Kultura

Żółta zasłona

Kot wskoczył na kuchenny stół, myszkował wśród pozostawionych tu naczyń, wazoników i pudełek. Psik, krzyknęła, ale on tylko podniósł biały łeb i popatrzył na nią uważnie… Opowiadanie wigilijne Wojciecha Chmielewskiego.

Była chora już drugi tydzień. Najpierw pojawiła się chrypka, za nią gorączka, a potem w ogóle przestała mówić. Jedynym ratunkiem stał się antybiotyk. W grudniu pogoda paskudna. Zimno, ale do tego wiało i raz za razem padał mokry śnieg, który natychmiast zamieniał się w błoto.

Dobrze przynajmniej, że nie muszę wychodzić, myślała opatulona kołdrą, z kotem śpiącym w nogach łóżka i posapującym przez sen. Był to ogromny biały kocur z czarnymi plamkami w okolicach uszu i czarnym ogonem. Kilkanaście razy na dzień zrywał się z łóżka i pędził do kuchni. A potem wracał i znowu układał się na swoim miejscu.

Na trzeci dzień przyszła Asia. Wniosła do mieszkania grudniowy zapach mokrej wełny, deszczu i perfum. Była czymś zaaferowana, jakby nieobecna, ale nie chciała powiedzieć, o co chodzi. Przysiadła na fotelu i przez chwilę widać było jej brzuch, lekko jeszcze wypukły po niedawnej ciąży. Hubercik niedługo skończy pół roku, jest przesłodki i przekochany, szczebiotała.

Asia przyniosła zakupy: dwa jogurty naturalne, to zamiast probiotyku, paplała dalej, mleko ekologiczne z zielonym kapslem, kilka mrożonych filetów z morszczuka dla kota. O pieczywo Asi tym razem nie prosiła, miała jeszcze spory zapas z przedwczoraj.

Z portretu na ścianie na obie kobiety spoglądał chłopczyk w marynarskim ubraniu. Wiele razy myślała o tym, co było w tych oczach, co chciał jej powiedzieć o sobie i czasach, w których żył. A może tylko po prostu patrzył i chłonął spojrzeniem chwilę, w której siedziały i rozmawiały, pijąc herbatę.

Biały kocur kursował teraz między dużym pokojem a kuchnią, chyba już piąty raz pokonywał ten dystans, domagał się jedzenia, zwabiony zapachem ryby. Wąsy miał groźnie nastroszone.

Słaba jeszcze jestem, miewam zawroty głowy, budzę się w nocy i nie mogę zasnąć. Czytam kilka stron i wreszcie zasypiam. Dobrze, że miałam dyżurny antybiotyk w domu, bo już tak źle się czułam, że lekarz i tak by mi go zapisał. Teraz przynajmniej mogę mówić. Od trzech dni chodzę po mieszkaniu, choć bardzo chcę już wyjść.

Jest bardzo nieprzyjemnie, zimno, odradzała Asia i poprawiała opadające ramiączko od stanika. Piersi miała duże, wciąż karmiła. Opowiadała teraz o mężu, który niedawno zmienił pracę. I na wigilię zapraszamy oczywiście do nas, tylko dwa dni zostały, zapewniła z uśmiechem, wstała i dłońmi wygładziła sukienkę.

Jeszcze nie wiem, czy wyjdę z domu. Bladymi, szarymi oczami patrzyła na szykującą się do wyjścia kobietę. Nogą powtrzymała kota, który wciskał się w szparę między drzwiami a futryną. Jak wyzdrowieję, to przyjdę do was, Asiu, na pewno przyjdę. Uśmiechnęła się na pożegnanie. Na pewno!

Za oknami było już ciemno. Zbliżyła twarz do szyby, żeby zobaczyć, czy znowu pada śnieg. Kiedy na ulicy jest biało, wtedy jakoś lżej, odświętnie, czysto. Jakby zaraz ktoś miał zapukać i wejść do domu.
Wieczerza wigilijna w Polsce, rok 2004. Fot. Piotr Mecik/FORUM / Forum
Śniegu nie było. Snop światła z latarni padał na ogromną czarną topolę rosnąca obok budynku przedszkola. Ciemne okna, puste, lśniące ławki na podwórku. Nikogo o tej porze. Ścisnął mróz, pewnie jest już minus dwa, albo trzy, myślała, parząc herbatę w kuchni. Cicho grające radio przyniosło znaną jej melodię, orkiestra Ellingtona sprawiła, że poczuła się lekko wraz ze wspinającymi się dźwiękami klarnetu. Tańczyła w dużej sali, na ścianach wisiały lustra, w rogu stała ogromna choinka, na gałązkach płonęły świeczki. Pachniało nawoskowanym parkietem, igliwiem i stearyną, a głowie szumiało. I ta muzyka! Partner świetnie ją prowadził, doskonale wyczuwał rytm, tamtego wieczora przetańczyli kilka walców i fokstrotów, a potem przy świątecznie przystrojonym stoliku wraz z przyjaciółmi piła zimną wódkę. Na zakąskę śledź po warszawsku. Dziwnym trafem przypomniała sobie, że to właśnie jedli wtedy, przed wielu, wielu laty. A to niespodzianka, myślała rozbawiona, zalewając torebkę z herbatą wodą z czajnika.

Kot wskoczył na kuchenny stół, myszkował wśród pozostawionych tu naczyń, wazoników i pudełek. Psik, krzyknęła, ale on tylko podniósł biały łeb i popatrzył na nią uważnie. Potem sam zeskoczył i podbiegł do miski. Miał wysoko postawiony ogon.

W mniejszym pokoju panował przyjemny półmrok, w rogu paliła się lampa z czerwonym abażurem. Okno było szczelnie przesłonięte żółtą zasłonką, na zmarszczonym materiale rysowały się długie, fioletowe smugi. Cień zebrał się też pod oknem, łóżkiem i stolikiem, na którym stosem piętrzyły się czasopisma. Na białym biurku po lewej stronie stała maszyna do pisania Remington z klawiaturą przykrytą haftowaną serwetą. Jeszcze półki z równo ułożonymi książkami, a z białej, a o tej porze dnia szarej szafy na ubrania wystawał klucz.

Podeszła do łóżka i zapaliła lampkę u wezgłowia. Krąg światła ogarnął poduszki, kawałek przybitej do ściany słomianki i wiszące nad nią zdjęcie kobiety o dużych oczach, upiętych z tyłu włosach i łagodnym uśmiechu na pięknie zarysowanych ustach. Na stoliku obok łóżka stała literatka do połowy wypełniona wodą, listek z antybiotykiem, spodek i zegarek ze starego złota z cienką, skórzaną bransoletką.
Położyła się wygodnie i okryła kołdrą. Kot wskoczył na łóżko i ułożył się na swoim miejscu.

Gdyby w tej chwili, pomyślała, znaleźć się nagle w zasypanej śniegiem uliczce na Starówce, można wtedy – brnąc przez zaspy – podążyć za światłem latarni, w jakiejś ciepłej piwniczce, w zapachu polan płonących na kominku napić się grzanego wina, posiedzieć. I myśleć o tym, że płatki śniegu wciąż spadają i może już niedługo zasypią wszystko. Pamiętała podobny zimowy wieczór. Najpierw szła za znacznie od siebie starszym mężczyzną, który z trudnością poruszał się wydeptaną między zaspami ścieżką. Kilka razy musiała go podtrzymać, bo upadłby w śnieg.

– Zaraz będziemy na miejscu, panie Władysławie – dodawała mu otuchy.

Kiedy wreszcie doszli, okazało się, że wszyscy już czekają.

– Panie Władysławie, prosimy – ojciec w czarnym garniturze, białej koszuli i mieniącym się złotymi deseniami krawacie, pomagał gościowi zdejmować kożuch. Szerokim gestem zapraszał do oświetlonego pokoju.

Gwiazdka za Żelazną Bramą

Podszedłem do malucha, zaprosił mnie do środka. Usiadłem. On w łapie miał butelkę piwa. Podał mi bez słowa, pociągnąłem. – Codziennie tu tak sam siedzę i piję dwa Łódzkie Mocne.

zobacz więcej
Na długim, pokrytym obrusem stole leżały nakrycia, stały półmiski. Był karp w galarecie i po żydowsku. W salaterce złociły się podlane lnianym olejem dzwonka śledzia. Parowała biała waza z barszczem.

Marek rozlewał wódkę z kryształowej karafki. Jego rodzice siedzieli tuż przy choince, która sięgała sufitu, na samej górze miała gwiazdę wyciętą ze srebrnego papieru. Obok para: Marta i Jan, niedawno poślubieni. On, jak zwykle elegancki w garniturze, na jedwabnej poszetce igrały wesołe błyski, włosy miał zaczesane do tyłu, lśniły brylantyną. Marta w ciemnej sukience z białym, wykładanym kołnierzem. Oboje uśmiechnięci, jak zawsze pogodni. I ona patrzyła na nich z uśmiechem, znali się już tyle lat i w każde święta musieli choć raz się ze sobą spotkać.

Ewa stanęła obok, tak blisko, że poczuła zapach jej perfum. Potem także jej dłoń na swoim ramieniu.

– Siadajmy, kochani.

W lichtarzu w kształcie pazia wysoko unoszącego nad głową kandelabr płonęły trzy świece, a lampki na choince migotały kolorowo i zostawiały refleksy na obrusie i na złotych spinkach w mankietach ojca. Marek w tweedowej marynarce z naszytymi skórzanymi łatami na łokciach zakończył uzupełnianie kieliszków, uniósł głowę i spojrzał jej prosto w oczy. Patrzył tak i patrzył, jakby miał jej coś do powiedzenia. Już chciała się odezwać i zapytać, dlaczego tak się gapi, czy coś się stało. Ale już nie zdążyła.

Zamrugała oczami, obraz się wyostrzył i wzrok spoczął na żółtej zasłonie w pokoju. Wszystko minęło nagle, w rozbłysku gwiazdki, a potem opadł złoty pył. Poczuła poruszenie w nogach łóżka. Kot przeciągnął się i ziewnął, obnażając różowy języczek i białe, ostre zęby.

Patrzyła na zasłonkę i postanowiła, że w tym roku nigdzie nie pójdzie na wigilię. Zostanie w łóżku. Agnieszce powie, że zaprosiła ją Asia i tym razem już nie może odmówić, a Asi, że jeszcze źle się czuje i nie wyjdzie. A jeśli z zaproszeniem zadzwoni Wandzia, powie jej, że idzie do Agnieszki.

– Wojciech Chmielewski, r. 2021

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Wojciech Chmielewski
Zdjęcie główne: Topola. Fot. Andrzej Sidor / Forum
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.