie rocka nad Wisłą wciąż był ignorowany. To nie była jakaś szczególna złośliwość. Jako twórca białego soulu nie miał szans, bo nawet czarny rhytm’n’blues nie cieszył się uznaniem „Trójki”. Jedynie Stevie Wonder i Barry White trafiali na radiową antenę.
Muzyka elektroniczna była prezentowana, ale w wersji napuszono-symfonicznej (Vangelis, Kitaro, Jean-Michel Jarre). Spośród przedstawicieli niemieckiej sceny rozkoszowaliśmy się plumkaniami zespołu Tangerine Dream i Klausa Schultze. Dla Bowiego i Eno inspiracją byli awangardziści, formacje Neu!, Cluste, Harmonia i Kraftwerk.
Jedynie elektroniczny art-pop ostatniej z grup był godny prezentacji w naszym radiu. Tyle że prezenterzy nie zwracali uwagi na wyrafinowany image Ludzi-Maszyn, który czerpał inspirację z rosyjskiego konstruktywizmu. Niemieccy, schludnie ubrani i ostrzyżeni intelektualiści zakochani byli w dekadenckiej kulturze przedwojennej Europy. W muzykach Kraftwerk David odnalazł bratnie dusze. W utworze „Trans Europa Express” Niemcy śpiewali: „Od stacji do stacji / z powrotem do Düsseldorfu / spotykać Iggy’ego Popa i Davida Bowiego”.
Niemiecka trylogia, do której należy jeszcze płyta „Lodger”, przyczyniła się do rozkwitu brytyjskiej sceny elektronicznej. Pod koniec lat 70. XX wieku zadebiutowały zespoły Cabaret Voltaire, Tubeway Army, Human League, Ultravox czy OMD. I znowu w polskim radiu nie grano nowofalowych elektroników.
Dopiero kilka lat później, kiedy wymienieni wykonawcy zaczną grać syntetyczny pop, ich muzyka trafi pod nasze strzechy. To nie przypadek, bo do 1979 r., kiedy w Trójce pojawiła się pierwsza audycja z muzyką nowofalową, nagrania kojarzone z punk rockiem miały oficjalny szlaban na antenie.
Wracając do historii naszego bohatera, dodam, że w latach 90. symfoniczne wersje płyt „Low” i „Heroes” nagrał Philip Glass, słynny kompozytor muzyki współczesnej.
Targi próżności
Rzadko hasła reklamowe mówią prawdę, ale slogan promujący album „Heroes” – „Jest stara fala, jest nowa fala i jest David Bowie „ – doskonale odzwierciedlał rzeczywistość. W większości artykułów podsumowujących muzyczne lata 70. to on był wybierany za najbardziej twórczą postać minionego dziesięciolecia.
Następna dekada przyniosły jednak dramatyczną zmianę w karierze naszego bohatera. Po świetnym albumie „Scary Monsters & Super Creeps” postanowił zadbać o własny budżet. Wciąż miał nosa do muzycznych trendów, jak i wyboru współpracowników. Zatrudnił Nile Rodgersa, ambitnego producenta disco i gitarzystę Stevie’a Ray’a Vaughana, którego wypatrzył, zanim ten podpisał kontrakt fonograficzny.
Album „Let’s Dance” przyniósł trzy światowe przeboje i stał się najpopularniejszą płytą wokalisty, osiągając do dziś jedenastomilionowy nakład. Był to najszybciej sprzedawany album wytwórni EMI od czasów „Sierżanta Pieprza” Beatelsów. Do komercyjnego sukcesu przyczyniły się świetne teledyski. David jako jeden z pierwszych artystów zrozumiał, że przyszłość należy do MTV. Niestety kolejne dwa albumy okazały się najgorszymi w jego karierze. Do tego tym razem grał rolę yuppie-dandysa.
Nie miało to znaczenia dla popularności samego Bowiego. Pławił się życiem celebryty. Nagrywał duety z innymi gwiazdami (Queen, Mick Jagger, Tina Turner, Bing Crosby), wystąpił w dziewięciu filmach i dwóch przedstawieniach teatralnych oraz komponował piosenki do filmów klasy B. Jego status niekwestionowanej gwiazdy umocniły dwie światowe trasy koncertowe. Druga z nich, „Glass Spider Tour”, przyniosła 86 mln dolarów dochodu i była czwartą najbardziej zyskowną trasą koncertową lat 80.
W pewnym kraju… (3)
W końcu David Bowie zaznaczył swoją obecność w polskim radiu. Przeboju „Let’s Dance” nie dało się ignorować, szczególnie że dzięki telewizyjnemu programowi „Wideoteka” zobaczyliśmy teledysk, który w Polsce stanu wojennego po prostu olśniewał. A mimo to piosenka dotarła zaledwie do piątego miejsca Listy Trójki i po trzech tygodniach z niej spadła.
Do polskich kin trafił film o wampirach „Zagadka nieśmiertelności”, w którym jedną z głównych ról grał wokalista. Na świecie obraz poniósł sromotną klapę. U nas wywarł niebywałe wrażenie na fanach muzyki. Nie ze względu na kreację Davida, lecz na występ zespołu Bauhaus, który we wstępie filmu wykonuje utwór „Bela Lugosi’s Dead”.
Pionierzy gotyckiego rocka inspirowali się twórczością Bowiego z jego glam rockowego okresu mieli nawet przebój z utworem „Ziggy Stardust”, tylko skąd polscy fani mogli o tym wiedzieć? We wrześniu 1983 r. opublikowałem w miesięczniku „Non Stop” pierwszy w naszym kraju duży materiał o mistrzu przemian. Było to przynajmniej o dziesięć lat za późno.
Tygodnik TVPPolub nas
Tylko dwa przeboje Anglika, „Absolute Beginners” i „Lazarus”, trafiły na szczyt zestawienia Listy Przebojów Programu Trzeciego. Pierwszy w 1986 r., drugi trzydzieści lat później! „Lazarus” był nr 1 przez siedem tygodni, a na liście gościł przez 33 tygodnie! Szkoda, że dopiero śmierć gwiazdora spowodowała zainteresowanie u nas jego muzyką.
Za stary, za bogaty
Świat muzyki nie stał w miejscu. Do głosu doszła amerykańska scena alternatywna. Nowe zespoły pojawiały się znikąd, a ich albumy błyskawicznie trafiały na listy przebojów. Kiedy David w końcu się ocknął, założył grupę rockową Time Machine, w której był „tylko” wokalistą. Zespół nagrał trzy albumy, które nie zaintrygowały młodej publiczności. Dla generacji X ze starego pokolenia liczył się tylko Neil Young.
W latach 90. Bowie, próbował koniunkturalnie podłączyć się pod nowe trendy. Flirtował z muzyką industrialną, jungle, drum’n’bass… bez sukcesu. Płyta „Hours” z 1999 r. osiągnęła najniższy nakład z pośród jego albumów od dwudziestu ośmiu lat. Również jego kolejne transformacje wizerunkowe nie robiły takiego wrażenia jak dawniej.
Natomiast w sferze biznesu muzycznego wciąż był na fali. W 1997 r. wypuścił jako pierwszy muzyk obligacje pod zastaw dochodów ze sprzedaży swojego katalogu (25 albumów, 287 nagrań). Zgarnął 55 mln dolarów, za których znaczną część wykupił od byłego menedżera prawa do swoich nagrań z lat 70.
Założył firmy Outside (public relations) i BowieNet (usługi internetowe), tworzył muzykę do gier komputerowych, sprzedał, za osiem i pół miliona funtów, utwór „Heroes” do reklamy firmy ubezpieczeniowej. Jednocześnie dawał świetne, dochodowe koncerty. Jego ustabilizowaną karierę przerwał zawał serca, jakiego doznał podczas występu 25 czerwca 2004 r. na niemieckim festiwalu w Scheessel.
Kosmita wraca do siebie
Po dziesięcioletniej przerwie, w 2013 r., ukazał się album z premierowymi piosenkami Davida. Tym razem nie zawiódł. „Next Day” był jego najlepszym albumem od lat. Wiele tropów wiodło na nim do jego kariery z lat 70. Choćby okładka będąca rekonstrukcją obwoluty płyty „Heroes”. Wytrawnie podana nostalgia współgrała w nagraniach z mrocznymi, współczesnymi tematami.
W raz z premierą albumu została otwarta, w prestiżowym Muzeum Wiktorii i Alberta w Londynie, wystawa „David Bowie Is”. Przedstawiono na niej artystyczną drogę Bowiego jako muzyka, aktora i malarza. Zebrano na niej około pięciuset eksponatów w tym ponad sześćdziesiąt kostiumów. W samym Londynie wystawę odwiedziło ponad 300 tysięcy osób. Następnie ekspozycję zaprezentowano w dwunastu muzeach na całym świecie, gdzie zobaczyły ją dwa miliony zwiedzających.
W listopadzie 2014 r. lekarze przekazali Davidowi diagnozę – ma nieuleczalnego raka wątroby. Dwadzieścia jeden lat wcześniej ta sama choroba pokonała Micka Ronsona, gitarzystę The Spiders of Mars. W 2013 r. rak wątroby zabił Lou Reeda, którego karierę Bowie postawił na nogi produkując jego album „Transformer”.
David zamiast popaść w apatię postanowił, że ze swojej śmierci stworzy artystyczne pożegnanie godne prawdziwego wizjonera. Mimo bólu ruszył z pracą nad dwoma projektami. Musical „Lazarus” miał premierę, w Nowym Jorku, 7 grudnia 2015 r. Opowiadał dalszą historię Thomasa Newtona, bohatera filmu „Człowiek, który spadł na Ziemię”. Kosmita rozczarowany życiem wśród Ziemian postanawia wrócić na swoją planetę...
Ostatni akt
8 stycznia następnego roku, w dniu urodzin Bowiego, pojawił się album „Blackstar”. Przyniósł zaskakująco oryginalną, inspirowaną nowym jazzem muzykę i okazał się artystycznym triumfem. W tytułowej kompozycji David śpiewa: „Coś się wydarzyło w dniu jego śmierci / Duch podniósł się o metr i odsunął / Ktoś inny zajął jego miejsce i odważnie zawołał: – Jestem czarną gwiazdą, jestem czarną gwiazdą”.
Album zajął pierwsze miejsce na listach najpopularniejszych albumów w 24 krajach. Był piątą najpopularniejsza płytą na świecie w 2016 r. David Bowie zmarł dwa dni po premierze albumu.
„Blackstar” był jedyną płytą mistrza artystycznych przemian, która cieszyła się autentyczną popularnością w naszym kraju. „Czarna gwiazda” osiągnęła 20 tysięczny nakład.
Pisząc ten tekst, miałem włączony telewizor, na którym „leciały” programy TVP Kultura. Tuż przed 1.00 w nocy rozpoczęła się emisja brazylijskiego filmu „Kalifornia” z 2015 r. Nagle spoza dialogów dotarł do mnie narastający rytm wybijany przez perkusję, a potem dobrze znany mi głos zaśpiewał:
„Przepychając się przez bazar,
Tak wiele matek wzdycha,
Wiadomości właśnie nadeszły,
Zostało nam pięć lat na płacz…”
– Grzegorz Brzozowicz
P.S. Stolica Brazylii leży w odległości 8845 km od Londynu. Jest to pięć razy dłuższy dystans niż do Warszawy.
W sobotę 9 stycznia 2020 o godz. 22:45 TVP Kultura wyemituje filmową wersję koncertu Davida Bowiego z 1973 roku „Ziggy Stardust and the Spiders from Mars”.
Zdjęcie główne: David Bowie jako Ziggy Stardust w roku 1973. Fot. Chris Walter/ WireImage/ Getty Images