Cywilizacja

Panie walczyły na pięści już w XVIII wieku. Sport i prawa kobiet

Baron Pierre de Coubertin mówił, że „kobiety potrzebne są na igrzyskach tylko po to, by na stadionie roztaczał się miły zapach i aby pocieszać przegranych.”

Emancypacja kobiet w sporcie jest ograniczona. Konkretnie o imprezy żużlowe oraz wyścigi Formuły 1. Wprawdzie jedna Polka dostała licencję żużlową, a dwie panie wystartowały na torze F1, lecz to by było na tyle. Znaczy – nie ma pełnej równości i już.

Poruszone tym faktem osoby zapewne nie przyjmą do wiadomości, że jedna „żużlówka”, „żużlarka”, „żużlistka” to za mało, by stworzyć ligę czy zorganizować mistrzostwa, a dwie panie „kierowczynie” nie wystarczą do stworzenia damskiej Formuły 1, no bo nie.

Drobnym pocieszeniem mogłaby być informacja, że wszystkie pozostałe dyscypliny sportu kobiety uprawiają bez zająknięć, ale nie wiem, czy cokolwiek jest w stanie ugłaskać osoby pryncypialnie niezadowolone.

Jednak postęp na drodze równouprawnienia kobiet w sporcie jest oczywisty. Od starożytnych igrzysk olimpijskich niedostępnych dla niewiast, do ich obecnej zmutowanej formuły otwartej na udział kobiet i mężczyzn po równo, zaszły widoczne zmiany.

Zawsze znajdzie się ktoś, kto wytknie Grekom skrajny patriarchalizm, by nie powiedzieć mizoginizm, samczą pychę i arogancję. Tyle, że to nieprawda. Ewolucja społeczeństw rozkłada się na etapy, a równouprawnienie jest jednym z nich.

Ono falowało w dziejach ludzkości, miało swoje przypływy i odpływy. Przypomnę, że w czasach pierwotnych istniał matriarchat. Zarówno mężczyzn jak i kobiety uznawano za żywicieli wspólnot plemiennych z tym, że kobiety ceniono wyżej, gdyż były ku temu powody.

Świadczą o tym choćby artefakty z okresu neolitu znajdowane przez archeologów. Natrafiono na 30 tysięcy figurek kobiecych i tylko na tysiąc męskich. Mężczyźni polowali, kobiety uprawiały ziemię i to one wynalazły pierwsze narzędzia rolnicze, jak twierdzi nauka.

A wracając do Greków, chociaż wykluczyli kobiety ze stadionów, to nadrabiali to w innych dziedzinach. Pitagorejczycy, w tym Plutarch z Cheronei, zachęcali niewiasty do studiów w szkołach filozoficznych na równi z mężczyznami.

W średniowiecznej Finlandii solennie przestrzegano równouprawnienia. Polska szlachta w XVI-XVII wieku uznawała małżeństwa za układ partnerski, a nie oparty na podległości. Rzecz jasna nie była to emancypacja, jaką dziś znamy. Zresztą i obecna nie jest tą, która zadowala wszystkich.

Ten proces nie jest płynny, raczej szarpany. Jednak ciągle postępuje mimo oporu środowisk konserwatywnych czy decyzji politycznych, jakie wynikają z tych poglądów. Bieg rzeczy ilustrują m.in. prawa wyborcze. Na początku przyznawane wyłącznie terytorialnie.

W 1869 roku zrobiono to w okręgu Wyoming w USA. W 1881 na brytyjskiej wyspie Man. W 1893 czynne prawa wyborcze nadano kobietom na terytorium Nowej Zelandii, ale bierne dopiero po pierwszej wojnie światowej 1919 roku. W II RP otrzymały je od razu, w roku 1918, wraz z odzyskaniem niepodległości.

W innych sprawach było podobnie. Pierwszą kobietą, której pozwolono wykładać na paryskiej Sorbonie była Maria Skłodowska-Curie w 1906 roku. Na tym tle sport wyróżnia się zasadniczo. Nie tylko konsekwentnym, ale prawie pełnym równouprawnieniem.

Baron seksista?

A wszystko zaczęło się od stanowczego sprzeciwu. Nie byle kogo, bo ojca nowożytnych igrzysk olimpijskich, barona Pierre de Coubertina. Ten światły, starannie wykształcony intelektualista, arbitralnie wykluczał udział kobiet w igrzyskach.

Nie tylko wykluczał, robił to w sposób za który współczesne feministki rozdarły by go na strzępy, gdyż mówił tak: „kobiety potrzebne są na igrzyskach tylko po to, by na stadionie roztaczał się miły zapach i aby pocieszać przegranych.”

Baron, jak sądzę, nie miał zamiaru obrażać niewiast. Nie starał się sprowadzać pań do roli paprotek, już bardziej do róż. Nie przemawiał przecież do nas, mówił do sobie współczesnych, którzy raczej nie widzieli w nim seksisty.

Nie wiem, czy z tyłu głowy miał sportową abstynencję kobiet stosowaną przez starożytnych Greków, czy myślał o niemiłym zapachu spoconych facetów i nie chciał narażać dam na podobne okoliczności, jednak sprawił, że już na starcie miały pod górkę.
Agata Wróbel zajęła pierwsze miejsce w wadze +75 w XVII Mistrzostwach Polski kobiet w podnoszeniu ciężarów w 2010 roku. Fot. PAP/Wojciech Pacewicz
Tyle, że na krótko, bo tylko na 4 lata. Już na drugich igrzyskach w Paryżu w roku 1900 wystartowały kobiety w liczbie 22, a pierwszą mistrzynią olimpijską w golfie została Amerykanka Margaret Ives Abbott. I tak to się potoczyło, choć z turbulencjami.

Ta Formuła 1 i ten żużel nie wpływają negatywnie na wysokie nasycenie sportu dyscyplinami kobiecymi, to oczywiste. Prawdę mówiąc w żadnej innej dziedzinie ludzkiej działalności równouprawnienie kobiet i mężczyzn nie osiąga takiej równowagi.

Nie istnieje już podział na sporty męskie i żeńskie w sensie wykluczającym. Istnieje rozdział obu płci na arenach bezpośrednich zmagań, choć w modę wchodzą tzw. miksty (np. sztafety mieszane), trochę jako urozmaicenie, a trochę, żeby było poprawnie.

W zasadzie temat sportowej emancypacji został zamknięty, gdy kobiety zaczęły uprawiać boks i podnoszenie ciężarów. Przy okazji doszło do korekty poglądów o kruchej oraz słabej płci, zresztą mocno naciąganych, co dokumentują choćby dni powszednie naszych matek.

Kobiety walczyły na pięści już w XVIII wieku. W 1904 roku na igrzyskach olimpijskich kobiecy boks był nawet dyscypliną pokazową, ale nie obudził entuzjazmu, więc się nie przyjął. Wrócił na igrzyska dopiero 2012 roku w Londynie.

Jednak kobiece pięściarstwo bardzo długo nie było akceptowane ani przez mężczyzn ani przez kobiety. Do dzisiaj wywołuje skrajne emocje i sprzeczne opinie. Ale dziewczyny, które wybrały taką karierę, nabierają pewności siebie, niekiedy graniczącej z brawurą.

Na przykład Claressa Shields, światowa gwiazda kobiecego boksu zawodowego, chce walczyć z mężczyznami. Podała nawet konkretne nazwiska – Giennadija Gołowkina czy Keitha Thurmana. No cóż, jak emancypacja to na full i nie ma, że sorry...

Tyle, że między boksem kobiecym a męskim istnieje finansowa przepaść. Różnice w zarobkach to główny argument, by podważać równouprawnienie w sporcie, a to dlatego, że nie wynikają z mniejszej atrakcyjności widowisk czy zainteresowania kibiców.

Heather Hardy, wielokrotna mistrzyni świata wagi piórkowej, przytoczyła na to własny przykład. Walczyła podczas gali w Nowym Jorku z Shelly Vincent. Wcześniej odbył się pojedynek Daniela Jacobsa z Siergiejem Derwaniaczenką. Transmisję przeprowadzała telewizja HBO. Budżet męskiej części widowiska wyniósł 3 mln USD. Kobiecej – 10 tysięcy dolarów.

Standardowe wyjaśnienie organizatorów, że walki kobiece są słabiej oglądane, więc niżej opłacane, odpadł w przedbiegach. Starcie facetów obejrzało 554 tysiące telewidzów. A walkę kobiet 527 tysięcy osób. Nic dziwnego, że Hardy grzmiała z oburzenia.

W tej sytuacji 50 tysięcy USD jakie dostaje Shields, wydaje się sumą astronomiczną. Bez względu na stosunek do pięściarstwa żeńskiego, trzeba przyznać, że najlepsze zawodniczki potrafią rozpalać widownię, czasem lepiej od mężczyzn. Zresztą nie tylko w tej dyscyplinie.

Kobiety emocjonalne

Niektóre konkurencje uprawiane przez kobiety bywają ciekawsze i bardziej porywające od męskich wersji. A jedną z nich są biegi narciarskie. Mogliśmy to zobaczyć na przykładzie Świętej Wojny między Marit Bjørgen a Justyną Kowalczyk.

Wątek narodowy i sukcesy Justyny znacząco powiększały zainteresowanie. Lecz przy okazji ujawniły się różnice w sposobach rozgrywania biegów. I właśnie te różnice wyzwalały potężne emocje, dużo większe w biegach kobiecych.

Męski sposób biegania jest wyrachowany, skalkulowany na zimno i pragmatycznie. Ten damski – przeciwnie. Marit i Justyna, a także reszta koleżanek, biegały sercem, od startu do mety sto na sto. Zapominając niekiedy od taktyce, więc biegnąc jakby przeciw sobie.

Ale te nagłe kryzysy czy przełamania tylko podkręcały widowiska. W Pucharze Świata, podczas Tour de Ski wielkie widownie bujały się na huśtawkach emocji. Miało to swoje odbicie w wysokiej oglądalności telewizyjnej. Losy bohaterek tego serialu wciągały miliony.
Kumulacja nastąpiła na zimowych igrzyskach olimpijskich w Vancouver. Walkę o złoto na 30 km między Bjørgen a Kowalczyk oglądało blisko 10 milionów telewidzów. Narciarstwo biegowe w Polsce nigdy nie miał takiej widowni.

Kobiety są bardziej emocjonalne od mężczyzn, taka prawda. Widać to jak na dłoni w każdej dyscyplinie sportu. To robi wrażenie na kibicach zwłaszcza, że one nie starają się niczego ukrywać. Ich pasja, stuprocentowe zaangażowanie udziela się każdej widowni. I to się mutuje.

Siła przyzwyczajeń

Według informacji FIFA mecze ostatniego kobiecego mundialu we Francji obejrzało ponad miliard widzów. Widownia piłkarskiego finału liczyła 260 milionów osób, a średnia widownia wszystkich spotkań była dwukrotnie większa niż przy poprzednich mistrzostwach.

Natomiast najważniejsze mecze męskiego mundialu w Rosji oglądało o 190 mln osób mniej niż tego w Brazylii. Rzecz jasna nie miało to żadnego wpływu na zarobki piłkarzy, nieprzyzwoicie wysokie od dawna. Tym samym wrócił wątek finansowy.

Medialny sukces kobiecych mistrzostw świata też nie miał wpływu na zarobki piłkarek. Były i pozostają zdecydowanie, a nawet rażąco niższe od męskich. Przeciętne wynagrodzenie dobrej futbolistki wynosi około 300 tysięcy euro rocznie.

W roku 2019 najbogatszą piłkarką była Norweżka Ada Hegerberg, zarabiając 400 tysięcy euro. Obecną liderką jest Amerykanka Carly Lloyd, której dochody jednak nie przekraczają 1 miliona USD, więc porównania z męskim sektorem futbolu byłyby czystym sadyzmem.

Kobiecy Tour de France jest tak samo długi i prawie tak samo trudny jak męski. Zatem wyceny wysiłku powinny być zbliżone. Jednak nic z tych rzeczy. Suma nagród męskiej części wyniosła 2 mln 257 tysięcy euro. Kobiecej – 247 tysięcy 530 euro.

Zaledwie około 11% męskiego budżetu nagród to podział sprawiedliwy inaczej, gdyby sprawiedliwość miała tu coś do rzeczy. Lecz to nie wszystko. Zwycięzca otrzymał 500 tysięcy euro, a zwyciężczyni 10 razy mniej, bo tylko 50 tysięcy. Z wypłatami na etapach było tak samo.

Nie ma przeszkód, by kobiety uprawiały boks, piłkę nożną czy kolarstwo. Ale nie ma większych szans, aby zarabiały tyle, co mężczyźni. Można by to zwalić na męski szowinizm działaczy sportowych, gdyby wysokość wypłat zależała wyłącznie od liczby widzów czy telewidzów.

Jednak to nie działa tak mechanicznie. Na budżet imprezy czy klubu składają się fundusze sponsorów, reklamodawców oraz z tytułu praw telewizyjnych. Organizator widowiska lub właściciel klubu inwestuje dokładnie w to, na co dostaje pieniądze.

Nikt nie wrzuca kasy szuflą na zasadzie „mata to i róbta co chceta!” Partnerzy sportu wykładają fundusze celowe. Zazwyczaj większe w sektorze męskim. I też nie dlatego, że inwestorzy są szowinistami. Dlatego, że są biznesmenami. Liczą pieniądze i liczą na zyski.

Zwroty są wyższe i pewniejsze we wszystkich dyscyplinach z udziałem mężczyzn, gdyż działa siła przyzwyczajeń. Niekoniecznie inwestorów, ale widzów, czyli rynku odbiorców. Na przykład męski Tour de France ma ponad 100 lat. Ten kobiecy był historyczną premierą. W świadomości społecznej jeszcze się nie zakorzenił, co ma swoje konsekwencje.

To z tej przyczyny męska część sportu jest dla biznesu bardziej bezpieczna. Co prawda emancypacja wprowadza poprawki, lecz ich efekty, zwłaszcza w tzw. młodych dyscyplinach kobiecych, są nadal swoistym eksperymentem, ryzykownym dla biznesu.

Stąd wynikają różnice w budżetach, a tym samym w zarobkach sportsmenek i sportowców, bo dostęp obu płci do stadionów został prawie zrównoważony. Prawie, ponieważ faceci nie uprawiają gimnastyki artystycznej ani pływania synchronicznego. Przynajmniej póki co...

Niejednoznaczna nomenklatura

Emancypacja kobiet w sporcie przechodziła długą drogę, od ewolucji rozłożonej na setki lat, do zmian rewolucyjnych w XX wieku. Jednak nadal pojawiają się różne problemy, jak choćby ten finansowy, który wymaga zmiany nawyków. Zresztą podobnie, jak problem językowy.
Jak wiadomo przyzwyczajenie jest drugą naturą, łatwiej wypracować nowe nawyki niż odstąpić od starych, dotyczy to także nawyków językowych oczywiście. Feminatywy mają podpowiadać, jak to się robi. Jednak z akceptacją męskich rzeczowników na damskie zamienniki była rozmaicie, przeważnie kiepsko.

Takie określenia jak „gościni”, „magistra”, „ministra” czy „premiera” budzą opór. I pal licho wszystkich facetów, nie podobają się wielu kobietom głównie dlatego, że brzmią dziwacznie. Ponadto wprowadzają werbalne zamieszanie w ugruntowanej, na pozór oczywistej sferze języka.

Na przykład na lekarza mówimy – doktor. Ale jak powiemy na lekarkę z tytułem doktora medycyny? – Z rozpędu -„doktorowa?”. No raczej nie, bo takie określenie opisuje żonę doktora. Z tej przyczyny nie nazwiemy też pani profesor profesorową. Słowo „profesorka” trąci frywolnością. A „profesora” bardziej zgrzyta niż się czyta.

Feminatywy w sporcie nie zawsze są tym, czym się wydają. Tutaj funkcjonuje stara, często niejednoznaczna nomenklatura, tworzona na potrzeby dziennikarzy sportowych, komentatorów telewizyjnych i widzów. W zasadzie jest czytelna i zrozumiała, co nie znaczy, że fundamentalnie poprawna.

Istnieją określenia przyjmowane bez zastrzeżeń, bo od dawna utrwalone w mowie i piśmie, takie jak sprinter i sprinterka, siatkarz i siatkarka, ostatnio obok skoczka pojawiła się skoczkini. Ale niektóre, choć powszechnie uznawane, zawierają liczne pułapki znaczeniowe.

Kobiety na rowerach nazywa się kolarkami. Tyle, że „kolarka” w potocznym języku to dawne określenie roweru wyścigowego, nie osoby, zatem zong! Kobiety biegające maratony nazywa się maratonkami. Tyle, że „maratonka” to but do biegania po asfalcie, więc słabo, by nie powiedzieć uwłaczająco.

Aby być boleśnie poprawnym, należałoby chyba zastąpić te słowa innymi. Zamiast „kolarka” mówić „kolarczyni”. Zamiast maratonka – „maratończyni”. Tylko po co? Nie sądzę, by kolarczyni poczuła się bardziej kobietą niż kolarka.

Gdyby się to nie opłacało, to by tego nie było

Emancypacja kobiet akurat w sporcie, rozumiana jako równoprawność w dostępie wszystkich dyscyplin, nie przyspieszyła z przyczyn ideologicznych czy politycznych jak w innych dziedzinach. I na pewno nie dokonały tego feminatywy.

Starania środowisk lewicowych, dąsy konserwatystów ani płomienne wystąpienia feministek mogły by trwać do końca świata i jeden dzień dłużej, gdyby nie jeden bodziec, który nadał tempo zmianom. A są nim, jak zwykle, pieniądze.
ODWIEDŹ I POLUB NAS Odkąd sport przestał być misją, a stał się biznesem nie mogło być inaczej. Pełne otwarcie aren dla kobiet to pomnożenie zysków przez dwa. Każda dyscyplina w wydaniu męskim i damskim to podwajanie dochodów i powiększanie rynku pracy dla masy ludzi.

Poczynając od światowych federacji, przez managerów, agentów, trenerów, reklamodawców i media profity są oczywiste. Na nowych dyscyplinach uprawianych przez kobiety są dobre pieniądze. Na starszych, jak lekkoatletyka, są jeszcze lepsze.

Powstał nowy segment sportowego rynku, nowe miejsca pracy i zarobków, w takim wymiarze jakiego kiedyś nie było. Także dla tych zawodniczek, które zarabiają mniej niż zawodnicy. Tyle, że powodem nie jest męski szowinizm, a prawa rynku i to się zmieni.

Im więcej pieniędzy od sponsorów, reklamodawców i mediów uda się ściągnąć z rynku na dyscypliny uprawiane przez kobiety, powiedzmy, organizatorom imprez, tym więcej będą zarabiać one, bo tak działają prawa rynku.

To pieniądze były bodźcem otwarcia sportu na kobiety, a nie poglądy. Gdyby się to nie opłacało, to by tego nie było. Chyba nawet twarde feministki raczej by nie umierały za dostęp kobiet do ringu czy klatek.

I to pieniądze decydują o podziale pieniędzy bez względu na płeć. Jedni piłkarze zarabiają więcej, a drudzy mniej, chociaż jedni i drudzy są mężczyznami. Powód jest banalnie oczywisty. Ci pierwsi przynoszą większe zyski niż ci drudzy.

Współczesny sport to kapitalizm. Segment usługowy gospodarki wolnego rynku. Ten zarabia lepiej, kto się lepiej sprzedaje. W praktyce marketingu sportowiec jest produktem handlowym. Ma swoją markę i cenę. Na jedno i drugie każdy pracuje ciężko i długo. Ale na końcu liczy się wynik, zarówno sportowy jak i handlowy. I tego nie zmieni się dekretem.

– Marek Jóźwik

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Pojedynek zawodniczek MMA Alice Ardelean (Rumunia/HPS Romania, czarny strój) ) z Sylwią Juśkiewicz (Polska/Fight Club Łódź) podczas gali Ladies Fight Night w Łodzi w 2015 rolu. Fot. PAP/Grzegorz Michałowski
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.