Dodajmy, że złym cieniem tego rządu był Jan Rokita, mający na jego punkcie obsesję. Cały czas kreował porozumienie Unii Demokratycznej z Lechem Wałęsą, by ten rząd obalić. A przecież musiał wiedzieć, jak bardzo zaplecze prezydenta jest zgniłe.
Upadek rządu przyspieszyło rozpoczęcie procesu lustracyjnego?
Tak, przypomnę, że na początku Lech Wałęsa przestraszył się i, w słynnej depeszy do Polskiej Agencji Prasowej, przyznał się do współpracy z SB. Tyle że po kilku godzinach Wachowski przekonał go do wycofania oświadczenia i do zmiany narracji. Wtedy w mediach głównego nurtu rozpoczął się obrzydliwy, kłamliwy seans pt. „Musimy stanąć za Lechem, bo grozi nam zamach stanu”. W krótkim czasie wykreowano atmosferę histerii, Wałęsę zaś przedstawiano jako człowieka, który ocali Polskę przed zapadnięciem w chaos.
Tamta sytuacja była pierwszą próbą zlikwidowania wszechwładzy postkomunistów, a przy tym słabości obozu prawicy. Zupełnie zapomniano, że miała powstać komisja wyjaśniająca przypadki współpracy z bezpieką, w tym przypadek marszałka Wiesława Chrzanowskiego i Leszka Moczulskiego. Ale do tego, by taka komisja mogła funkcjonować, potrzebna była odpowiednia atmosfera – chęć lustracji ze strony większości ugrupowań parlamentarnych. Nie było takiej woli.
Wniosek o przyjęcie uchwały lustracyjnej zgłosił na forum Sejmu nie związany z rządem poseł UPR Janusz Korwin-Mikke.
Gdyby nie on, zrobiłby to ktoś inny. Politycy, którzy chcieli tę sprawę rozstrzygnąć nie wzięli jednak pod uwagę, jak wielu ważnych graczy politycznych nie ma ochoty na lustrację, bo albo byli szantażowani, albo ulegali narracji obozu Wałęsy i „Gazety Wyborczej”: „Nie pozwolimy, by ktoś nam grzebał w życiorysach”. Była to metoda diabelska – niby wyrażająca szacunek do tych ludzi, ale zarazem wpychająca polityków takich, jak Leszek Moczulski czy Wiesław Chrzanowski do obozu przeciwników lustracji. A przecież obaj mogli wytłumaczyć, jakie były okoliczności ich współpracy z SB, na ile sami poszli na współpracę, a na ile zostali w nią uwikłani.
Takie stanowisko spotkało się również z przychylnością hierarchów kościelnych. Biskupi, którzy mieli kontakty z SB, kierowali się następującą logiką: „Skoro tyle wycierpieliśmy w czasach PRL-u, to nie będziemy cierpieć również teraz, będąc wystawionymi na procesy lustracyjne”. To było bardzo efektowne, ale i bardzo niemądre.
Czy historia rządu Jana Olszewskiego mówi nam coś tylko o rzeczywistości politycznej początku lat 90. XX w., czy również o latach późniejszych, może nawet obecnych?
Historia tego rządu pokazała, że w Polsce utrwaliły się dwie tradycje polityczne: pierwsza, reprezentowana przez szeroko rozumiane środowisko Unii Demokratycznej, a potem – po fuzji Unii Demokratycznej z Kongresem Liberalno-Demokratycznym – Unii Wolności, i następnie Platformę Obywatelską, wspieraną przez PSL i postkomunistów; i druga tradycja, niepodległościowa, reprezentowana przez Jana Olszewskiego i braci Kaczyńskich (niezależnie od tego, że Jan Olszewski i Jarosław Kaczyński ze sobą rywalizowali). Politycy, którzy przyłożyli rękę do obalenia rządu Olszewskiego dryfowali potem w kierunku pierwszej z wymienionych tradycji. Tak było na przykład z Leszkiem Moczulskim.
– rozmawiał Łukasz Lubański
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy
Piotr Semka jest publicystą tygodnika "Do Rzeczy". Wcześniej współpracował także z „Tygodnikiem Gdańskim”, „Tygodnikiem Solidarność”, „Rzeczpospolitą”, „Gazetą Polską”, „Życiem”, „Dziennikiem”, „Przewodnikiem Katolickim”, tygodnikami „Wprost” i „Uważam Rze” oraz kwartalnikiem „Christianitas". Był też dziennikarzem TVP: w latach 90. prowadził program „Refleks” i był wydawcą „Pulsu Dnia”. W styczniu 1993 opublikował, wraz z Jackiem Kurskim, książkę "Lewy czerwcowy", będącą zapisem rozmów z politykami związanymi z rządem Olszewskiego.