Rozmowy

Wielka Lechia to fikcja. Opiera się na legendach średniowiecznych i późniejszych fałszywkach

Jeśli przepisalibyśmy wszystko, co zapisano o Mieszku, Bolesławie Chrobrym i Mieszku II w ciągu stu lat od końca panowania tego ostatniego, mielibyśmy w ręku zaledwie kilka stron maszynopisu – mówi dr Michał Bogacki, dyrektor Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie.

TVP Kultura jest patronem medialnym wystawy czasowej w gnieźnieńskim MPPP „Wielka Lechia, wielka ściema”, czynnej do 26 lutego 2023 r.

TYGODNIK TVP: Czy ma pan co pokazywać w kierowanym przez siebie muzeum? Przecież o początkach państwa polskiego nie wiemy niemal nic…

MICHAŁ BOGACKI: Nie powiedziałbym, że niemal nic. Raczej – mało. Znamy imiona władców począwszy od Mieszka I, znamy daty niektórych wydarzeń, możemy coś powiedzieć o tym, jak zorganizowane było państwo, jak żyli na co dzień nasi przodkowie. Pewnie, że chcielibyśmy więcej.

Nasza wiedza opiera się przede wszystkim na źródłach pisanych i archeologicznych. Niestety, mamy ich niewiele i nie dotyczą wszystkich aspektów. Badacz przeszłości zaś może o niej powiedzieć tylko tyle, ile mu powiedzą źródła – ślady działalności człowieka w przeszłości. Myślę jednak, że z punktu widzenia uczniów – szczególnie tych, którzy nie lubią historii jako przedmiotu, a którzy muszą potem te wydarzenia związane z początkami państwa wkuwać – i tak wiemy za dużo. Mimo, że w podręcznikach o tym okresie jest niewiele.

Moja uwaga o niewielkiej liczbie źródeł brzmi dramatycznie, nie oznacza to jednak, że nie mamy czego w naszym muzeum pokazywać. Można zobaczyć np. zrekonstruowany fragment oryginalnego wału gnieźnieńskiego z lat 40. X wieku, a więc jeszcze z czasów przedmieszkowych. Pokazujemy broń, ozdoby, grzebienie i wiele innych drobnych przedmiotów codziennego użytku. Najwięcej mamy oczywiście ceramiki – no cóż, po naszych przodkach pozostało wiele fragmentów rozbitych naczyń glinianych.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Gdy ktoś wchodzi do muzeum archeologicznego, to najczęściej widzi śmieci. Wyobraźmy sobie za tysiąc lat wystawę pokazującą państwo polskie z przełomu XX i XXI wieku – co tam zobaczymy?

Butelki PET?

Otóż to! Archeolodzy przyszłości będą przeszczęśliwi, gdy będą je wykopywali. Mają one bowiem szansę zachować się w całości, na co ceramika poprzednich epok ma szanse małe (śmiech).

Oczywiście, marzą nam się „skarby” – najlepiej skrzynie pełne drogocennych przedmiotów. Jeśli takie były, to należały raczej do skarbca monarszego – niestety, do naszych czasów nic z niego się nie zachowało. W archeologii mianem „skarbu” określa się po prostu stanowisko, na którym znajduje się grupa przedmiotów celowo ukrytych przez człowieka. I takich skarbów też trochę pokazujemy. Także z monetami. Wśród nich są tzw. siekańce, czyli monety pocięte. Jeśli już nasi przodkowie używali pieniędzy do płacenia, to odliczali je… na wadze. Jeśli kilka monet ważyło zbyt wiele lub potrzebne były drobne – po prostu odcinano kawałek monety.
Wystawa stała ''Początki państwa polskiego'' . Fot. MPPP w Gnieźnie
Prezentujemy również kroniki i inne źródła pisane związane z naszymi początkami. Wielu zwiedzających jest pewnie zawiedzionych, że to kopie, ale oryginałów tego rodzaju zabytków z reguły się nie pokazuje.

Dlaczego?

Względy konserwatorskie! Te dokumenty przetrwały setki lat i warto, by jeszcze trochę mogły pożyć. Wilgoć, temperatura czy zbyt ostre światło im nie sprzyjają, a utrzymanie właściwych warunków na salach ekspozycyjnych jest niemożliwe.

Muzeum to jednak nie tylko zabytki, ale i opowieść budząca emocje u zwiedzających. Staramy się więc na różne sposoby opowiadać o tym, jak to państwo wyglądało. Oczywiście, że najlepiej robi to przewodnik, ale nie zawsze on jest dostępny. Niedługo wprowadzamy Mobilny Przewodnik po Muzeum – audioprzewodnik, który można będzie odsłuchać na własnej komórce. Za trzy lata przypada tysiąclecie koronacji Bolesława Chrobrego, mamy nadzieję, że i wtedy będziemy mogli zwiedzającym zaproponować nową, jeszcze ciekawszą ekspozycję.

W ten sposób edukujecie?

W moim przekonaniu muzea nie edukują, a raczej popularyzują. Dlaczego? Bo my nie sprzedajemy wiedzy. Ona jest w szkole, w podręczniku, książkach, internecie. Wizyta u nas może co najwyżej spowodować, że ktoś potem sięgnie do podręcznika i szerzej przyjrzy się jakiemuś zagadnieniu. Sam widzę czasem, jak ludzie w czasie zwiedzania coś google’ają, a potem rozmawiają o jakimś przedmiocie czy problemie. Czasem też dopytują nas o pewne kwestie. Szczególnie widać to podczas zorganizowanych wizyt – a przecież w ich czasie nie robimy wykładu o początkach państwa, tylko opowiadamy o niektórych zagadnieniach związanych z organizacją państwa, życiem ludzi przed wiekami. Do takich zaś opowieści zawsze punktem wyjścia jest zabytek, czyli źródło.

Mimo wszystko nie wiemy, kim byli pierwsi Piastowie, skąd się wzięli, kiedy i gdzie był chrzest Mieszka. Nie wiemy, czy znakiem pierwszego polskiego władcy był orzeł czy paw, nie mamy insygniów królewskich, a badanie DNA władców stoi w martwym punkcie już od lat.… Nasza sytuacja jest gorsza nie tylko od francuskiej (choć tam rewolucja zniszczyła wiele małych i wielkich zabytków) czy niemieckiej, ale nawet od tej u naszych najbliższych bałto-słowiańskich sąsiadów, np. Czechów czy Litwinów…

Dobrze, że pani to wywołała. Bo tu mała kryptoreklama: w przyszłym roku robimy z Litwinami wspólną wystawę o początkach Litwy.

Dlaczego tak mało wiemy o początkach polskiej państwowości? „Nieprzebyte bory i bagna” mnie nie przekonują.

Słowianie – „antropologiczny śmietnik” czy „najbardziej wierni genetycznemu dziedzictwu Europy”?

Nie wiadomo, skąd przyleźli, a matka i babka puściły im się z żołdakami, którzy maszerowali wielokrotnie przez ich dom. Tak m.in. po Polakach „jeżdżą” naukowo w Europie. Badania robi się tak, że ów stereotyp się utrwala.

zobacz więcej
Faktem jest, że źródeł pisanych dotyczących początków państwa polskiego – zdefiniujmy je sobie tutaj jako panowanie Mieszka I, Bolesława Chrobrego i Mieszka II – jest bardzo niewiele. Jeślibyśmy przepisali wszystko, co zapisano o nich w okresie 100 lat od końca panowania tego ostatniego, to mielibyśmy dziś raptem kilka stron maszynopisu. Znacznie lepiej w tej kwestii mają historycy niemieccy czy francuscy. Kronik i innych dokumentów na temat „Niemiec” czy „Francji” sprzed tysiąca lat jest nieporównanie więcej. Większość tego, co napisano przed wiekami o Piastach i ich państwie też nie powstawała u nas, a u naszych sąsiadów.

A przecież mnisi, którzy przybyli na dwór polski, nie byli niepiśmienni, zaś pierwszych koronowanych Piastów pochowano w niepoślednich grobowcach w obrębie ufundowanych przez nich katedr… Skąd zatem ta jedna wielka czarna dziura?

Pewnie tych mnichów z początku było niewielu i mieli co innego do roboty. Może też nie odczuwano potrzeby spisywania czegoś dla potomnych w kraju powszechnie niepiśmiennym. Dopiero na początku XII w. Bolesław Krzywousty zatrudnił do tego pewnego Anonima zwanego Gallem. Kto wie, może pojawi się jakaś inna, wcześniejsza kronika? Nie jest to wykluczone, ale raczej mało prawdopodobne.

Najprostszym wytłumaczeniem niewielu pozostałości materialnych tamtego okresu jest tzw. najazd Brzetysława czeskiego w roku 1038 lub 1039, który, wedle sformułowań kronik, miał pozostawić nad Wartą i Wisłą jedynie wodę i ziemię. W gronie fachowców sprawa ta jest jednak dyskutowana i pozostaje zagadkowa.

A skarbiec królewski?

Jak wspomniałem, ze skarbca Piastów nie zostało zbyt wiele. Do naszych czasów dotrwała tylko kopia włóczni świętego Maurycego. Kopia, ponieważ Otton III wcale nie dał Bolesławowi oryginału, który podziwiać można do dziś w Wiedniu. Jakimś cudem ta relikwia dotrwała do naszych czasów! A już na przykład korona Bolesława zaginęła w latach 30. XI w., w trakcie burzliwych wydarzeń tamtej dekady. Zapewne królowa Rycheza, żona Mieszka II wywiozła ją do Niemiec. Z naszych regaliów w ogóle niewiele zostało: włócznia św. Maurycego, Szczerbiec i kilka innych drobnostek. Wszystkie one, prócz włóczni, i tak pochodzą z czasów na długo po początkach państwa polskiego.

Czy zatem rozwój naszej wiedzy o początkach państwa polskiego zależy wyłącznie od zdobywania nowych źródeł?

Tego bym nie powiedział. Należy nadal badać istniejące już źródła, często pochowane po muzealnych szafach. Ogólny rozwój nauki, zwłaszcza dyscyplin matematyczno-przyrodniczych, daje nam ogromne możliwości. Przykładem są badania DNA. Może dzięki nim będziemy mogli powiedzieć więcej o pochodzeniu Piastów? Ogromne znaczenie ma również o wiele większa sieć kontaktów z badaczami z innych krajów i dostęp do wyników ich badań, wreszcie współpraca międzynarodowa. Myślę, że na naszym podwórku przyszłość należy także do szerszej współpracy przedstawicieli różnych dyscyplin: archeologii, historii, antropologii…
Muzea mają najwięcej zabytków, zgromadzonych, skatalogowanych, opisanych…

No właśnie. I trzeba je ponownie badać. Czasem trzeba je odkrywać na nowo. W magazynach ciągle można kopać, jak w ziemi. Zabytek został skatalogowany, znalazł się w odpowiednim kartoniku w magazynie i sobie leży. Nie zainteresował nikogo, bo akurat opisywał go ktoś, kto pasjonował się zabytkami drewnianymi, a ten nasz jest żelazny. Jeśli ktoś przegląda starocie na targu, to też jego uwagę przykuwa przede wszystkim to, co go interesuje, choć inne rzeczy mogą być bardziej cenne. „Archeologia magazynowa” ma sens.

Jednak za pomocą źródeł archeologicznych, nawet jeśli ich przybędzie, nie zawsze jesteśmy w stanie opisać konkretne wydarzenia – odzwierciedlają one raczej procesy. Podkreślam zaś raz jeszcze, że badacz przeszłości powie o niej wyłącznie tyle, na ile pozwolą mu źródła. I też wyłącznie w oparciu o nie wolno mu stawiać hipotezy. Nie wiemy np. na pewno, czy chrzest Mieszka I odbył się w kwietniu 966 – to jest data najbardziej prawdopodobna. Nie wiemy też gdzie się odbył, ale właśnie na podstawie tego możemy wysnuć pewnie wnioski. Na przykład skoro dla Niemców nie miało to żadnego znaczenia – nie odnotowali tego – można przypuszczać, że ceremonia ta nie odbyła się na terenie Niemiec.

Badania naszej zamierzchłej przeszłości przypominają trochę kryminalistykę, gdzie śladów mało i trzeba je jakoś wiarygodnie poskładać, a są wśród nich i te nieliczne pewne, i te mniej wiarygodne. Dedukcja jest potrzebna. Czym innym są jednak tego typu „procesy poszlakowe”, gdzie wysokiej klasy specjalista w jakiejś dziedzinie archeologii czy analizy źródeł pisanych snuje jak najbardziej naukowe hipotezy lub nawet teorie, a czym innym jest pozbawione choćby pozorów fachowości snucie dowolnych wniosków z nieistniejących lub wątpliwych przesłanek.

Owszem. Tu doskonałym przykładem jest „odkrycie przez grupę archeologów grobu Haralda Sinozębego na Wolinie”, opisane niedawno przez wszystkie media jako fakt naukowy. Tymczasem: ani odkrycie, ani grupa, ani archeologów, ani grobu, ani Haralda. Tyle, że te zastrzeżenia nie miały znaczenia. Posmak sensacji, „puder naukowości”, imię „wikińskiego” króla Danii i w ogóle sezon ogórkowy. Media podchwyciły i… mimo sprostowań i wyjaśnień, jak słyszę od przewodników oprowadzających po Centrum Słowian i Wikingów Jomsborg-Vineta w Wolinie, sporo osób nadal pyta: „gdzie jest ten grób Haralda?”. Przebił się zatem fejk, natomiast sprostowanie tych rewelacji już niekoniecznie.

Czy mogę zatem spytać o pseudonaukowe koncepcje dotyczące początków państwa polskiego? Zwłaszcza, że w połowie sierpnia otworzyliście w muzeum wystawę pionierską i przedziwną, zatytułowaną „Wielka Lechia, wielka ściema”. Ma ona sporo patronów medialnych, w tym TVP Kultura, mówi się o niej w środowisku historyków, cieszy się też popularnością wśród zwiedzających.

Genetycznie Polacy są blond imigrantami w stanie Utah w USA

Jesteśmy nosicielami mutacji powodujących choroby zwane zespołami Nijmegen i Smitha-Lemliego-Opitza.

zobacz więcej
Mam nadzieję, że wzbudza emocje, ale przede wszystkim daje do myślenia. Pokazuje ona pewną teorię pseudonaukową, traktującą o rzekomym wielkim mocarstwie polskim (Lechickim) istniejącym w starożytności. Jest tu też element spiskowy: pewne siły (ten element jest dla teorii spiskowej niezbędny) ukrywają prawdę.

A kto konkretnie?

W tym przypadku, podobnie jak w fantazjach Dana Browna, złowrogim fałszerzem okazuje się być Kościół. Zaś autorzy opisujący Wielką Lechię wynajdują różne „źródła” na potwierdzenie swych „teorii”. Silą się na wrażenie naukowości swych wywodów.

Nie wystarczy jednak umieć przeczytać kronikę, aby zrozumieć, co w niej jest. Trzeba wiedzieć trochę o autorze, okolicznościach powstania dzieła, specyfice pisarstwa tamtego okresu i jej kulturze oraz wielu innych rzeczach. Nawet po to, by stwierdzić, czy owo źródło pisane jest autentyczne. Trzeba posłużyć się krytyką tego źródła – ważną częścią warsztatu badawczego historyka. Mówię o historykach, bo teoria Wielkiej Lechii opiera się niemal wyłącznie na źródłach pisanych. Tyle tylko, że to legendy średniowiecznych kronikarzy, czy też późniejsze fałszywki. To wszystko staramy się pokazać na wystawie.

Dlaczego Wielka Lechia cieszy się popularnością wśród mas? Ja mam wrażenie, że nie bez znaczenia jest tu brak wiedzy o początkach państwa polskiego, czy może inaczej: brak atrakcyjnej, spójnej wizji tych początków. Z narodem jak z człowiekiem: jak nie wie, skąd się wziął, to cierpi i gotów jest wyimaginować sobie najdziwniejszą nawet historię.

Gdy się czegoś nie wie, to często szuka się najprostszych, pseudonaukowych wytłumaczeń. Tyle tylko, że nauka postępuje i coraz więcej wiemy. Faktem jednak jest, że jedną z przyczyn popularności takich pseudonauk, jak Wielka Lechia (bo są też inne „Wielkie…”, choćby Wielka Galindia, czyli domniemane państwo starożytnych Prusów, czy Wielka Madziaria) może być pewna tęsknota za wielkością, jakaś – niestety spiskowa – próba wyjaśnienia sobie dlaczego tak mało wiemy. Tyle, że o początkach państwa polskiego napisano setki naukowych książek i ciągle się pisze. Być może brak dobrej popularyzacji tych niskonakładowych pozycji uniwersyteckich?

Ktoś powie, że o Wielkiej Lechii też powstały liczne książki. Niestety, to prawda. Mit Wielkiej Lechii utrwalany jest przez poważne wydawnictwa, które wydają książki pasjonatów bez żadnego krytycznego wstępu. Opowieści, które jeżą włosy studenta historii II roku, stoją w dużych księgarniach na półkach z książkami naukowymi, podczas gdy mamy do czynienia z beletrystyką z gatunku „historical fiction”. Niestety podobny zabieg dotyczy wielu pseudonauk i teorii spiskowych, choćby z obszaru medycyny. Oczywiście nie mamy wpływu na wydawców tych wielkonakładowych bzdur, ale możemy przestrzec przed nimi ich potencjalnych odbiorców.
Jeszcze w życiu nie widziałam w muzeum historycznym wystawy poświęconej czemuś, co nie istniało. Co więcej, oprawa wystawy jest uderzająco kiczowata – rozumiem, że to zabieg zamierzony?

Cóż, muzeum jest instytucją najbliżej zwykłych ludzi, choć pewnie koledzy akademicy tutaj się oburzą, bo uczą studentów. Studenci to jednak grupa, która sama chce wejść do naukowego świata albo być blisko niego. Do muzeum zaś idziemy, bo jesteśmy na wakacjach i pada deszcz, albo każą nam, bo jesteśmy w szkole. Jako muzeum jesteśmy instytucjonalnie zobowiązani, żeby „być z ludem”, choć są i tacy muzealnicy, którzy twierdzą, że muzeum jest świątynią.

Rzeczywiście wystawa wydawać się może trochę dziwna. W pierwszym wrażeniu lekko zabawna, może i kiczowata. Tyle tylko, że gdy wczytamy się w jej treści, zobaczymy, że temat jest poważny. Wystawa jest kiczowata i prześmiewcza celowo, bo dla wielu środowisk naukowych w Polsce Wielka Lechia jest tak śmieszna, że nie ma po co się nią zajmować, szkoda na nią czasu, bo przecież kompromituje się sama. My jednak chcemy pokazać, że wobec tej ściemy trzeba być ostrożnym. I warto umieć ją rozpoznać.

Czym kicz jest dla sztuki, tym pseudoteoria naukowa jest dla nauki. Dowód? Pokazujemy mapę, która jakoby pochodzi z pewnego atlasu z końca XIX w. Rzecz w tym, że takiej dokładnie mapy, rozsyłanej wiralowo w internecie jako „koronny dowód na istnienie Wielkiej Lechii”, w tym atlasie nie ma i nigdy nie było. Co można sprawdzić w tym samym internecie, bo atlas w postaci cyfrowej kopii jest tam dostępny. Żeby dojść, że to jest fałszerstwo, nie trzeba żadnych umiejętności w czytaniu starych atlasów czy znajomości historii. Wystarczy zauważyć, że nigdzie nie ma pliku tej sfałszowanej mapy większego niż 1 MB. Dopóki grafik nie podrasował nam tego pliku na potrzeby wystawy, wręcz nie sposób było tego wydrukować w formacie większym niż A6.

Ten kicz i neonowe barwy, i folder, przy którym grafik płakał, gdy projektował, są stosowne do tematu. Pseudonauka to jednak niebezpieczne i szybko szerzące się zjawisko. Warto, żeby wystawę obejrzeli uczniowie i nauczyciele z całej Polski. Będzie dostępna do lutego.

Szukamy możliwości finansowych, aby „Prawda o Wielkiej Lechii” mogła po zakończeniu stać się prezentacją objazdową dla bibliotek i mieć swoją wersję elektroniczną, obecną też w naszych mediach społecznościowych, dostępną za darmo dla jak najszerszej publiczności. A tymczasem zapraszam do Gniezna.

– rozmawiała Magdalena Kawalec-Segond

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Wystawa stała ''Piastów malowane dzieje''. Fot. Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.