Jak udało się nam ustalić, w sprawie szkół Zakrzewskich interpelacje poselskie pisali przedstawiciele wszystkich ugrupowań. Od Krystyny Pawłowicz poprzez Michała Kamińskiego, Kamilę Gasiuk-Pihowicz, a na Januszu Korwin-Mikkem kończąc. Łącznie ponad 200 parlamentarzystów.
Pandemia przyspieszyła reformę
Nowelizacja prawa całkowicie znosi obowiązek przypisania ucznia w edukacji domowej do szkoły w tym województwie, w którym mieszka.
To prawdziwa oświatowa rewolucja. Oznacza bowiem możliwość zapisania żaka do placówek, które mają najlepsze notowania i najciekawszą ofertę programową. Dziecko z Lubelszczyzny będzie mogło skończyć prestiżową szkołę w Warszawie, nie wychodząc z domu.
Zmienia to skostniałą strukturę szkolną w prawdziwy wolny rynek, gdzie wygrywa ten, który rzeczywiście będzie potrafił zachęcić do zdobywania i poszerzania własnych horyzontów. Eksperci mówią wprost: Kończy się era „czy się stoi czy się leży”. Teraz nauczyciel musi wykazać się realnymi zdolnościami.
Drugim niezwykle ułatwiającym życie uproszczeniem jest usunięcie wymogu uzyskiwania opinii poradni psychologiczno-pedagogicznej. Bardzo często była to bariera nie do przeskoczenia. I formalność biurokratyczna, która zniechęcała rodziców.
Według inicjatorów zmian, były to dwie główne przyczyny blokujące rozwój homeschoolingu w Polsce. Ale przyznać trzeba, że reformę znacząco przyspieszyła pandemia koronawirusa.
Do tej pory większość rodziców nawet nie zdawała sobie sprawy, że nie musi posyłać swoich pociech do placówki oświatowej. Równie dobrze mogą bowiem sami zająć się ich edukacją. Sytuacja, gdy wszyscy uczniowie pozostali niemal na rok w domach i właśnie do domu przenieśli swoje edukacyjne życie, unaoczniło nieefektywność tradycyjnego modelu.
– Zobaczyłam, jak wiele czasu tracą moje dzieci na lekcjach, które w praktyce niczego ich nie uczą. Przez 45 minut mój Michał nie odezwał się do nauczycielki ani razu, a Zuzia potrafiła po sprawdzeniu obecności położyć się spać bez żadnych konsekwencji – opowiada Małgorzata Malinowska z Poznania. – Umiejętność zainteresowania dzieciaków danym zagadnieniem miało może 10 proc. nauczycieli. A byli też tacy, którzy wprost zniechęcali do swoich przedmiotów.
Tydzień w szkole = godzina w domu
Dlatego coraz więcej rodziców zaczęło interesować się alternatywnymi możliwościami edukacyjnymi. Bo okazuje się, że domowe nauczanie nie polega na zatrudnianiu guwernantki. Na początku roku szkolnego opiekunowie otrzymują podstawę programową i listę wymagań. Jasno jest przedstawione, z czego dziecko będzie rozliczane, co konkretnie powinno umieć i kiedy ma przystąpić do egzaminów.
Nagle ludzie zorientowali się, że materiał, który przerabiany jest przez tydzień w szkole, rodzic jest w stanie przekazać dziecku w godzinę.