Historia

Ze zsyłki do nowej, ludowej Polski. W sierocińcu w Gostyninie

„Czy nie mogę dowiedzieć się o Danuty i jej matce, która była w Kazachstaniu Mamlutce dom dziecka? Jeżeli coś o nich wiadomo to prosze mi zawiadomić. To jest moja siostra”. Takie te nasze blizny, szarpane jak ślad stalówki na grubym powojennym papierze.

Gehenna dzieci z Kresów, dzieci Rzeczpospolitej – dzieci polskich, także żydowskich, czasem również ukraińskich i białoruskich – nie jest całkiem zapomniana, stanowi część pamięci o 17 września i jego następstwie: czterech falach wywózek. To nie znaczy, że koszmar ten jest przez to łatwiejszy do wyobrażenia.

Jako dorośli potrafimy może wczuć się w sytuację ludzi, których zbudził łomot kolb w futrynę i komenda „sobirajties’ z wieszcziami”. Noc za oknem, skrzypienie podłogi, luty mróz wpadający kłębami przez niezamknięte drzwi. Panika, szukanie worka i sznurka, czasem współczujące spojrzenie szeregowego ze sztykiem, który da radę półgębkiem rzucić: „Weźcie maszynę do szycia, przyda się”. No i płacz dzieci, okutanych chustami, dopijających ledwie podgrzane mleko.

Ale tego, co dzieje się w umyśle pięcio-, ośmiolatka, wyrwanego ze snu, z łóżka i ze świata, możemy się tylko domyślać. Sztyk – pod sufit. Mróz – do zatchnięcia. Wagon – oszroniona, drewniana klatka. Można by badać traumę „trzeciego pokolenia wywózki” jak traumę „trzeciego pokolenia Shoah”. Właściwie, czemu nie, skoro równie prawdziwa?

Zasługi Grossa i Mołotowa

Traumę pierwszego pokolenia trochę nawet badano: w ciągu kilku miesięcy stalinowskiej „łże-amnestii”, w przewiewanych lodowatym wiatrem namiotach, w których gromadziła się Armia Andersa i dziesiątki tysięcy cywilów, Polacy zdołali zbudować nie tylko system szpitali, szkół, przedszkoli i sierocińców, lecz również stworzyć ekipę socjologów-dokumentalistów, która w fachowy sposób gromadziła relacje setek dzieci ocalałych ze zsyłki. Podjęli się tego z myślą nie tylko o prawdzie historycznej, ale i „prawdzie doświadczenia”: zapisie tego, jak kilkulatek patrzy na zawalenie się świata.

Te zapisy przetrwały zresztą, złożone wśród tysięcy dokumentów w bezcennym dla historyków Europy Wschodniej Instytucie Hoovera przy Stanford University. Przetrwały – i 40 lat po wojnie zostały wydane w przejmującej antologii tekstów „W czterdziestym nas, Matko, na Sibir zesłali…”, niezwykle ważnej dla przywracania pamięci o wywózkach. Poszukiwaczom niejednoznaczności warto przypomnieć, że inicjatorem opublikowania tej bardzo cennej antologii, jej twórcą i redaktorem naukowym był nie kto inny, jak Jan T. Gross…

Sierocińce powstały – i, jak cała „infrastruktura polska”, jak magazyny z wartymi miliony funtów zapasami żywności i ubrań – zostały przejęte przez państwo sowieckie natychmiast po zerwaniu przez Moskwę stosunków z rządem RP na uchodźstwie w kwietniu 1943 r.
Fragment wystawy stałej w Muzeum Pamięci Sybiru w Białymstoku. Fot. Anatol Chomicz / Forum
Oczywiście, jak przystało na nowoczesne państwo, kradzież nie dotyczyła jedynie dóbr towarowych, lecz również żywej siły roboczej: tysiące Polaków i Żydów zmuszono w ramach „akcji paszportyzacyjnej” do przyjęcia obywatelstwa sowieckiego. A kto nie chciał (co dobrze ilustrują choćby losy Aleksandra Wata) – w łapy NKWD. Tamże trafili lokalni pełnomocnicy rządu RP i w ogóle wszyscy, pełniący jakiekolwiek funkcje w budowanych między Wołgą a Syr-Darią ekspozyturach państwa polskiego. A dzieci? Riebiat u nas mnogo. W tym – bezprizornych.

Oczywiście, zmieniło się to w lecie 1943 roku, gdy powstały zręby organizacyjne „Polski sowieckiej”, a konkretnie – Związek Patriotów Polskich i kolejne jego agendy. I kolejny paradoks, znacznie bardziej bolesny niż ten dotyczący Grossa. To samo państwo sowieckie, które pół roku wcześniej niszczyło sierocińce polskie (lub w najlepszym razie przejmowało je i sowietyzowało, organizacyjnie, dydaktycznie i językowo), a cztery lata wcześniej – najechało ojczyznę tych dzieci i powrzucało je do zamarzłych eszelonów, na zgubę w tajdze – teraz, w nowych okolicznościach politycznych, szczerze zaangażowało się w poszukiwanie tych dzieci, urządzanie im znośnych warunków życia, a gdy w Jałcie wyprostowano już granice – w ich wysyłkę do nowej, ludowej Polski.

Przy Komisariacie Ludowym Oświaty RFSRS już 30 czerwca 1943 r, powstał Komitet do Spraw Dzieci Polskich w ZSRS. Uchwałę w tej sprawie podpisał (był to, zauważmy, kolejny jego podpis w sprawach polskich) zastępca przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych, towarzysz Wiaczesław Mołotow! Czyli dziś siedząc w ciepłej świetlicy, śpiewamy „Budujemy mosty dla pana starosty” na zmianę z „Spoza gór i rzek”. A wczoraj – wczoraj spływaliśmy rzekami w stronę koła podbiegunowego, jak w wierszu Obertyńskiej:

Na „białe niedźwiedzie”. 80 lat temu Sowieci rozpoczęli zsyłki Polaków

Chodzili po wagonach, nosząc pod rękami zmarzłe dzieci, niemowlęta, pytając się czy „zamierszczych rebiat nima”.

zobacz więcej
Tajgą z brzegów opłynięte obu,
zapatrzone w północ jak w upiora,
pełznie z nami pochyłością globu
Śmiercią spławne rzeczysko – Peczora.


Jednym wagonem pojechały, drugim wracają

Można by zażartować, że już wtedy prawdziwy był bonmot o „socjalizmie, który bohatersko przezwycięża przeszkody, które sam stworzył” – gdyby ceną za stworzenie tej przeszkody nie było kilkadziesiąt tysięcy mogił i kilka tysięcy listów: „Kreślę parę słów do pani jeszcze w tej sprawie czy czasem siostry mojej Eugenji Rycesz niema w ochronce może teraz przyjechała bardzo panią proszę ją wyszukać a może jeszcze transporty idą może przyjedzie ale bardzo panią proszę może dzieci są z tej ochronki która była w Jang[i]-Jul ko[ło] Taszkientu to może coś wiedzą o niej może czasem ona nie żyje to bardzo serdecznie proszę panią o poszukanie mi siostrzyczki albo wiadomości że nie żyje bo bardzo ubolewam nad nią i nie mogę dać sobie rady”.

Skąd te listy? Nie, nie do towarzysza Mołotowa trafiały. Słano je – to wycie tak ładnie sublimuje się w okrągłe, dziecinne litery z elementarzy Falskiego, przemyconych do nieogrzewanego wagonu – do szpitala w Gostyninie, „punktu dystrybucyjnego”, przez który od wiosny do jesieni 1946 roku przeszło kilka tysięcy dzieci wracających z katorgi.

Komitet do Spraw Dzieci Polskich, czyli Kompoldiet rozpoczął prace od ewidencjonowania dzieci: zawszonych, bezprizornych, nieznających języka, przygarniętych i odtrąconych: ani w łagrach, ani po rozpędzeniu polskich Domów Dziecka nikt przecież nie śledził losu sierot po bękarcie wersalskim.

Ruszyły sanatoria i dożywianie, na wniosek tow. Mołotowa Komisariat Ludowy Przemysłu Lekkiego ZSRS (akta GARF, sygn.. A-304-1-10, k. 8-9) nie szczędził witamin i tuszonki. Co odkarmiono, można było wysyłać: w marcu 1945 pierwszy, pilotażowy chciałoby się rzec, transport 50 dzieci ruszył z domu dziecka w Karakulino w Udmurcji. Przez Sarapuł, Omsk, Moskwę – aż do Białegostoku.

Jednym wagonem pojechały, drugim wracają – rachunek się zgadza! Nic więc dziwnego, że podczas uroczystej akademii w Teatrze Miejskim w Białymstoku Gieorgij Butlow, starszy inspektor Wydziału Przedszkolnego Kompoldietu otrzymał od władz Polski Ludowej Srebrny Krzyż Zasługi, a do Moskwy wysłano telegram ze słowami: „Tylko rząd radziecki mógł wychować nauczycieli, którzy tak humanitarnie i bezinteresownie oddali się niepodzielnie dzieciom bratniego słowiańskiego narodu”. Rzeczywiście, nie da się temu zaprzeczyć.

Krzyże krzyżami, ale Kompoldiet miał jeszcze na głowie kilka tysięcy wychowanków! Padł Berlin, Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej powołał Radziecko-Polską Komisję Mieszaną ds. repatriacji, a do instytucji szczebla obwodowego, krajowego i republikańskiego popłynęły okólniki, w których wymieniano kwoty finansowe przysługujące na jednego wychowanka, spis artykułów spożywczych, bielizny osobistej i pościelowej. Na jedno dziecko przysługiwało 10 rubli na zakup gorących obiadów na każdy dzień podróży.
Sylwetki ludzi symbolizujące deportowanych na Wschód. Instalację „Noc 10 II 1940. Pamiętamy” otwarto 9 lutego 2018 roku w Białymstoku. Fot. PAP/Artur Reszko
Kompoldiet dbał o powtórzenie przed wyjazdem do Polski materiału z uczniami, o kopie świadectw na zakończenie roku i o remonty. Lepiej doprawdy być nie mogło, zwłaszcza kiedy w podmoskiewskim Siergiejew Posadzie otwarto Centralny Ewakuacyjny Dom Dziecka, a w samej Moskwie – Biuro Adresowe, zarządzane przez Główny Zarząd Milicji NKWD.

Rozpisano terminy odjazdu poszczególnych transportów: pierwsze miały ruszyć te z Zagorska i Czkałowa, gdzie dzieciom przyszło mieszkać w budynkach po pożarze, a następnie – z kolejnych 49 polskich domów dziecka z ZSRS. Kraj Krasnojarski, obwód tomski, Kirgiska ZSRS, obwód tiumeński, Woroneż… W sumie – 5269 niepełnoletnich.

O tym, ilu nie wyjechało, dowiedzieć się możemy z takich książek, jak „Głos z Gułagu” Olgierda Wołyńskiego albo z cmentarzy, jeśli coś nie zarosło.

Świerzb, gruźlica, zapalenie ucha...

Te potoki z Uzbekistanu, z Zagorska i z Kraju Ałtajskiego trafić miały, decyzją władz polskich, w jedno miejsce: w wolnych salach przedwojennego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Gostyninie postanowiono zorganizować Dom Repatriacyjno-Rozdzielczy.

Decyzja zapadła praktycznie z dnia na dzień. Dyrektor Eugeniusz Wilczkowski pod koniec lutego informował Ministerstwo Oświaty: „Otrzymaliśmy na przydział dla Szpitala sól, cukier i marmoladę, zaś na chleb tylko papier. Mamy absolutny brak bielizny dla dzieci. Starsze dzieci będą musiały spać w koszulach dla dorosłych. Poduszki będą ze słomy”.

Czirakczi znaczy „dno piekła”. Każdy chciał się stamtąd wydostać

„Ty jesteś nasz tatuś” – powiedziała do mnie mama, gdy naszego taty zabrakło. Byłam z nas trzech najstarsza – miałam osiem lat.

zobacz więcej
Pierwszy transport (z Ipatowa w Kraju Stawropolskim) dotarł do Gostynina w połowie marca, do końca miesiąca spiętrzyło się sześć następnych. „Cały zapas bielizny szpitalnej oddany został do dyspozycji dzieci, brak jednak drugiej zmiany dla utrzymywanych przez nas chorych”. Szpital przez cały czas działał jako normalny szpital psychiatryczny, dodatkowych (dorosłych) pacjentów dostarczały mu transporty z ZSRS.

W dokumentacji zachowały się z przełomu marca i lutego rozpaczliwe telefonogramy prof. Wilczkowskiego nakazujące wstrzymanie kolejnych transportów bądź przekierowanie ich gdzieś dalej („mamy 250 dzieci we wspólnych łóżkach, ze świerzbem, zapasów żywności, w tym ziemniaków, starczy do jutra w południe”), wnioski o „przydzielenie Szpitalowi kompletnego wyposażenia na 750 łóżek”. „Nie otrzymano przydziału na kartofle, warzywa, tłuszcz, jaja” – okazuje się 1 czerwca.

„Wysyłano rowerzystów w teren po zakup ziemniaków, żyta, grochu i in., po czym wysyłano samochody ciężarowe do zwiezienia produktów. (…) Praca w ciągu całego dnia, a często w nocy na wszystkich odcinkach (przyjmowanie, zdawanie, liczenie, zapisy, kąpiele, dezynfekcja, naprawa urządzeń technicznych popsutych przez dzieci) stwarzały obraz podobny do pracy na froncie” – tłumaczył urzędnikom ministerialnej Komisji Wizytacyjnej.

Ale w zachowanej dokumentacji szpitala nie ma śladu tego chaosu. W kolejnych przebitkowych kopiach raportów dziennych, pisanych jeszcze w zgodzie z przedwojenną nomenklaturą medyczną, a więc łaciną, wymieniane są kolejne dobra, przywiezione z Kraju Krasnojarskiego wraz ze świadectwami i bielizną: scabies (świerzb) – 17, t.b.c. pulm. (gruźlica płuc) – 2, Otitis (zapalenie ucha) – 4, złamanie podudzia – 2, adenitis (zapalenie węzłów chłonnych) – 3. Ubyło dwoje.

Instytucja musi tym stać: wykazami, dokumentacją, kwitami. W szczątkowej dokumentacji, z której część trafiła do Archiwum Państwowego w Łodzi, a część do Ośrodka Karta są więc raporty dzienne, są listy pasażerów kolejnych transportów („Talmuter Rywa, Pirożyńska Wiktoria, Kilig Rózia, Wołoszyn Janina…”) i, o kilka miesięcy późniejsze, podobne listy wychowanków Gostynina wysyłanych z Domu Rozdzielczego dalej w Polskę.

Na tych listach wymieniono w czwartej kolumnie („Przez kogo odebrane”) trzy opcje: a) rodzina, b) Dom Dziecka, c) sanatorium – i, niestety, najwięcej jest na niej spółgłoski dźwięcznej, dwuwargowej: tej samej, od jakiej zaczynają się słowa „bańki”, „buzia” i „babcia”.

Księga Gostynińska

Jest też korespondencja – ślad starań o to, by więcej było opcji a). „Proszę uprzejmie o poinformowanie mnie, czy w Ochronie wyżej wymienionej znajdują się moje dzieci: Ryszard i Jan Świetlikowski, mający lat: Jan 15, Ryszard 10. Ostatnio przebywający Wołogodzka obłaść, Charowski rejon, Syberia”.
„Czy w kartotekach dzieci znajduje się sześcioletnia Katarzyna Siegniewicz, która miała przybyć z ochronką z Północnego Kaukazu”. „…Jako siostra ich ojca, który o los dzieci się dowiaduje z zagranicy (jakie zgrabne przemycenie Andersowskiego tropu! – ws), proszę bardzo o łaskawą odpowiedź”. „Szanowny panie kierownik czy kierowniczka, ja was bardzo proszę…”.

Ale na większość tych listów odpowiedzi udzielał (zapewne o czwartej nad ranem, gdy skończył już nadzorowanie zapisów, kąpieli i dezynfekcji) jedynie prof. Wilczkowski lub dyr. Berezowski, wystukując: „Na pismo Pana z dnia 4.11.46 donosimy uprzejmie, że w tut. Skorowidzu Domu Rozdzielczego jak również w P.U.R. w Gostyninie, syn Pański nie jest notowany”.

A dlaczego niewielkie były szanse na opcję a) [rodzina] – trochę wiadomo z leniwego nurtu Peczory, a trochę z kart najbardziej niezwykłego dokumentu, jaki zachował się z Domu Repatriacyjno-Rozdzielczego.


Wielka, metr na 60 cm, trudna do podniesienia nawet przez dorosłego mężczyznę księga nosi oficjalną nazwę „Księga Gostynińska”. Nie wiadomo, jak nazywano ją w Domu; już po latach, być może w chwili przekazywania jej do Ośrodka Karta, oddano ją do introligacji i obszyto świeżym, szarym płótnem.

W środku zachowała się w stanie nienagannym: grube, pergaminowe karty przetrwają jeszcze sto lat bez odkwaszania. W oryginale wytworzono ją najpewniej na potrzeby administracji II RP: może ewidencji poborowych? Zdradza to staroświecki trochę język rubryk na lewej karcie („Imię i nazwisko ojca i skąd rodem”), pytanie o „religię i stan” oraz rubryka „stawał do poboru wojskowego”. Obok „zatrudnienia rodziców” pojawia się pytanie „gdzie mieszkają”, więc chodziło o ludzi względnie młodych: może seminarzyści? Ale nie, bo jest i rubryka „Imię męża lub żony i skąd rodem”. Studenci? Urzędnicy?

Nieważne. W Gostyninie większości tych rubryk nie wypełniano, ani tej o poborze, ani o małżeństwie. Nawet tę o wyznaniu niekoniecznie, bo wiadomo, jakiego jest Ryfka Tartakower, jakiego Krzyś Luliński. Datę urodzenia – jak się udało, pisano roczną. Skąd przybywa? Kraj Stawropolski albo obwód omski. Czarna czcionka druku – i wyrobiony rękopis, ciemnoniebieskim atramentem.

Na prawej karcie opisywano – w przerobionych na potrzeby Domu rubrykach – losy rodziców. Co z ojcem, co z matką? Z jakiego czasu zachowała się ostatnia wiadomość? Czy wiadomo o kimkolwiek z rodziny? Kontakt? Adres?

Imię i nazwisko: Oliszewska Halina. Miejsce urodzenia: Drohobycz. Wykształcenie: II kl. szk. pow. Teraźniejsza przynależność: Polska. Data urodzenia, religia i stan: 1936, rzym.-kat. Imię i nazwisko ojca i skąd rodem: niewiadome. Imię matki: niewiadome.

Imię i nazwisko: Dorowski Zbigniew. Miejsce urodzenia: Żyrminy, pow. Lida. Wykształcenie: I. Teraźniejsza przynależność: Polska. Data urodzenia, religia i stan: 15 II 1932, rzym.-kat. Imię i nazwisko ojca i skąd rodem: Władysław.
Fragment wystawy stałej Muzeum Pamięci Sybiru. Fot. PAP/Artur Reszko
I tak płynie nam przed oczami ta panorama socjologiczna Kresów II RP, karta za kartą, rubryka za rubryką. Zieliński Kazimierz, 1933, rzym-kat., Zabłocie, ojciec Jan.

Aszkenazy Małka, 1928, mojżeszowe, ur. Waręż woj. Lwowskie, 8 klas szkoły powszechnej, ojciec Abram, matka Raca z domu Babad. Skąd przybywa – Namagan, Uzbekistan. Borensztajn Dawid, Pułtusk, 1934, syn Izaaka i Mani.

Ale bardziej przejmująca, jeśli to możliwe jest karta prawa, z reguły niemal pusta. Wypełniane są tam tylko dwie rubryki: rzadziej pierwsza z kolei, informująca o jakichkolwiek krewnych: „Brat Tadeusz w armii Kościuszki, brat Zdzisław w armii południowej”. „Ciotka w Warszawie”. „Wujek Salomon w Kanadzie”.

Jak profesor Wilczkowski ma znaleźć wujka Salomona? Jak dyrektor Berezowski znaleźć ma brata Zdzisława – na cmentarzu pod Monte Cassino czy w barakach w Szkocji?

Gęściej zapisana jest rubryka druga: ta traktująca o losach rodziców.

„Ojciec aresztowany przez władze sowieckie 1939, matka zmarła w Kazachstanie 1942”. „Ojciec był w armii Andersa 1942, matka umarła w Kazachstanie 1945”. „Zmarli matka i ojciec”. „Znajda nie wiedząca nic o rodzicach poza tym, że zachorowali i zabrani zostali do szpitala, Uzbekska SRR”. „Matka zmarła Uzbekistan, ojciec zginął w Armii Polskiej 1939”. Ta pierwsza fraza powtarza się najczęściej, czasem ze zmienioną drugą datą: „Ojciec aresztowany przez władze sowieckie 1939, matka zmarła w Kazachstanie 1942”. „Ojciec aresztowany przez władze sowieckie 1939, matka zmarła w Kazachstanie 1942”. „Ojciec aresztowany przez władze sowieckie 1939, matka zmarła w Kazachstanie 1943”.

Pióro profesora Wilczkowskiego wypisuje te dwa epitafia, aresztowanie za aresztowaniem, śmierć za śmiercią – sunąc, jak powiedziałby poeta, przez białe wiorsty papieru.

– Wojciech Stanisławski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


W pracy nad tekstem wykorzystałem szereg opracowań, w pierwszej kolejności pionierską monografię A. Głowackiego „Ocalić i repatriować. Opieka nad ludnością polską w głębi terytorium ZSRR” (Łódź 1994), przeglądową pracę S. Ciesielskiego, G. Hryciuka i A. Srebrakowskiego „Masowe deportacje ludności w Związku Radzieckim”, (Toruń 2004) oraz artykuł Lilianny Światek „Repatriacja polskich domów dziecka z ZSRR do Polski w 1946 r.” opublikowany na portalu Związku Sybiraków.

Pragnę również serdecznie podziękować pani Monice Harchut, kierującej Archiwum Ośrodka Karta, za udostępnienie mi Księgi Gostynińskiej i związanych z nią archiwaliów.
Zdjęcie główne: Fragment wystawy stałej w Muzeum Pamięci Sybiru w Białymstoku. Fot. Michal Kosc / Forum
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.