Wnikliwie przestudiowano również okładkę najnowszego wówczas albumu „Abbey Road”, na której czwórka z Liverpoolu przechodzi przez przejście dla pieszych. Śmierci McCartneya miał dowodzić choćby papieros w prawej ręce artysty (wszak jest on leworęczny), a także to, że jako jedyny przechodzi przez ulicę boso. W tle stoi zaparkowany biały volkswagen garbus z rejestracją: „LMW 281F”. „LMW” interpretowano jako znak: „Linda McCartney weeps”, czyli że żona Paula – Linda „opłakuje męża”. Z kolei numer „281F” odczytywano jako „28 if”, a dokładne jako wiadomość: „Gdyby Paul żył, miałby 28 lat”. – To wszystko było fikcją, totalną bzdurą. Ale te teorie żyły własnym życiem – mówi Krzysztof Stanisław Werner.
Pogrzebałem Paula
Dwa lata temu ukazała się książka Ernesto Carbonettiego i Paolo Barona „Paul is dead: when The Beatles lost McCartney”. – Oczywiście ona nie jest na serio, autorzy bawią się plotkami. A „dowodów” potwierdzających teorię jest mnóstwo. Na przykład na końcu piosenki „Strawberry Fields Forever”, wykonywanej przez Johna Lennona, słuchacze doszukiwali się ukrytej frazy: „I buried Paul” [„Zakopałem/pogrzebałem Paula”]. Słuchali tego fragmentu w zwolnionym tempie i mówili: „Rzeczywiście to tak brzmi!”. Oczywiście nie było żadnego spisku – mówi Piotr Metz.
Dziennikarz muzyczny zaznacza, że rozprzestrzenienie się plotek o śmierci McCartneya jest również pokłosiem ludzkiej natury. – Jeżeli zakładamy sobie pewną tezę i zbieramy pod nią różne „dowody”, to nagle wszystko zaczyna się nam układać. Wielu ludzi ma również poczucie, że „wokalista śpiewa do mnie i o mnie” – mówi Piotr Metz. – W piosenkach Beatlesów doszukiwano się cudów; drugiego, trzeciego, czwartego, a nawet piątego dna. Ludzie odsłuchiwali je tysiące razy, aż w końcu wpadali w obsesję. Potęgował ją niepokój o zespół, który był już w schyłkowej fazie swojej działalności – dodaje.
Z kolei prezes lubelskiego Fan Club-u The Beatles podkreśla, że sami Beatlesi chętnie zamieszczali w swoich piosenkach aluzje i fałszywe tropy dla poszukiwaczy muzycznych teorii spiskowych. Chociażby w utworze „Glass Onion” z albumu „The Beatles” (zwyczajowo nazywanym Białym Albumem) John Lennon zażartował podając fałszywą wskazówkę, nawiązującą do kompozycji „I Am the Walrus”, że tak naprawdę morsem był Paul (a nie faktycznie on). – Beatlesi znali swoją wartość. Dlatego często podejmowali drobne gry z fanami. Puszczali do nich oko, nie stronili od żartów – dodaje.
– Beatlesom zdarzało się żartować na temat szczegółowego analizowania ich tekstów i różnych domysłów. Mieli tendencję do szyfrowania haseł, do zamieszczania w tekstach tzw. inside jokes. To był też okres psychodeliczny, gdzie teksty trochę odlatywały w kosmos, a zatem można było je interpretować na różne sposoby – tłumaczy Piotr Metz. – Na przykład utwór „I Am the Walrus” był inspirowany powieściami Lewisa Carrolla. Beatlesi bawili się słowem, które można było przykleić do każdej teorii – kontynuuje dziennikarz.
Wylał wiadro wody
– Teoria o śmierci Paula McCartneya była kompletnie absurdalna. Nie wiem, po co została wymyślona. Zresztą nie sądzę, by wielu ludzi w nią uwierzyło. Ona tylko przysporzyła McCarneyowi jeszcze większej popularności– mówi Roman Rogowiecki.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Można się zastanawiać, czy za teorią spiskową nie stali sami Beatlesi. I czy jej rozpowszechnienie nie było korzystne w kontekście sprzedaży albumu „Abbey Road”. – Gdy po raz pierwszy usłyszałem o tej teorii, pomyślałem, że gdyby Paul McCartney rzeczywiście umarł, to zostałoby to ogłoszone oficjalnie. I że może to być akcja piarowa wokół „Abbey Road”, płyty, która była zwieńczeniem działalności zespołu [w 1970 roku ukazał się jeszcze album „Let It Be”, który nagrywany był jednak wcześniej] – kontynuuje dyrektor muzyczny Polskiego Radia RDC.