Pilot myślał, że na Bornholmie jest lotnisko wojskowe, ale w największym mieście wyspy, Rønne, znajdowało się tylko niewielkie, cywilne, a na dodatek ogrodzone parkanem z drutu. – Poderwałem szybko samolot, dodałem trochę obrotów, przeskoczyłem przez parkan. Zrobiłem to tak, że oddalałem drążek i brałem na siebie, żeby go zniżyć, żeby tylko siąść na samym skraju lotniska, bo ono strasznie małe było – mówił potem w Radiu Wolna Europa.
Opowiadał, że nie miał mapy, więc kurs na Bornholm opracował na podstawie propagandowego rysunku w „Sztandarze Młodych”. Już po wylądowaniu musiał – nie znając języka – wytłumaczyć Duńczykom, kim jest. Pomogły słowa „komunizm kaput” i „azyl”.
Dla NATO możliwość dokładnego zbadania MiGa 15 była bardzo ważna. Już 6 marca na Bornholmie zjawili się eksperci amerykańscy i brytyjscy. Maszynę wysłano do duńskiej bazy lotniczej Værløse, gdzie ją całkowicie rozebrano, a potem złożono. Ostatecznie 19 marca oddano samolot Polsce, wysyłając statkiem pod nadzorem polskiego oficera.
Jarecki poprosił o azyl Wielką Brytanię. Pojechał do Monachium, gdzie wystąpił w Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa – długi wywiad przeprowadził z nim Jan Nowak-Jeziorański. W Londynie od gen. Władysława Andersa otrzymał Krzyż Zasługi z Mieczami (wojskowa wersja Krzyża Zasługi).
ODWIEDŹ I POLUB NAS Następnie wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie prezydent Dwight Eisenhower nadał mu amerykańskie obywatelstwo (żeby nastąpiło to szybciej, usynowił go jeden z kongresmenów polskiego pochodzenia) i przyznał nagrodę wysokości 50 tys. dolarów (na dzisiejsze pieniądze to pół miliona USD). W PRL Franciszka Jareckiego skazano zaocznie na śmierć; do Polski przybył dopiero w 2005 r. Zmarł 24 października 2010. Ucieczka miała fatalne następstwa dla jego rodziny – matka była brutalnie przesłuchiwana i została dotkliwie pobita; na dwa lata trafiła do więzienia.
Decyzja generała Turkiela
Lecący w parze z uciekinierem por. Caputa trafił do aresztu i był przesłuchiwany, podobnie jak Józef Jąkała. Ostatecznie wrócił do wojska, dosłużył się nawet stopnia pułkownika – zmarł w 2019 r. A co stało się z ówczesnym podporucznikiem Jąkałą?
– Po trzech tygodniach pobytu w areszcie wezwał mnie na rozmowę generał broni Iwan Turkiel (Ukrainiec, generał pułkownik lotnictwa Armii Radzieckiej oddelegowany do Wojska Polskiego na stanowisko dowódcy Wojsk Lotniczych – red.). Jego gabinet mieścił się na ul. Żwirki i Wigury w Warszawie. Wprowadził mnie szef kadr. Turkiel polecił mu, żeby wyszedł – i spytał, czy ja też chciałem polecieć na Bornholm. Odpowiedziałem, że nie. – Wierzę ci – odpowiedział po rosyjsku. I mogłem wrócić do jednostki – mówi płk Jąkała.
Opowiada o tym, jak wyglądało polskie lotnictwo w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia – i później. – Najpierw szkolili nas frontowi piloci, Rosjanie, którzy latali na samolotach typu Jak 3 i Jak 9 – mówi. – To były proste chłopy bez wykształcenia, ale na lataniu się znali. Jeden z Rosjan, wyższy stopniem, pułkownik, nazywany był „Kitajcem”, bo latał podczas wojny koreańskiej jako „chiński ochotnik” – mówi. – Pierwszym samolotem, na którym uczyliśmy się pilotażu, był UT-2. Potem przyszedł czas na Jaka-9 i wreszcie na odrzutowe MiG 15…
W drugiej połowie lat pięćdziesiątych doszło do wielkiej zmiany. Rosyjscy piloci wrócili do ZSRR, a do lotnictwa przyszli, czy też może raczej wrócili, „Anglicy”, czyli polscy piloci którzy walczyli w bitwie o Anglię.