Nagle popularna i coraz chętniej wykorzystywana w kontroli urodzeń oraz promowana przez instytucje międzynarodowego zdrowia publicznego i organizacje kobiece pigułka okazała się dla ryb tym, czym ponad pół wieku wcześniej DDT dla ptaków. Miało zabijać wszy, pchły, pluskwy i komary roznoszące malarię i choroby wirusowe, a mało nie dobiło ostatnich potomków dinozaurów na tym świecie. DDT niszczył bowiem zdolność ptaków do tworzenia jaj. A bez jajka, jak wiadomo, nie ma tak kury, jak i orła.
Seksmisja podwodna i rybie gender
Ryby wydają się nam jakoś mniej ważne niż ptaki, bo to i głosu nie mają, więc pięknie nie zaśpiewają, żyją daleko od nas i ich nie widać, a jemy je góra raz w tygodniu. Warto jednak zdać sobie sprawę, że to
najbogatsza w bioróżnorodność grupa kręgowców, o znaczeniu w gospodarce człowieka już nie wspomnę. Statystyczny Polak w 2018 roku zjadł ponad 12 kilogramów ryb i owoców morza. A to i tak nic w porównaniu z ludami bardziej z morzem związanymi, jak Grecy, Skandynawowie, Japończycy czy inni wyspiarze. Ryby są zatem bardzo ważne i globalnie potrzebne. Zatem problem dla ryb stwarzany przez pigułkę antykoncepcyjną nie jest trywialny ani zaniedbywalny.
Feminizowanie się samców to zagrożenie poważne. Wprawdzie u niektórych gatunków ptaków, rekinów i gadów w niewoli zaobserwowano rodzaj rozmnażania bezpłciowego, zwany partenogenezą, w którym niezapłodnione jajo rozwija się w embrion. Raport zaś opublikowany w 2015 roku w „Current Biology” pokazuje pierwszy dowód genetyczny na dzikie, partenogenne potomstwo kręgowca normalnie płciowego – krytycznie zagrożonej ryby piły drobnozębnej (
Pristis pectinata). Jednak zapłodnienie i samce są rybom potrzebne do przetrwania. Jako biolog odradzałabym próbę wymuszenia partenogenezy na rybach kostnoszkieletowych – czyli całej reszcie poza rekinami (które są chrzęstnoszkieletowe).
[1]