Ciało dla sztuki. Są tacy, którzy tatuażem pokrywają nawet swoje genitalia i gałki oczne
piątek,
27 maja 2022
Dziary nie są dla mazgajów. W kręgach przestępczych wykonują je amatorzy, niekiedy w brutalny sposób – np. końcówką długopisu lub ostrym narzędziem zanurzonym w trwałym pigmencie – bez znieczulenia. A jeśli nawet, to do środka, wysokoprocentowym napojem.
Skąd to słowo? Od tahitańskiego „tatu” czyli „oznaczać coś”. No właśnie – co oznaczają tatuaże?
Na to pytanie łatwiej odpowiedzieć z punktu widzenia historyka. Trudniej przeniknąć powody, dla których współczesna moda – czy to wysoka, czy uliczna (czyli wiodąca) – zaaprobowała tatuaże jako nieodzowną część ludzkiego krajobrazu we wszelkich kulturach i temperaturach.
Próba na ból i zarazki
Jeśli jakieś zjawisko staje się na tyle popularne, że można określić je mianem mody – jest pewne, że zainteresują się nimi różnego rodzaju profesjonaliści: artystom posłuży za inspiracje; socjologom, antropologom i etnografom do badań nad danym fenomenem.
Trudno było nie zauważyć coraz większej popularności tego rodzaju sztuki – kompozycji wykonywanych bezpośrednio na ludzkiej skórze. Proszę się nie wzdragać, powstają na życzenie osobnika, przy jego pełnej akceptacji. A nosiciele tych dzieł aż przytupują z niecierpliwości, żeby obnażyć jak największe połaci udekorowanej skóry. Najlepszym wybiegiem dla wytatuowanych są oczywiście plaże. Ale ulice miast też dają pole do popisu.
Show zaraz się zacznie – gdy tylko aura będzie temu sprzyjać.
Wytatuowani pokażą, co na sobie noszą. Ręce, ramiona, nogi, zwłaszcza łydki, torsy, dekolty, szyje, czoła, łyse czaszki, uszy, brzuszki i pośladki – to wszystko może być podkładem dla artystów z igłą w ręku. Jasne, najpierw takie „pole” należy przygotować – pozbawić owłosienia, wygładzić, w razie czego wyleczyć z wysypki. Zimą, siłą pogody, musieli przykrywać swe największe atrakcje: dzieła sztuki wykonane na skórze. Ale już prężą mięśnie i szykują stosownie skrojone ciuchy, żeby pokazać, na co ich było stać. W sensie finansowym i odpornościowym. Bo to kosztuje słono i słono boli. Znaczy, okupowane jest łzami. I tak trzeba.
Jak doskwiera, to znaczy – wartościowe. Jest o co walczyć, czym się pochwalić.
„Pokonałem cierpienie i infekcje” – taki nadrzędny komunikat przesyłają nam wytatuowani. Znaczy, są zdrowi i mogą przekazać geny następnym pokoleniom. To przekaz podprogowy. Na wierzchu są informacje mniej ważne dla prokreacji, za to istotne dla kreowania własnego image’u. Ten sygnał ma rozpalać wyobraźnię oraz chęć osobników tego samego gatunku, choć na ogół nie tej samej płci.
Awans do sztuki
Niektóre okazy aż proszą się o fotograficzne czy filmowe uwiecznienie.
No i jest. Archiwum tatuaży posiada w swych przepastnych zbiorach londyńskie Victoria & Albert Museum.
W 1999 roku w American Museum of Natural Art odbyła się retrospektywa cielesnych malowideł – co o tyle ciekawe, że jeszcze dwa lata wcześniej w Nowym Jorku obowiązywał zakaz publicznego obnoszenia się z takimi dekoracjami. Przez te ponad dwie dekady namnożyło się tego rodzaju pokazów w różnych miejscach świata.
Polacy podążyli tym tropem ze sporym opóźnieniem. Ale oto tej wiosny w Muzeum Etnograficznym w Toruniu do października 2022 można obejrzeć wystawę „Tatuaż. Symbol, piętno, piękno” – wybór zdjęć, wykonanych przez artystów fotografików, tak przez dokumentalistów, podróżujących po całym świecie, jak i amatorów-kolekcjonerów „polujących” z kamerą na interesujące okazy. Są też obiekty wywołujące gęsią skórkę: spreparowane kawałki ponad stuletniej skóry, pokrytej trwałym rysunkiem. To oczywiście nie jedyne tego typu pokazy.
Warto tu przywołać prezentację fotografii Maurycego Gomulickiego pt. „Dziary”, która miała miejsce cztery lata temu w Zachęcie. O ile toruńska wystawa ma wielostronny charakter, to Gomulickiego pociągały tatuaże typowe dla światka przestępczego, wykonywane przez amatorów, niekiedy w brutalny sposób – np. końcówką długopisu lub ostrym narzędziem zanurzonym w trwałym pigmencie, bez znieczulenia, a jeśli, to do środka, wysokoprocentowym napojem. No, ale dziary nie są dla słabeuszy czy mazgajów. To tylko dla git ludzi.
Dziś coraz rzadziej można spotkać tego rodzaju koślawo wyrysowane „autentyki”, w których brawura splatała się z liryzmem; popisy siły i odwagi z poszukiwaniem romantycznej miłości.
Od wielu lat gabinety i salony tatuażu rozrastają się z intensywnością odpowiadającą zapotrzebowaniu.
Coraz częściej młodzi, bardzo młodzi ludzie manifestują „dorosłość” i wyrwanie się spod rodzicielskiej kurateli zafundowaniem sobie tatoo.
Usłyszałam kiedyś małolata zwierzającego się kumplowi z planów: chciał tatuaż imitujący bliznę przez cały policzek. Bo to tak cool. Ciekawe, jak długo cieszył się takim uatrakcyjnieniem oblicza – chyba że ktoś mu to wyperswadował.
25-35 proc. młodych ludzi chce przemalować lub usunąć swój tatuaż — szacuje dr Matthias Bonczkowitz, niemiecki specjalista od ich niwelowania. W Polsce to koszt ponad 10 tys. zł, usunięcie małego kolorowego — 3 tys. zł.
zobacz więcej
Rekompensata ułomności
Są tacy, którzy mają 95 procent ciała pokryte malunkami. Nie wykluczając genitaliów, jamy ustnej czy gałek ocznych.
Tak ma Matt Gone, Amerykanin urodzony w Nowym Jorku, wychowany w Chicago, wykształcony na uniwersytecie w Tucson w Arizonie. Studiował sztukę, rysunek i historię. To człowiek upośledzony fizycznie: urodził się obciążony zespołem Polanda, co charakteryzuje się nierównomiernym rozwojem ciała po obydwu stronach. W przypadku Matta Gone’a upośledzona była lewa strona ciała, niedorozwinięta fizycznie, zapadła, niezdolna do podjęcia wszystkich życiowych funkcji. Ze strony medycyny nie było na to ratunku. Matt sam wpadł na to, jak sobie poradzić: od 24 asymetrię roku życia usiłował zamaskować, niejako „wyrównać” tatuażami.
W 2010 roku podczas London Expo odnalazł się na niwie sztuki – został uznany za dzieło, paradując nago (w slipkach) jako „Człowiek-szachownica”. To główny motyw jego tatuaży – twarz i inne części ciała ma pokryte czarno-białą kratką. Ale to nie jedyny motyw plastyczny Matta. Geometryczny wzór przepotwarza się i splata z wątkami roślinnymi i surrealistyczną plątaniną.
Wygłaszał płomienne odezwy do innych osób wytatuowanych w nietypowych miejscach, namawiając je do publicznego obnażenia tych rysunków.
Och, było wzruszająco. Matt pozował ponad 1000 razy do zdjęć sam i z innymi. Zahamowani dotychczas ludzie ośmielali się pokazać to, co pozwalało im pokonać ból lub strach przed wizualną konfrontacją. Okazało się, że tatuaże były i są jedną z metod pozbywania się kompleksów.
Można się temu dziwić – albo sięgnąć wstecz.
Tatuaż ma długi rodowód. I jest wielofunkcyjny.
Po pierwsze, to informacja. Gdy popatrzeć na dawne kultury, to okazuje się, że tatuaż był niemal wszędzie obecny. Zasada wykonywania zawsze ta sama: ranka w ciele, w nią wprowadzony barwnik. To musi boleć.
Od starożytności greckiej i rzymskiej rytami w skórze znakowano niewolników, szpiegów i kryminalistów. Nie kojarzy się to nam dobrze – wszak więźniom obozów pracy też tatuowano numery na przedramieniu.
Motyw wyryty w ciele oznaczał także wyznanie wiary. Mógł też manifestować przynależność do klanu, społeczności, herbu. Mogły to być organizacje z piekła rodem – wyznawcy Szatana, odszczepieńcy, ludzie wyjęci spoza prawa.
Ale nakłuwano także skórę, by jej właściciela ochronić przed złymi duchami czy chorobami.
Zresztą, w magiczne działanie tatuażu wielu wierzy do dziś. Niejedna osoba, pytana o powody ozdobienia swej skóry rysunkami, jako powód podaje „większą pewność siebie”. Wniosek: zakrywając się, choć zarazem pozostając we własnej nagiej skórze, niektórzy wierzą, że stają się mniej „widoczni”; że utajnieniu ulegają ich rozmaite mankamenty fizyczne.
Ale są też tacy, którzy właśnie tatuażem podkreślają swą piękną sylwetkę, umięśnienie, gibkość czy siłę.
Wykopaliska z rysunkiem
Gdy się zastanowić, skąd wzięła się moda na tatuaże – znajdą się argumenty naukowe.
Mędrcy zawsze uzasadnią to wyższymi bytowymi potrzebami i sięgną do prehistorii.
W 1991 roku we włoskich Alpach dwoje turystów znalazło w lodowcu mumię liczącą – jak się okazało – około 5300 lat. Odkrycie znaczące pod każdym względem, także z racji niezwykłego „uatrakcyjnienia” skóry. Ta ludzka mrożonka sprzed tysięcy lat, nazwana Ötzi, była pokryta tatuażami w liczbie 61. Najwięcej ich zauważono w okolicach stawów. Czyżby nieszczęśnik cierpiał na reumatyzm lub nabyte z wiekiem deformacje kości?
Od dawna ludzie wierzą w leczenie akupunkturą i rozmaitymi agresywnymi interwencjami w ciało. Biedny Ötzi wierzył w lecznicze działanie tatuaży. Owe ryty na skórze wykopaliska – geometryczne, abstrakcyjne – zostały sklasyfikowane i skatalogowane.
Efekt odkrycia? Wprowadzenie do katalogu designerów tatuaży stylizowanych na epokę brązu pod nazwą „Mummy-style”.
To nie jedyne wzorce do odtwarzania na ciele. Inspiracją były inne wykopaliska – na przykład mumie egipskie.
W kulturze zachodniej „odkryciem” stał się pewien mocno wytatuowany Polinezyjczyk, przywieziony do Londynu przez żeglarza Williama Damphera w 1691 roku! Kilkadziesiąt lat później słynny awanturnik, kapitan James Cook, zaprezentował kolejną żywą, wytatuowaną atrakcję rodem z Polinezji. Stamtąd właśnie przywędrowała technika wykonywania trwałych malunków. To była – i jest – żmudna, misterna robota: w małe, wydrapane ranki wprowadzany barwnik.
„Kabaret” jest genialnym oszustwem, 50 lat po premierze nadal się podoba.
zobacz więcej
Pierwszą maszynkę elektryczna do tatuowania opatentował Amerykanin Samuel O’Reily w 1891 roku. Proces pokrywania ciała malunkami stał się trochę łatwiejszy, lecz nie mniej przez to bolesny. Jak wiadomo, każda ranka, zanim się zagoi, pokrywa się strupami. A zanim strup odpadnie, trzeba jak ognia unikać kontaktu z bakteriami.
To jednak nie odstrasza fanów, o których w pewnym momencie można powiedzieć: uzależnieni. Tak, są i tacy, którzy nie potrafią wytrzymać bez tatuowania coraz to dalszej partii ciała.
Z grubsza biorąc, wśród motywów trendy wypada wymienić znaki chińskie, gotycką czcionkę (treści nią wypisane – dowolne), styl retro, czyli przywołanie lat 50., klasyka marynarska (m.in. syreny, kotwice, serca przebite strzałą), styl Majów (rysunki demonów, dzikich zwierząt, duchów, kalendarz Majów), styl egipski (oko Horusa, chroniące przed złymi duchami), styl Maori (skomplikowane wzory na twarzy, głowie, plecach i w ogóle na jak największej powierzchni), styl liniowy – tylko czarna kreska, bez kolorów; w tym podgrupa zwana Tribal, dla miłośników sportu, obwodząca mięśnie. Wreszcie, mamy styl Iban – motywy roślinne i zwierzęce wykonane mocną linią.
Sekretna mowa
Nadal jednak nie znamy przyczyn tatuażowego boomu. Od co najmniej pół wieku tatuaże są obecne w estradowej pop-kulturze, a w konsekwencji musiały pojawić się w skali masowej.
Zaczęło się w latach 60. XX stulecia. Hipisi tylko malowali sobie kwiaty na twarzach czy dłoniach – czego przykładem Janis Joplin. Jednak już dwie dekady później te dekoracje stały się niezmywalne. Lansowane przez hiphopowców tatuaże spodobały się innym gwiazdom estrady (by przypomnieć Amy Winehouse) bądź sportu (klasyczny przykład: David Beckman).
Zanim to się zdarzyło, ludzie od tysiącleci znaczyli swe ciała rysunkami, w rozmaitych celach.
Kiedyś była to magia, sekretny język i sygnalizacja. Dziś tajemnicza mowa i wymowa tatuaży ogranicza się do kręgu najbliższych znajomych, w najlepszym razie do wyznawców tych samych przekonań. Przy czym nie chodzi o poglądy polityczne, lecz o wiarę w pewne abstrakty.
Czy należy łączyć zabobony naszych praprzodków z modą na pokazywanie coraz większych partii nagiego ciała? Czy jest zależność prowadząca od kryminalnych kodów do kokietowania seksualną dostępnością?
Odpowiedź znają psychologowie i psychoterapeuci. Toż to droga do zajrzenia w psychikę pacjenta, doskonały początek do rozpoczęcia rozmowy, a w dalszym ciągu – terapii. To, co dany osobnik wybiera, aby zapisać na własnej skórze, to „okna do psychiki”. Tak uważają niektórzy psychoterapeuci.