Odpowiedzialność zrzucają na kogoś innego – ktoś im powie, na jakie mają iść studia, czy wyjść za mąż, czy pójść do seminarium lub zakonu…To jest bardzo niebezpieczna forma kierownictwa duchowego.
Rozmawiałam ostatnio z dwiema osobami skrzywdzonymi we wspólnotach. Te osoby zaangażowały się w grupy religijne, szukając w nich uzdrowienia. Nie ma nic dziwnego w tym, że ludzie czegoś takiego szukają, niektórzy przecież po to przychodzą do psychologa. Wszystko zależy od rozsądku tych, którzy prowadzą takie grupy. Ci liderzy, kierownicy duchowi powinni ludzi tylko właściwie podprowadzić, bo odpowiedzi na ważne pytania każdy musi sobie udzielić sam. Taka praca polegająca na towarzyszeniu w podejmowaniu decyzji wymaga jednak od lidera czy kapłana sporo czasu, ale też pewnego dystansu. Dystansu wobec siebie. Taka osoba nie jest ani guru, ani jakimś szefem, nie zna też jedynej właściwej drogi do Pana Boga.
Ostatnio miałam dużo kontaktów z osobami zranionymi, które opowiadały mi, że kapłani, a także świeccy liderzy prowadzący takie grupy jako pomoc proponują osobie skrzywdzonej seksualnie modlitwę wstawienniczą z nałożeniem rąk. Dla takich osób dotyk kapłana, dotyk mężczyzny jest traumatyczny. Jeśli odmawiają, nieraz słyszą zarzut, że odrzucają bliskość Boga. Tłumaczę im wtedy, że to nie jest jedyna forma modlitewna i że Pan Bóg nie jest przemocowy. Mają prawo odmówić i spotykać się z Bogiem w takiej formule, jaka jest dla nich dobra.
Jeśli jakiś silny osobowościowo lider rości sobie pretensje do decydowania o życiu innych ludzi, wskazuje – a są też takie wspólnoty – kto z kim ma się ożenić czy za kogo wyjść za mąż, to jest to już patologia. Patologia duchowości, o której pisał wspominany już nieraz przeze mnie ks. Krzysztof Grzywocz. Reasumując, czynniki po stronie osób pokrzywdzonych to są głównie deficyty, które te osoby próbują w jakiś sposób uzupełnić?
W taki sposób można wykorzystać nie tylko dzieci czy młodzież, ale również osoby dorosłe. Potrzeba przynależności nierzadko prowadzi taką osobę do grupy religijnej, która oferuje jej namiastkę relacji rodzinnych, bezpieczeństwa i akceptacji. Młody człowiek ma poczucie, że przynależy do elity. Nie zauważa przy tym, że grupa przyjmuje albo już ma charakter sekty, z wszystkimi patologicznymi cechami.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
A te czynniki ryzyka ze strony kultury, o których mówiłaś?
Mam na myśli kilka rzeczy. Podzielę się swoimi refleksjami, bo to jest coś, co wymaga przebadania. Na razie mamy tylko analizę publicystyczną. Moje spostrzeżenia dotyczą wszystkich krajów postkomunistycznych, ale skoncentruję się na Polsce.
W naszym kraju Kościół odgrywał bardzo ważną rolę jako instytucja stojąca w kontrze do ówczesnej rzeczywistości. To było miejsce sprzeciwu. Ta pozycja Kościoła przez lata kształtowała w ludziach postawę klerykalizmu. Warto zastanowić się, jaką rolę w danej społeczności pełnił czy pełni nadal proboszcz. Pamiętam reakcję mojej koleżanki z Niemiec, która trafiła już jakiś czas temu do jednej z niewielkich miejscowości na południu Polski. Tam na mszy usłyszała, jak proboszcz zarządził, że w dniu nieświątecznym mają być zamknięte sklepy. I tak się stało. Koleżanka Niemka była w totalnym szoku. To jest właśnie ten pewien rodzaj kultury, w której od wieków kapłan, proboszcz nie tylko wyznaczał kierunek moralny, lecz także pełnił funkcję społeczną.
Elementem kultury klerykalnej jest też to, że przez wiele lat temat wykorzystywania seksualnego dzieci i młodzieży przez duchownych był zamiatany pod dywan. Księża sprawcy byli przenoszeni z parafii na parafię, czasem za granicę. Obowiązywała solidarność korporacyjna: ty na mnie nie donoś, bo ja mogę donieść na ciebie.
Myślę, że tutaj też splata się wiele wątków. Faktycznie klerykalizm jest swego rodzaju kulturą korporacyjną. Podobne mechanizmy występują w każdej innej zamkniętej grupie zawodowej. Jeden przeważnie drugiego nie wyda. Podobnie prawnik, sędzia… Księża w dekanacie raczej pojadą zastąpić pijanego kolegę, który jest sam na parafii, niż powiedzą przełożonym, że jest pijany. Po co mówić biskupowi? Trzeba tu wziąć pod uwagę społeczny brak zaufania do jakiejkolwiek władzy. Wszyscy załatwiamy sprawy na naszym własnym podwórku. Nie mamy kultury przejrzystości, jasności. Władza ma swoją wiedzę, którą się nie dzieli, a na dole trzeba siedzieć cicho i robić swoje. Do seminariów, zakonów, przychodzą ludzie z takiego społeczeństwa, nie przychodzą z innego.
Kilka lat temu prowadziłam zajęcia z klerykami w jednym z seminariów, to był sam początek ich studiów. Dopiero przyszli, nie mieli jeszcze kontaktu z klerykami z wyższych lat. Jeden z nich przyznał, że są takie problemy, o których z przełożonym się nie rozmawia. Byłam w szoku. Oni od samego początku już o tym doskonale wiedzieli, że tak po prostu trzeba funkcjonować (…).
Często w mediach katolickich możemy się spotkać z opiniami, że w zasadzie problemu nie ma i że wykorzystywanie małoletnich przez księży to temat zastępczy. Zawsze pojawia się w takich wypadkach argument, że to wrogowie Kościoła rozdmuchują takie sprawy, żeby Kościół zniszczyć. Czy rzeczywiście pojawiają się fałszywe oskarżenia? Jest ich dużo?