Czołgi, armatki wodne i pałowanie manifestantów. Nici z demokracji
piątek,
10 września 2021
Sztuka zaangażowana? Cóż za dęte słowo. Ale gdy młoda Białorusinka haftuje krzyżykami sceny z protestów swoim kraju, jak to nazwać inaczej?
Haft to coś przyjemnie anachronicznego: damy haftujące monogramy na wyprawowych obrusach, albo – z drugiego końca drabiny społecznej – wyszywanki gospodyń domowych w rodzaju: „gdy żona gotuje, to mężowi smakuje”. Te drugie czasem można dziś spotkać w designerskich mieszkaniach młodych ludzi – tam wiszą raczej dla beki... W każdym razie haftowanie nie pasuje do wizerunku nowoczesnej kobiety – zabieganej, przyczepionej do laptopa. Chyba tylko minister Przemysław Czarnek chciałby jeszcze widzieć ją pochyloną na tamborkiem.
Jednak osoba Rufiny Bazlowej nie przystaje ani do cnót niewieścich, ani do roli bizneswomen z laptopem. Nazwać ją aktywistką polityczną byłoby może zbyt śmiałe, lub zbyt stereotypowe, choć właściwie oznacza to, kim jest i co robi ta młoda Białorusinka. Jest hafciarką i artystką, ale hafciarką nie dla ozdoby czy dla rozrywki, lecz – uwaga na górnolotne wyrażenie – dla idei.
Dla idei wolności swego kraju.
Kolory zakazane
Hafty Rufiny są kroniką protestów, które wybuchły rok temu w białoruskich miastach w odpowiedzi na sfałszowane wybory prezydenckie. Pojedyncze obrazki albo wręcz siedmiometrowy fryz. Na nich miasta: Mińsk, Grodno, Kobryń, Soligorsk, Pińsk, Baranowicze, Homl, Mohylew. Kolory są dwa: biały i czerwony. Takie jak na fladze białoruskiej, wielokrotnie zakazywanej, a w 1995 roku na polecenie Aleksandra Łukaszenki pociętej na kawałki.
Dziś używanie nawet tego zestawu kolorów uważane jest za polityczną deklarację. Z biało czerwonymi flagami występują uczestnicy trwających od sierpnia 2020 protestów. Na haftach układające się w łańcuchu uliczne sceny: czołgi, armatki wodne, milicja pałująca manifestantów, zakazane flagi. Oraz bohaterka wydarzeń – Swiatłana Cichanouska, którą Łukaszenko bezczelnie wyrolował w wyborach.
Wystawę prac Bazlowej „Nici z demokracji” pokazuje Galeria Browarna w Łowiczu, kuratorką jest Zosia Bojańczyk. Bardzo dobrze, że jest to galeria w małym mieście, gdzie ludzie nie pędzą tak jak w Warszawie i mają czas zatrzymać się i odkryć coś nowego. Galeria ta zresztą jest zasłużona i wytrwała w promowaniu sztuki współczesnej. Jej właściciel, krytyk sztuki Andrzej Biernacki nie boi się prezentować artystów nieczęsto goszczących w głównych świątyniach sztuki. Dobrze również dlatego, że tematyki białoruskiej mamy tyle w mediach, że obojętniejemy i wypieramy ją na drugi, trzeci plan. A Białoruś zasługuje na naszą solidarność.
Przekaz skrótowo krzyżykowy
Tego, co robi Rufina, nie mogłaby robić na Białorusi. Od 12 lat mieszka w Czechach – mając 18 lat, wyjechała najpierw do Pilzna, żeby studiować grafikę, ilustrację i rzeźbę. Później przeniosła się do Pragi, gdzie ukończyła scenografię i lalkarstwo. W Pradze mieszka do dziś.
To istny tasiemiec – mierzy ponad 15 metrów długości i ledwie 27 centymetrów szerokości.
zobacz więcej
Ta uśmiechnięta dziewczyna, bez pretensji, bez makijażu, wyglądająca nie na swoje 30 lat, a raczej na 20, pochodzi z Grodna, miasta przy granicy Białorusi z Polską i Litwą. W czasie zeszłorocznych protestów nie było jej w kraju, ale sytuację śledziła za pośrednictwem aplikacji Telegram, używanej przez poddawanych cenzurze białoruskich dziennikarzy i blogerów. Poruszona solidarnością i mobilizacją Białorusinów, brutalnością władzy, swoje cyfrowe hafty zaczęła umieszczać na Instagramie, trafiając do wrażliwości rówieśników: pokolenia 20 i 30-latków, które do tej pory nie wykazywało zainteresowania sytuacją polityczną kraju, a jeśli wymieniało się informacjami i się organizowało, to właśnie głównie poprzez media społecznościowe.
W tych pracach haft krzyżykowy występuje jako jeden z tradycyjnych środków wyrazu i symboli kulturowych Białorusi. Przecież pojawia się nawet jako ornament na państwowej fladze. U Rufiny staje się uproszczonym znakiem graficznym. Delikatne kreski składają się w romby, scenki, obrazki łączą się w łańcuchy. To język współczesnego, skrótowego przekazu. Jak w animowanych filmach dla dzieci, gdzie ludziki przeskakują jedne przez drugie. Język na nowo odkryty, ale też od dawna obecny u wschodnich sąsiadów.
„Ruszniki” czyli: haftowane ręczniki nie od dziś obecne są w tamtej kulturze ludowej. Wieszano je w ikonostasie obok świętych obrazów, wierząc w ich ochronną, magiczną moc. Dawano dzieciom, gdy ruszały w dorosłe życie.
– Ludowa ornamentyka od zawsze była kodem, za pomocą którego opisywano świat – powiedziała Bazlowa na otwarciu wystawy w Galerii Browarna. – Kobiety, które nie umiały pisać lub czytać, porozumiewały się tym językiem. W czasie wojny haftowanie było rytuałem mającym odwrócić ciemne siły. Dziś dawne ludowe zwyczaje i tradycje łączą, pomagają w budowaniu tożsamości młodych Białorusinów.