Kultura

Filmy z seksem w roli głównej. Polski towar eksportowy

Sześć nominacji i jedna złota statuetka w Hollywood. Recenzje w „Variety”, „New York Times” i „The Hollywood Reporter”. Zapowiadane sequele, które będą miały premierę na największym serwisie streamingowym świata. Żaden polski film nie osiągnął takiego sukcesu. No bo czy bycie na ustach całego świata filmowego nie jest sukcesem?

Film „365 dni” wszedł na nasze ekrany na początku 2020 roku, czyli tuż przed wybuchem pandemii COVID-19. W trzy tygodnie przyciągnął do kin 1,5 miliona widzów. Był najchętniej oglądanym polskim filmem w fatalnym dla branży roku 2020. Potem wszedł na ekrany zagraniczne. Dochód? Prawie 10 mln dolarów. Gdy zakupił go Netflix, momentalnie wszedł do 10 najchętniej oglądanych filmów serwisu w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Holandii, Austrii, Czechach, na Litwie, Rumunii, Portugalii, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Szwajcarii, Indiach, Grecji, Belgii, Turcji, Izraelu, Kanadzie oraz nawet na Mauritiusie.

„Forbes” zauważył, że sukces jest jeszcze większy. Żadnemu filmowi nie udało się wrócić na szczyt netflixowej listy, po tym jak zrzucił go inny obraz. „365 dni” zostało zdetronizowane przez samego Spike’a Lee i jego „Da 5 bloods” „Pięciu braci”). Cztery dni po premierze obrazu jednego z najważniejszych twórców amerykańskiego kina, polski film ponownie wszedł na szczyt listy.

O takim sukcesie marzy pewnie Patryk Vega, który zapowiadał już nie raz podbój Hollywood. Oparty na książkowym erotyku Bianki Lipińskiej „365 dni” Barbary Białowąs i Tomasza Mandesa jest fenomenem, który wykracza poza to, co nad Wisłą zrobił Vega. On przecież nie doczekał się własnego challenge’u na TikToku. A to na tej najpopularniejszej obecnie platformy społecznościowej widzowie z całego świata nagrywali się podczas seansu i dzielili wrażeniami. O sprawie pisał „New York Times”.

Erotyczny film o uprowadzonej przez Sycylijskiego gangstera (Michele Morrone) Polce (Anna-Maria Sieklucka), która ma 365 dni by zakochać się w swoim „oprawcy” stał się symbolem złego kina i wyjątkowego kiczu. To kino fatalne aktorsko, reżysersko i scenariuszowo. Nie ma w zasadzie rzeczy, poza sycylijskimi widokami, które w tym filmie mogą się kinomanowi podobać. I co z tego?

Wygląda jednak na to, że twórcy „365 dni” są świadomi, jaki produkt wypuścili. Vega (chyba) poważnie traktuje swoje filmy. Jego cyniczne akcje pijarowe przy „Polityce” pokazują, że jest przede wszystkim biznesmenem, ale już w zeszłorocznej „Pętli” szczerze wraca do swoich religijnych poszukiwań z czasów „Służb specjalnych”, starając się być polskim, wczesnym, Ablem Ferrarą („Zły porucznik”, „Uzależnienie”). Niebawem zobaczymy jego „Small World” o powiązaniach światowych pedofilskich grup z satanizmem. Vega robi więc swoją wegańską transgresywność.
Aktorzy Anna Maria Sieklucka i Michele Morrone podczas konferencji prasowej na temat filmu "365 dni" w grudniu 2019. Fot. PAP/ Mateusz Marek
A Białowąs i Mendes? Oboje zdawali się cieszyć z sześciu nominacji do Złotych Malin, czyli hollywoodzkich antynagród filmowych. Ostatecznie film zdobył jedną statuetkę za scenariusz dla Białowąs, Mendesa i Tomasza Klimali. Producenci i Białowąs w oświadczeniach zapewniali, że cieszy ich frekwencyjny sukces filmu i po Malinę przyjadą po sukcesie sequelu.

Dystans godny największych, którzy w przeszłości nawet osobiście odbierali najważniejszą antynagrodę filmową świata! A niegdyś statuetki odbierali osobiście Sandra Bullock czy Halle Barry. Podejrzewam, że gdyby nie pandemia, polscy twórcy filmu ruszyliby na galę. Taka darmowa promocja to dar z hollywoodzkich niebios. A raczej wzgórz. Polacy stają też obok naprawdę wielkich nazwisk.

Do Malin w przeszłości nominowano za różne filmowe wpadki tak wielkie nazwiska jak Brian de Palma, Gus Van Sant, Franco Zaffirelli, John Huston, Stephen King, Ben Affleck, Madonna, Danny De Vito, Kevin Costner, Al Pacino, John Travolta, Sharon Stone, Demi Moore, czy Sylvester Stallone i Adam Sandler.

Nazwiska twórców pozostaną w tym panteonie na zawsze. 15 minut warholowskiej sławy? W czasach kultury Instagrama i youtuberów potrafiących zarabiać miliony na papierkach do lodów, taki sukces ma jeszcze większy wymiar.

„365 dni” nie ma ani jednej pozytywnej recenzji na agregującym recenzje portalu Rotten Tomatoes. Krytycy czołowych światowych mediów mieszali film z błotem o wiele mocniej niż „50 twarzy Greya”, czyli amerykański pierwowzór, który zapoczątkował modę na „erotyki dla kucht domowych”.

Książka Blanki Lipińskiej miała podobnie fatalny odbiór wśród krytyków literackich. Co jednak z tego, skoro sprzedaż jej książek liczy się w setkach tysięcy egzemplarzy, a film miał milionową widownię?

Czy można na podstawie tego sukcesu diagnozować duszę Polaków? Przed komercyjnym marszem przez kolejne kraje, od USA do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, można było patrzeć na uwielbienie książki Lipińskiej i filmu przez pryzmat sukcesu pornograficznych filmów w Polsce w erze wypożyczalni kaset VHS. Swoją drogą mam nadzieję, że ktoś naukowo opisze fenomen tego, co działo się na początku lat 90-rych, gdy jak grzyby po deszczu wyrastały nad Wisłą wypożyczalnie kaset video, w których tytuły jak „Emmanuelle” i czysta pornografia były wypożyczane obok klasyki kina.

Było to w czasie, gdy Kościół katolicki był jeszcze instytucją silną i unosił się nad nim duch Jana Pawła II. No ale dziś, gdy dostęp do najtwardszej pornografii ma na swoim smartfonie każdy nastolatek, kiedy jest ona jest wartym setki milionów dolarów biznesem, trudno sukces „365 dni” ograniczać do polskiej specyfiki.

Seks z internetu

W ciągu godziny oglądania pornografii mamy do czynienia z większą ilością bodźców seksualnych, niż nasi dziadkowie przez całe życie. To gwałt na mózgu.

zobacz więcej
Żyjemy w czasach, gdy pornografia została wpuszczona oficjalnie do art-housowego kina Larsa Von Triera („Nimfomanka”), u Garpara Noe, który w „Love” pokazał wytrysk w 3D. Pornograficzne sceny nie szokują jak w kinie lat 70-rych u Bernarda Bertolluciego („Ostatnie tango w Paryżu”, „Wiek XX”) czy Nagisy Ōshimy („Imperium Zmysłów”). Dziś pornografia jest wszędzie. Jednak nie konserwatyści i chrześcijanie dają jej skuteczny odpór. „365 dni” spotkał się z protestami feministek, które domagały się wycofania go z Netflixa.

Brytyjska organizacja Pro Empower zajmującą się walką z niewłaściwym seksualnym traktowaniem kobiet na uczelniach wyższych w Walii i Anglii, uznała, że polski film „romantyzuje porwanie, przemoc seksualną i syndrom sztokholmski”. Brytyjska pisarka Anna Fearon napisała, że Netflix nie powinien zamieszczać filmów, które „ gloryfikują, promują i romantyzują męską przemoc”, pokazując, że jest ona akceptowalna jeżeli agresor jest przystojny.

Serwis nie tylko filmu nie usunął, ale też zapowiedział jego sequele. Można się jednak spodziewać, że będą one już nakręcone według standardów stacji.

Niedawno premierę miał polski serial w reżyserii Kaliny Alabrudzińskiej i Piotra Domalewskiego „Sexify”. Opowiadająca o trójce studentek pracujących nad aplikacją wspomagającą kobiecy orgazm produkcja również stała się hitem serwisu. Był to najchętniej oglądany film w takich krajach jak Indie, Jamajka, Argentyna i Liban oraz w wielu krajach europejskich od Niemiec po Hiszpanię.


Był to pierwszy serial, przy którym pracowały koordynatorki intymności, które dbały, by aktorzy nie musieli pokazywać części intymnych i by podczas takich scen nie zostały naruszone ich prawa do odmowy. Nowe standardy są pokłosiem rewolucji #Metoo. Podejrzewam, że gdyby te same zasady zostały narzucone przez obrońców tradycyjnej moralności, spotkałyby opór obrońców wolności artystycznej.

Czy również w sequelach „365 dni”, opowieści oskarżanej o budowanie kultury gwałtu, będą pracować specjaliści od cenzurowania scen erotycznych? To ciekawe, jak standardy serwisu streamingowego stojącego na czele obyczajowej rewolucji w popkulturze, zostaną pogodzone z filmem oskarżanym o romantyzowanie męskiej przemocy wobec kobiet oraz mizoginizm (recenzja w „Variety”).

Może w tym wymiarze nagrodzone Maliną i polskimi Wężami dla najgorszego filmu dzieło będzie miało wymiar „wyklętej produkcji”? Cóż, jakie czasy, takie „Ostatnie tango w Paryżu”. Ja jednak szczerze gratuluję polskim twórcom wejścia do światowej popkultury. Wiele osób krytykujących „365 dni” może o tym tylko marzyć.

– Łukasz Adamski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: "365 dni", reż. Barbara Białowąs i Tomasz Mande. Kadr z filmu. Fot. printscreen
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.