Wiosną 1984 roku zachorował na grypę i poprosił, żebym go odwiedził przynosząc jakieś książki dla zabicia czasu. Przezornie nie zabrałem żadnych drugoobiegowych, ani emigracyjnych. Pojechałem do niego, mieszkał wtedy w bloku przy ulicy Długiej, nieopodal Ogrodu Krasińskich. Drzwi mieszkania otworzył nieznajomy, stanowczo nakazując mi wejście do wnętrza. W środku roiło się od tajniaków. Pojąłem, iż wpadłem w tak zwany „kocioł”, znany mi z licznych wspomnień okupacyjnych.
Zostałem przeszukany. Gospodarz leżał w łóżku, obok stała jego małżonka. W lokum znajdował się też przyjaciel właścicieli, magazynier z piwnic Pałacu Kultury i Nauki. Na kanwie jego opowieści powstało głośne opowiadanie Nowakowskiego pt. „Hades”. Esbeków było bodaj pięciu. Jeden przeglądał korespondencję pisarza usiłując wciągnąć w dialog Jolę, która kategorycznie ucinała owe podchody, toteż zagroził, że jak tak dalej pójdzie, spotka ją los mecenasa Macieja Bednarkiewicza.
Ten zasłużony w procesach politycznych stanu wojennego adwokat trafił wtedy za kratki.
Inny z tajniaków wertował książki z domowej biblioteki, zarekwirowane egzemplarze rzucając na podłogę. Znalazł się pomiędzy nimi zbiorek wierszy Zbigniewa Herberta. Upadł obok mnie, więc Jola dyskretnie zasygnalizowała, bym kopnął tomik pod fotel. Niestety me wysiłki zauważył funkcjonariusz i podniósł książkę z dywanu.
W pewnej chwili skrupulatną rewizję przerwał dzwonek do drzwi. Po chwili wprowadzono do pokoju Marka Edelmana, ostatniego żyjącego przywódcę powstania w getcie warszawskim. Ponieważ wszedł w szyderczą wymianą zdań z esbekami ich szef nakazał, by zabrać gościa do izby wytrzeźwień. I tak się stało! Mocno przeziębionego Nowakowskiego aresztowano, zaś mnie po kilku godzinach, już późną nocą, wypuszczono, wręczając wezwanie do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
W monumentalnym gmaszysku przy ulicy Rakowieckiej pojawiłem się rankiem. Oficer SB wnikliwie indagował mnie w kwestii twórczości zatrzymanego, po czym sporządził raport dając mi go do podpisu. Już w III RP Marek przejrzał w Instytucie Pamięci Narodowej zawartość swej teczki – opisał to zresztą w książce pt. „Kryptonim «Nowy»” – i natknął się na stenogram mego przesłuchania. Stwierdził, że bardzo dobrze wypadłem.
Galeria postaci pańskiej najnowszej prozy jest bardzo bogata.
Starałem się wydobyć z zakamarków pamięci kolegów „po piórze i mikrofonie”: Janusza Krasińskiego, Jerzego Krzysztonia, Władysława Lecha Terleckiego, Ireneusza Iredyńskiego, Jerzego Stanisława Sitę, Kazimierza Orłosia, Jerzego Janickiego, Witolda Zadrowskiego, Andrzeja Mularczyka...
To tuzy naszego piśmiennictwa.
Podobnie jak ja współpracowali z Teatrem Polskiego Radia kierowanym przez Janusz Warneckiego, ogromnie przestrzegającym hierarchii. Na jej szczycie figurował reżyser, niżej plasowali się jego asystenci i realizator dźwięku. Reżyser musiał legitymować się wykształceniem teatralnym. Taka była zasada Warneckiego, pośród asystentów którego znajdowali się późniejsi cenieni radiowcy: Juliusz Owidzki, Edward Płaczek, Wiesław Opałek.