ODWIEDŹ I POLUB NAS
Odkąd sport przestał być misją, a stał się biznesem nie mogło być inaczej. Pełne otwarcie aren dla kobiet to pomnożenie zysków przez dwa. Każda dyscyplina w wydaniu męskim i damskim to podwajanie dochodów i powiększanie rynku pracy dla masy ludzi.
Poczynając od światowych federacji, przez managerów, agentów, trenerów, reklamodawców i media profity są oczywiste. Na nowych dyscyplinach uprawianych przez kobiety są dobre pieniądze. Na starszych, jak lekkoatletyka, są jeszcze lepsze.
Powstał nowy segment sportowego rynku, nowe miejsca pracy i zarobków, w takim wymiarze jakiego kiedyś nie było. Także dla tych zawodniczek, które zarabiają mniej niż zawodnicy. Tyle, że powodem nie jest męski szowinizm, a prawa rynku i to się zmieni.
Im więcej pieniędzy od sponsorów, reklamodawców i mediów uda się ściągnąć z rynku na dyscypliny uprawiane przez kobiety, powiedzmy, organizatorom imprez, tym więcej będą zarabiać one, bo tak działają prawa rynku.
To pieniądze były bodźcem otwarcia sportu na kobiety, a nie poglądy. Gdyby się to nie opłacało, to by tego nie było. Chyba nawet twarde feministki raczej by nie umierały za dostęp kobiet do ringu czy klatek.
I to pieniądze decydują o podziale pieniędzy bez względu na płeć. Jedni piłkarze zarabiają więcej, a drudzy mniej, chociaż jedni i drudzy są mężczyznami. Powód jest banalnie oczywisty. Ci pierwsi przynoszą większe zyski niż ci drudzy.
Współczesny sport to kapitalizm. Segment usługowy gospodarki wolnego rynku. Ten zarabia lepiej, kto się lepiej sprzedaje. W praktyce marketingu sportowiec jest produktem handlowym. Ma swoją markę i cenę. Na jedno i drugie każdy pracuje ciężko i długo. Ale na końcu liczy się wynik, zarówno sportowy jak i handlowy. I tego nie zmieni się dekretem.
– Marek Jóźwik
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy