ODWIEDŹ I POLUB NAS
Z kolei po samej premierze zapanowała cisza. Przemilczanie jest może nawet skuteczniejszą receptą niż zawrzaskiwanie. To ostatnie mogłoby przecież kogoś zachęcić do obejrzenia, spektakl jest zawieszony na VOD [dostęp pod tekstem – red.]. A do tego nie można przecież dopuścić.
Jednak magia teatru
Na koniec wielkie uznanie dla aktorów. Czujny, perswazyjny, żonglujący własnymi nastrojami Kaliban Mastalerza i zmęczony, wypalony, najmniej wesołkowaty pomimo błazeńskiej pozy Trynkulo Dariusza Kowalskiego – ich dziwne, nacechowane zatracaniem własnych tożsamości dialogi są esencją tej sztuki. Nie zawaham się nazwać tych dwóch ról wybitnymi.
Mariusz Ostrowski w roli wiecznie czegoś nie rozumiejącego Stefana znakomicie wygrywa defekty swojej postaci. To jego zmarszczone czoło od nieustającego wysiłku aby myśleć – mistrzostwo świata. A przecież i on, i Sebastian Konrad jako dwupłciowy Ariel, zdają się zarazem odrobinę bronić swoich postaci. Jakby wbrew logice totalnej karykatury przyjętej w niemal wszystkich momentach przez Wildsteina. Tam gdzie autor wreszcie trochę odpuszcza swoim postaciom, ci dwaj świetnie z tego korzystają.
Bardziej jednowymiarowe są postaci kobiece: Aleksandry Batko (Miranda) i Agnieszki Skrzypczak (Albertynka). Tu zręczna karykatura dominuje nad czymkolwiek innym. Tak te postaci jednak napisano.
Znakomicie bawi się za to rolą niemądrego destruktora Spodka Kacper Matula. Tu mam wrażenie swoistego porozumienia między aktorem i bohaterem, choć skądinąd jest to postać nieznośna. Daje się zauważyć mistrz Łukasz Lewandowski w epizodzie oślizgłego dziennikarza Maski. Żurnaliści wypadają tu skądinąd jeszcze gorzej niż aktorzy. W roli przerażonego, jakby trochę osobnego Ferdynanda prezentuje się sugestywnie, z niewielką liczbą słów, Jakub Zając.
Obsadzając Janusza R. Nowickiego w roli starego aktora Prospera, Mastalerz utrafił w sedno. Nieco archaiczny patos jego deklamacji przypomina nam jakby w migawkowym skrócie o całej ewolucji teatru: od tradycyjnego po dekonstruowany ponad miarę. Nawet Prospero ulega skądinąd logice współczesności.
Ale na marginesie mam jeszcze jedną obserwację: choć wstawki z przedstawień także są nacechowane intencją parodiowania, to przecież odnajdujemy w nich, podobnie jak w kilku ułamkowych dialogach o sensie grania na scenie, odrobinę magii. To jest magia teatru jako takiego.
Mam wrażenie, a ten spektakl tylko je utwierdza, że nie cały teatr dał się zapędzić w matnię sugerowaną przez finał „Komediantów”. Wciąż chcę traktować tę sztukę jako przestrogę. Na ile przestrogę na wyrost? Tu każdy będzie miał inne zdanie. Moje jest mieszaniną ostrożnego optymizmu i głębokiego niepokoju.
– Piotr Zaremba
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy