Zakończył się 66. Festiwal Eurowizji, który – jak to często bywało – obfitował w wydarzenia i emocje pozaartystyczne, tym razem związane z Polską. Festiwal wygrała Ukraina, i musiała go wygrać z powodów, od których odżegnuje się tradycyjnie Europejska Unia Nadawców, wydając oświadczenia o apolityczności festiwalu. Chyba, że piosenka ukraińska była najlepsza niezależnie od okoliczności. Taką możliwość należy wziąć pod uwagę i natychmiast skierować ad acta, żeby było powiedziane.
Polska piosenka uplasowała się zaszczytnie w drugiej dziesiątce, co jest losem polskich piosenek od wielu lat. Ale nie o to chodzi.
Dystans ministra, przeprosiny ambasadora
Jury ukraińskie nie przyznało Polsce ani jednego punktu lub też jedna jurorka coś przyznała, ale podobno zginęło to na łączach, co na jedno wychodzi. Polska od Ukrainy dostała zero w sytuacji, kiedy Ukraina od Polski wszystko, co możliwe. I to – jak rozgadał się internet – kiedy my przyjęliśmy olbrzymią ilość ukraińskich uchodźców w rekordowo krótkim czasie. Gorycz, żal i groźba pęknięcia w idealnie układających się stosunkach pomiędzy naszymi państwami i narodami.
Oczywiście, nie chodzi o hierarchie – jeżeli w przypadku Eurowizji można użyć tego słowa – artystyczne. O całkiem inne – i zabronione przez EBU(Europejska Unia Nadawców) przy ocenie utworów – emocje. Rozgoryczonych Polaków i nawet Ukraińców pociesza fakt, że w głosowaniu ukraińskiej publiczności Polska dostała maksymalną liczbę punktów. W ukraińskim internecie ukraińskie jury traktowano surowo, żądając wyjaśnień. Pisano żebyśmy się nie obrażali, bo jury jest niereprezentatywne, a jego ocena niezrozumiała dla telewidzów ukraińskich.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Dystans do ukraińskich ekspertów od piosenek wyraził minister kultury Ukrainy, a przewodniczący Rady Najwyższej (ukraińskiego parlamentu) skonstatował na Twitterze, że ukraińskie jury znalazło się daleko od społeczeństwa Ukrainy i w przyszłości trzeba będzie to wyjaśnić. Rzeczywiście, Ukraińcy przed telewizorami dali polskiemu reprezentantowi maksymalną liczbę głosów. Za jury ze swojego kraju przeprosił Polaków ambasador Ukrainy w Polsce.
Jak widać, chodziło o czystą sztukę, która na politykę patrzy z dystansem, a nawet z obrzydzeniem. A poważnie: samo istnienie reprezentacji narodowych w konkursach muzycznych albo w sporcie implikuje nastrój czegoś w rodzaju wojen zastępczych, gdzie słowo „wojna” traktować należy z dużym przymrużeniem oka. Tymczasem Polska pomaga Ukrainie w prawdziwej wojnie i stąd ta cała burza.
W historii Eurowizji nie potrzeba było wojen w tle, by polityka i ideologia decydowały o wynikach. Są kraje, które głosują zawsze na siebie i takie, które zawsze przeciwko sobie. Polityczne zaangażowanie każe wykonawcom przemycać symbole, które polityczna poprawność EBU z różnym skutkiem zwalcza.