Kipyego wywiązywał się z zadania perfekcyjnie, równo trzymał ustalone tempo, tyle, że faworyt doznał kontuzji i musiał się wycofać. Gdy zając dostał tę informację, był daleko przed wszystkimi, toteż dobiegł do mety i wygrał, bo musiał. Skasował główną nagrodę wysokości 100 000 USD .
Chyba była to najwyższa gaża jaką otrzymał zając za swą zajęczą robotę. Zresztą nad finansami tempomacherów nie warto się zbytnio rozczulać. Jak wszystkim najemnikom, także tym od biegania, płaci się dobre pieniądze, z których można dobrze żyć.
Liczy się marka na rynku, zdobyte kiedyś medale i oczywiście forma. Toteż byli biegacze po udanych karierach chętnie zostają zającami. Tak zrobił Bogusław Mamiński, parter Bronisława Malinowskiego na 3000 m z przeszkodami. A sam był przecież wicemistrzem świata w Helsinkach.
Aneta Lemiesz udziela się aktywnie jako pacemarkerka w Diamentowej Lidze. Chociaż skończyła 40 lat, poprawia rekordy świata w kategorii Masters, startuje też w mistrzostwach świata weteranów.
Młodzi Kenijczycy coraz częściej wybierają karierę pacemakera zamiast klasycznego zawodnika. Powód jest prosty: wewnętrzna konkurencja potężnej masy lokalnych talentów skutecznie utrudnia przebicie na światowe areny, a popyt na pomagierów nie słabnie.
Funkcje pacemakerów uwzględniane są dzisiaj w budżetach mityngów czy maratonów. Lekkoatletyka jest sportem wymiernym, jej solą są widowiska, a pieprzem rekordy. Organizatorzy chętnie dokładają, żeby je mieć, a zające w tym pomagają.
Raczej sztuka cyrkowa
Chociaż od pierwszego rekordu z pomocą zajęcy Rogera Bannistera minęło prawie 70 lat, choć ten sposób rywalizacji stał się właściwie normą, nie ma powszechnej akceptacji dla tej kombinacyjnej metody biegania w gronie działaczy lekkoatletycznych.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
A przyczynił się do tego jeden z najbardziej ekstremalnych rekordów w historii. Ustanowił go Eliud Kipchoge pokonując, jako pierwszy i jedyny człowiek na tej planecie czas 2 godzin w maratonie. Osiągnął dokładnie 1:59,40.
Kenijczyk wykonał dwa podejścia. W pierwszym był blisko, w drugim się udało. Jednak atmosfera wydarzenia, zadęcie marketingowe, szum medialny oraz specjalne warunki, jakie mu stworzono, nosiły cechy raczej sztuki cyrkowej niż wyczynu sportowego.
Wybitnie szybkie (proste i płaskie) trasy, specjalne buty, brak rywalizacji, 41 regularnie zmieniających się pacemakerów, tworzyły wrażenie czegoś sztucznego, nierzeczywistego jak gra komputerowa. Choć wszystko działo się na żywo, to jakby brakowało w tym życia. Chociaż było prawdziwe, to jakby nierealne.
Eliud dokonał rzeczy niezwykłej, jednak w niezwykłych okolicznościach. Gdyby nie one, nie byłoby tego wyniku. Przebiegł maraton najszybciej z ludzi, ale nie pobił rekordu świata, ponieważ federacja lekkoatletyczna takiego rekordu nie uznała.
Ten wyczyn przypomniał wielu o zasadzie równych szans. Sport ma sens, jeśli każdy sportowiec polega na sobie, nie na siłach pomocników. Taka jest istota czystej gry, a bez niej nie ma uczciwej oceny. Czy to jest zła wiadomość dla rzeszy pacemakerów?
Trudno prognozować, lecz póki co biegi na 10 i 5 km wypadają z mityngów Diamentowej Ligi, a na tych dystansach najwięcej pracy i kasy miały zające. No cóż, im mniej wspólników, tym więcej fair play. Może właśnie o to chodzi, chociaż na pewno nie wszystkim.
– Marek Jóźwik
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy