Będziesz mnie zbierała łyżeczką
piątek,
25 czerwca 2021
To Giovanni Brusca pociągnął za manetkę. Ten sam bezlitosny morderca, który roztopił w kwasie dziecko, Giuseppe Di Mattea, syna skruszonego Santina, i który popełnił lub zlecił zabójstwa około pięciuset osób.
23 maja 1992 – mattanza
Człowieka można zabić, ale nie można go pokonać.
Ernest Hemingway, „Stary człowiek i morze”
Na 23 maja przewidziana była mattanza w Favignanie. Od zawsze był to rytuał, którym pasjonował się Giovanni. Także tym razem chciał asystować przy opróżnianiu basenów z tuńczykami. Zaplanował zatem powrót do Palermo na piątek 22 maja, aby móc w tym uczestniczyć.
W tenże piątek rano zadzwonił jednak, powiadamiając mnie, że przełożył wyjazd na następny dzień. Wolał zaczekać na Franceskę, która uczestniczyła w komisji egzaminacyjnej w prokuraturze, i wrócić razem z nią. Skądinąd ochrona odradzała mu wyprawę do Favignany – byłaby to nieostrożność.
Egzaminy odbywały się w hotelu Ergife w Rzymie. Młody sędzia, Mario Conte opowiadał mi potem, że tamtego ranka widział Giovanniego oczekującego na Franceskę. Przyjechał jednym samochodem wraz z ochroną. Poszedł na spotkanie z żoną, był w dresie, rozluźniony. Przez chwilę zdawali się być najnormalniejszą parą.
Zabijanie sprawiało im przyjemność. Poznaj najbardziej krwawych bandziorów.
zobacz więcej
Bywało często, że syreny alarmowe poprzedzały przyjazd mojego brata. Tak więc kiedy wieczorem 23 maja usłyszałam je z ulicy o osiemnastej dwadzieścia, pomyślałam, że to pewnie samochody eskorty otwierają przejazd Giovanniemu. Ale nikt nie zadzwonił do naszych drzwi. Telefon przeciwnie – zaczął dzwonić bez przerwy. Dostałam dziwny telefon od przyjaciółki. Najwyraźniej ktoś został poinformowany o wypadku przede mną.
Ponure przeczucie kazało mi włączyć telewizor. Tak jak podczas zamachu w Addaurze, po raz drugi wiadomości telewizyjne poinformowały mnie o próbie zamachu na życie Giovanniego.
Zadzwoniłam na policję, ale nie chciano udzielić mi informacji. Nie uwierzyli, że jestem siostrą. Pobiegłam wówczas do szpitala miejskiego w Palermo. Podczas tego szalonego biegu nie miałam jednak najgorszego przeczucia. Telewizja powiadomiła o zamachu, mówiąc jedynie, że Giovanni został ranny. Miałam nadzieję, że mu pomogę, wesprę go.
Miałam taką nadzieję. Aż do chwili, kiedy dostrzegłam przy wejściu Paola Borsellino, który zjawił się tam przede mną. Wyszedł mi naprzeciw także Alfredo Morvillo, brat Franceski. Paolo objął mnie i wypowiedział słowa, których nie zapomnę nigdy: „Umarł w moich ramionach. Nie odzyskał niestety przytomności”.
To wszystko, co pamiętam z tamtych chwil. Całą druzgocącą esencję. Nie pozwolili mi nawet zobaczyć Giovanniego. Powiedzieli tylko, że mój brat nie żyje. Dorzucili natomiast, że Francesca ocalała.
Tylko przez kilka chwil doznałam ulgi. Króciutkich. Francesca bowiem sześć godzin później, wskutek krwotoku w czasie operacji, także odeszła. Ta wiadomość uświadomiła mi, że wszystko naprawdę się skończyło.
Pięćset kilogramów trotylu w plastikowych pojemnikach zabiło mojego brata, Franceskę i eskortę.
Giovanni zajął miejsce za kierownicą. Francesca siedziała przy nim, w białym samochodzie. Za nimi był drugi samochód, niebieski, eskorty. Poprzedzało ich brązowe auto z drugą częścią eskorty.
To Giovanni Brusca pociągnął za manetkę. Ten sam bezlitosny morderca, który roztopił w kwasie dziecko, Giuseppe Di Mattea, syna skruszonego Santina, i który popełnił lub zlecił zabójstwa około pięciuset osób.
Z eskorty Giovanniego nietknięte wyszły cztery osoby: kierowca sądowy Giuseppe Costanza, który tamtego dnia siedział za Giovannim, oraz agenci, którzy znajdowali się w niebieskim aucie.
Zginęli agenci z samochodu poprzedzającego auto Giovanniego: Rocco Dicillo, Antonio Montinaro, Vito Schifani.
Wszyscy byli młodzi. Rocco Dicillo właśnie ukończył trzydzieści lat, pochodził z prowincji Bari. Eskortował Giovanniego od 1989. Montinaro nie miał jeszcze trzydziestu lat. Pozostawił żonę Tinę i dwu synów – starszy miał cztery lata, młodszemu, półtorarocznemu, dał na imię Giovanni.
Montinaro był szefem ochrony i połączyła go z moim bratem niezwykła więź, Giovanni chciał go wziąć ze sobą do Rzymu. W wywiadzie udzielonym niedługo przed śmiercią na pytanie dziennikarza, czym jest odwaga dla człowieka z eskorty sędziego w ciągłym zagrożeniu, Antonio odparł, że kto wykonuje taki zawód, zawsze może wybierać między tchórzostwem a strachem: „Strach jest czymś właściwym nam wszystkim. Ktoś się lęka, marzy, kocha, płacze. To ludzkie uczucie. Tchórzostwo zaś nie powinno istnieć w ludzkiej optyce. Jak wszyscy ludzie – lękam się. Nie jestem jednak tchórzem. Lęk na moim stanowisku to obawa o to, że dzieci pozostaną same. Dla żonatego mężczyzny strach istnieje z racji przynależności do rodziny. Ma się obawę, że nie umrze się z ważnego powodu [...]. We Włoszech zapomina się o rodzinach zamordowanych policjantów”.
Prawie codziennie – wspominała jego żona – mówił o śmierci: „W dniu, w którym to się stanie, będziesz mnie zbierała łyżeczką”. Mimo to był wesoły, pełen życia.