Zresztą Edmund (który w odróżnieniu od Władysława przeżył) stał się później lojalnym starostą, a i sam Eugeniusz, chociaż biografowie piszą dziś o jego „udziale w konspiracjach patriotycznych” i „wystąpieniu antyhabsburskim w czytelni publicznej” (!) przez lata nie angażował się w politykę.
Naturalne granice
Czy tym pierwszym impulsem było, jak sam twierdził po latach we wspomnieniach, pobyt w zrewoltowanej Warszawie lat 1905-1907? Czy podróże po dawnych ziemiach polskich, od Żuław po Wileńszczyznę? Dość, że w pierwszej dekadzie zaczyna działać publicznie i rozszerzać pole zainteresowań naukowych. Wspierał założoną na Uniwersytecie Jana Kazimierza „Kuźnicę” (nie mylić z tą o kilkadziesiąt lat późniejszą, krakowską i marksistowską!), niczym prawdziwy symetrysta avant la lettre wahał się między endecją a niepodległościowcami Piłsudskiego, prezesując Radzie Naczelnej Polskich Drużyn Strzeleckich. Owszem, dobrze to świadczy o jego wrażliwości na sprawy publiczne – ale, jak w poincie anegdoty z brodą, nie za to go cenimy.
W tym samym czasie bowiem Romer zaczyna angażować się w debatę pozornie tylko „wąsko fachową”, a w rzeczywistości odwołującą się, jeśli tak można powiedzieć, do filozoficznych, a przynajmniej epistemologicznych założeń geografii politycznej. Debata ta zresztą powinna być w pełni zrozumiała dopiero w naszych czasach, kiedy filozofowie nowszych szkół uczą, że niemal wszystko, co zwykliśmy uważać za „naturalne”, jest w gruncie rzeczy konstruktem kulturowym lub społecznym. Czasem mają w tym rację, czasem, jak się wydaje, grubo się mylą. Ich wątpliwości byłyby jednak na miejscu, kiedy przed stu laty geografowie zaczęli sobie zadawać pytanie: czy istnieją w gruncie rzeczy „naturalne granice” państw?
Łatwo jest odpowiedzieć na to pytanie, patrząc na kontur Islandii czy Malty. Bronią się też pewnie (choć kilka kantonów alpejskich mogłoby być innego zdania) Włochy. Ale co z krajami, które mają nieszczęście leżeć na równinie, gdzie „mglisto i płasko do samych Skierniewic / mglisto i płasko dalej, do Uralu”? Oczywiście, zawsze znajdą się entuzjaści, którzy powiedzą, że ta czy inna struga czy dolinka po prostu wyglądają na „rdzennie polskie”. Tyle, że zawsze prędzej czy później znajdzie się ktoś, kto uzna je, na tej samej zasadzie głębokiej intuicji, za „rdzennie niemieckie” czy „rdzennie czeskie”… Nie tylko my mamy zresztą ten kłopot: jak pisze prof. Anne-Marie Thiesse w znakomitej pracy o „Powstawianiu tożsamości narodowych” (Volumen, 2019), w drugiej połowie XIX wieku trwała zacięta rywalizacja o jodłę, która okazała się drzewem rdzennie fińskim, litewskim, białoruskim i słowackim zarazem.
Kraina przejściowa, pomostowa, pasażowa