Zamknąć, bo byli u władzy… Jak ludzie Sikorskiego internowali piłsudczyków
piątek,
28 października 2022
Generał zdumiał gospodarzy żądaniem wydzierżawienia swojemu rządowi jednego z paryskich więzień.
Po klęsce kampanii wrześniowej w 1939 roku polskie wojsko organizowało się w sojuszniczej Francji, a z kolei po klęsce Francji, w Wielkiej Brytanii. W obu przypadkach w armii polskiej oficerów było ponad 20% ogólnej liczby żołnierzy. To za dużo i Wódz Naczelny, generał Władysław Sikorski, nakazał organizację zgrupowań oficerów nieprzydzielonych, czyli takich, dla których nie ma etatów w wojsku.
Oficerom początkowo mówiono, że będą mogli być wykorzystani w linii i w ogóle na stanowiskach przydatnych dla wysiłku wojennego Polski i państw sprzymierzonych w miarę pojawiających się potrzeb i rozwoju sytuacji militarnej. Prawdziwy cel operacji tworzenia obozów oficerskich był inny i trzymany w tajemnicy – większość miała być izolowana od armii i niewykorzystana nigdy.
Zaczęło się skromnie w Cerizay w Bretanii. W tym obozie liczba oficerów nie przekroczyła setki. Za to możliwość izolowania i rozliczania oficerów winnych klęski wrześniowej była przedstawiona goszczącym Polaków Francuzom jako jedna z pilniejszych potrzeb rządu emigracyjnego.
Władysław Sikorski znalazł się we Francji już 28 września i 10 października zdumiał gospodarzy żądaniem wydzierżawienia swojemu rządowi jednego z paryskich więzień. Francuzi nie rozumieli także powołania komisji, która miała rozliczać wrzesień. Właściwie rozumieli, ale jako sprawę na po wojnie. Pisała o tych wymaganiach krytycznie prasa francuska i szwajcarska, a sekretarz stanu w francuskim MSZ dzielił się poglądem, że ledwie Polacy przyjechali jako żebracy, a już chcą trybunałów karnych i obozów koncentracyjnych. Więzienia Sikorski nie dostał, ale jakiś obóz „szkoleniowy” oprócz przygotowawczego w Coëtquidan, czemu nie.
Nieużytki
„Sereza – Bereza” mówiono na emigracji o obozie w Cerizay. Przesada, nie było drutów, murów, zamknięcia, męczących, bezsensownych ćwiczeń, karcerów, terroru i głodu. Odkomenderowani do Cerizay musieli się meldować w Komendanturze, nie mogli opuszczać miasteczka, ich korespondencja była cenzurowana, rzeczy osobiste przeglądane, ale mieszkali w prywatnych kwaterach, nie w więzieniu.
Do Cerizay i później do obozów w Szkocji trafili między innymi były wojewoda pomorski, wojewoda nowogródzki, wojewoda śląski, szef Ligi Morskiej i Kolonialnej, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy RP, naczelny lekarz wojskowy (sprawujący wcześniej pieczę nad zdrowiem schorowanego Marszałka), adiutant marszałka Rydza-Śmigłego, sekretarz ministra Becka, członek Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego i szef propagandy w Sztabie Naczelnego Wodza. Raczej decydowało to, jakie role pełnili w państwie, a nie ich działania w kampanii wrześniowej.
Krótko mówiąc – sanacja, choć dokwaterowano także generała Stefana Dąb-Biernackiego, któremu za kampanię wrześniową można by było postawić realne zarzuty i oficerów, którzy z powodów etycznych i dyscyplinarnych nie nadawali się do dalszej służby. Jakby się Francuzi interesowali, to były tam zgromadzone „nieużytki”, oryginalne określenie używane przez generała Sikorskiego.
Alkoholicy, malwersanci, homoseksualiści, za starzy na wojnę i chorzy swoją drogą, ale gdy jeden z oficerów w punkcie rejestracyjnym we Francji na pytanie, kogo zawiadomić w razie śmierci, podał, że internowanego w Rumunii marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, w Cerizay znalazł się ekspresowo.
Konflikt Władysława Sikorskiego z Józefem Piłsudskim sięgał czasów kryzysu przysięgowego z 1917 roku. Sikorski, jak i większość mniej związanej z Komendantem II Brygady Legionów, był za złożeniem przysięgi Wilhelmowi II. W wojnie polsko-bolszewickiej generał Sikorski wyróżnił się dobrym dowodzeniem. Ambitny i egotyczny wojskowy podobno zaczął marzyć o zajęciu miejsca Marszałka. Gdy był ministrem spraw wojskowych w drugim rządzie Władysława Grabskiego, starał się ustawowo ograniczyć rolę Piłsudskiego w wojsku, wtedy szefa Sztabu Generalnego, czego Marszałek mu nigdy nie zapomniał.
Po tragicznej śmierci pierwszego prezydenta RP Gabriela Narutowicza w roku 1922, Władysław Sikorski był przez kilka miesięcy premierem. W czasach zamachu majowego w 1926 roku nie przysłał dowodzonych przez siebie oddziałów żadnej ze stron. W 1928 roku został pozbawiony stanowisk i odsunięty z wojska do dyspozycji Naczelnego Wodza. Gospodarował w swoim majątku, pisał dobre książki z dziedziny wojskowości, do których wstępy pisali marszałkowie Francji. W 1939 roku zgłosił się do czynnej służby, ale marszałek Rydz-Śmigły go zignorował.
Zamach
Do Francji przed wybuchem wojny jeździł często, uważając, że znaczenie za granicą przywróci mu pozycję w Polsce, bywał w tamtejszych kręgach rządowych, mówiło się, że i wywiadowczych. W 1936 roku wraz z Ignacym Janem Paderewskim i generałem Józefem Hallerem stworzył Front Morges, ruch opozycyjny o charakterze bardziej salonowym niż powszechnym. W tym samym roku działał na rzecz zablokowania francuskiej pożyczki na dozbrojenie dla Polski.
Czechosłowacki poseł w Warszawie Juraj Slavik w wysłanym do Pragi raporcie donosił, iż sfrustrowany Sikorski powiedział mu, że „jeśli Beck lub Rydz-Śmigły dostanie od Francji pieniądze, to powiedzcie Noëlowi (ambasador Francji w Warszawie), że zerwę wszelkie kontakty z Francją.”
Francja się nie ulękła – konieczność zacieśnienia sojuszu przeciw coraz groźniejszej III Rzeszy przeważyła i pożyczkę przyznano. Ale Paryż wspomógł przydatnego polityka w 1939 roku. Francuski ambasador Leon Noël wymógł na Rumunach internowanie prezydenta Ignacego Mościckiego, ministra Józefa Becka i marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego. Gdy Mościcki naznaczył na swojego następcę Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego, Francja tego nie zaakceptowała, godząc się na Władysława Raczkiewicza. Spolegliwy prezydent Raczkiewicz zrzekł się części swoich konstytucyjnych uprawnień na rzecz premiera – Władysława Sikorskiego, który został jeszcze Naczelnym Wodzem i ministrem spraw wojskowych. W ten sposób Sikorski dostał właściwie nieograniczoną władzę w drodze zamachu stanu dokonanego rękami francuskimi.
O oczekiwaniach gospodarzy od nowej ekipy rządzącej pisał Władysław Pobóg-Malinowski w „Najnowszej historii politycznej Polski”: „Wolano, by w okresie wojny reprezentował Polskę zespół ludzi dobranych i protegowanych, posłusznych i uległych, w swym kompleksie niższości i ślepym zaufaniu niezdolnych do samodzielnego działania i stawiania żądań, lecz gotowych do spełniania wszelkich wskazań i poleceń''.
Francja się nie zawiodła, generał Sikorski posyłał siły polskie nawet tam, gdzie już nie walczyli Francuzi. Losem większości z trudem odtworzonej armii polskiej stała się niemiecka niewola i internowanie w Szwajcarii. Z ponad 80 tysięcy żołnierzy na Wyspy Brytyjskie przedostało się niecałe 20 tys. Złoto i dewizy Narodowego Banku Polskiego zostały we Francji, bo nie zorganizowano w porę jego ewakuacji.
Obóz
Generał Sikorski znalazł się na Wyspach, gdy jeszcze jego wojsko walczyło. Pensjonariusze Cerizay zamiast powołania do na nowo organizowanego i uszczuplonego wojska trafili przez obozy przejściowe w Szkocji – między innymi stadion Glasgow Rangers – do Obozu Oficerskiego 23 w Rothesay na wyspie Bute.
18 lipca 1940 roku podczas obrad Rady Narodowej RP Władysław Sikorski powiedział: „Poszli tam moi przeciwnicy polityczni i naprawdę niezdolni. Mogłem ich w przeciągu 24 godzin zamknąć w angielskich obozach koncentracyjnych. Jestem jednak człowiekiem, który ma głowę i serce i mam też dumę narodową, a więc nie chciałem tych spraw wywlekać przed Anglikami. Nie są to jakieś wyspy sołowieckie. Będą tam mieli wygodny «dekung»” (tak w protokole; Deckung – zabezpieczenie, ukrycie) .
O ile Cerizay to nie więcej niż setka oficerów, o tyle przez Rothesay przewinęło się ich 1500, w tym 18 generałów. Praktycznie w latach 1940-43 internowano tam przez dłuższy lub krótszy czas 800 oficerów. Reszta była przypisana ewidencyjnie do Rothesay, żyjąc i często pracując gdzie indziej. Mieszkający nie dobrowolnie w Rothesay również chcieli być gdzie indziej.
Gen. Rozwadowski rozkazał „użyć bomb i karabinów maszynowych celem całkowitego rozproszenia nieprzyjacielskich oddziałów”
zobacz więcej
Jak oceniał dowódca obozu w Rothesay, generał Bolesław Jacyna-Jatelnicki, prawie jedna czwarta zgrupowanych tam oficerów miała kategorię zdrowia „A”. Wielu mogło się przydać wojsku polskiemu lub armii brytyjskiej, a cywilni fachowcy, jak na przykład inżynierowie i lekarze, mogliby tym łatwiej zaczepić się w obu armiach lub w cywilu. Oficerowie czekali na przydziały lub przeniesienie w stan nieczynny, bądź na dłuższe urlopy z wojska. To pozwoliłoby na znalezienie przydziału lub zatrudnienia gdzie indziej.
Stu saperów wystąpiło o pozwolenie na służbę przy odgruzowywaniu i neutralizowaniu niewybuchów w Londynie. Specjaliści budownictwa wojskowego byli chętni, aby odbudowywać Anglikom naruszone bombami umocnienia. Zgody dowództwa polskiego w Londynie nie było. Anglicy nie chcieli zatrudniać bądź brać na służbę Polaków bez zgody ich przełożonych. I tak było to technicznie niemożliwe. Obóz lub Stacja Zborna, jak nazywano Rothesay, nie miała drutów ani płotów, ale mała wyspa Bute była oddzielona od lądu stałego morzem, około godzina drogi promem do Glasgow. W porcie był posterunek polskiej żandarmerii, zresztą bez przepustki od komendanta obozu nie sprzedawano Polakom biletów na prom.
Gdy ktoś jednak „uciekał” z wyspy, to po to, by poskarżyć się władzom w Londynie i wracał. Zrzucenie munduru i przejście do cywila nie było dla tych oficerów możliwe ze względów honorowych i praktycznych. Albo się było żołnierzem, to wtedy wszystko za zgodą przełożonych, albo uzyskiwało się status cywila, także za zgodą przełożonych wojskowych. Inna droga byłaby dezercją.
Donosy
Oficerowie w Rothesay dzieli się na trzy kategorie. Zdolnych do służby, zdolnych warunkowo, na tyłach i po przeszkoleniu i wreszcie tych, wobec których toczyły się postępowania karne lub honorowe. Osobną grupą byli oficerowie w podeszłym wieku i schorowani, widocznie w mobilizacyjnym zapale w kraju powoływano kogo się dało. Chorzy za to przysparzali pożytecznej pracy decydentom – stosowne kolegialne ciało wojskowe obradowało trzy dni nad tym, czy mający kłopoty z chodzeniem oficer może używać laski.
Na prawdziwe postępowania karne, dyscyplinarne czy honorowe zasłużyć musiało niewielu. Na przykład pułkownik Ignacy Matuszewski, po przeprowadzeniu przez Rumunię, Hiszpanię i Portugalię złota Narodowego Banku Polskiego do Francji odpowiadał za sfinansowanie z państwowych pieniędzy lemoniady dla tragarzy w porcie (ładunek 75 ton) i zakup opakowania aspiryny. Szczęśliwie dla siebie Matuszewski nie wsiadł na statek do Anglii, tylko do USA.
Uniewinnienie w procesie karnym lub honorowym często nic nie zmieniało w położeniu uniewinnionych, pozostawali w Rothesay. Trafiano tam rozkazem Naczelnego Wodza na wniosek dowódców jednostek i służb. Wnioski powinny być uzasadniane, ale były to uzasadnienia często o charakterze insynuacyjnym, ze szczytowym osiągnięciem tej argumentacji, że jeden z oficerów jest „niezrównoważony i skryty”.
Można było być otwartym i wesołym, a sobie zaszkodzić. Kapitan pilot, w cywilu dziennikarz i pisarz, Janusz Meissner postanowił z kolegą wydawać pismo satyryczne „Polski Spitfire”. Wydali pierwszy numer w ilości dwóch egzemplarzy przepisanych na maszynie do pokazywania chętnym i rozpowszechniania „podaj dalej”. W artykule wstępnym redakcja zapowiedziała, że będzie robić „z igły widły”, co może wspomóc wysiłek wojenny, bo starsi stopniem z wideł mogą zrobić karabin maszynowy, a jeszcze wyższa władza z tego karabinu czołg itp.
Były dowcipy w stylu, że pilot po locie bojowym melduje, iż strącił trzy maszyny: do szycia, do pisania i do kawy. Było żądanie, aby RAF (Royal Air Force) wstąpił do PAF (Polish Air Force) jako do jednostki bardziej prestiżowej i – przede wszystkim – mającej więcej pułkowników.
Drugiego numeru już nie było, było za to zakwaterowanie w Rothesay dla Meissnera. Na krótko – ktoś w „Rubensie” (nazwa hotelu, siedziby władz polskich cywilnych i wojskowych) zorientował się, że, człowiek taki jak Meissner przyda się w propagandzie.
Kwitło donosicielstwo, każda krytyka poczynań władz cywilnych czy wojskowych była niebezpieczna. Zachował się donos, że na statku ewakuującym wojsko z Francji do Anglii oficerowie wieczorami krytykowali poczynania Naczelnego Wodza. Podane były ich nazwiska. Krytykować było za co – przede wszystkim za brak ewakuacji w porę i zaprzepaszczenie armii. A generał Sikorski był wrażliwy.
Piloci
Tę wrażliwość ponad miarę potwierdza wydarzenie w czasie inspekcji wojska na Bliskim Wschodzie, którą Sikorski podjął, gdy jego otoczenie wmawiało mu, iż generał Władysław Anders chce zająć jego miejsce. Naczelny wódz rzucił wtedy do dowódcy: „Mówią, że pan mi wyrasta ponad głowę”, a opanowany Anders musiał uspokajać tę zasadniczą obawę swojego przełożonego.
Sikorski z własnego doświadczenia, kiedy sam był od wszystkiego odsunięty, wiedział, że izolacja najlepiej zapobiega wyrastaniu ponad jego głowę. Dlatego w Rothesay byli trzymani na przykład podpułkownik Marian Zyndram-Kościałkowski, były premier, dwukrotny minister i wojewoda, czy kapitan Michał Grażyński, były wojewoda śląski i naczelnik ZHP, znany jako znakomity administrator.
Niejeden z generałów mógł podważać autorytet Naczelnego Wodza w wojsku, gdyby go wypuszczono, jeżeli nie ambicjami, to rycerską postawą. Generał pilot Ludomił Rayski, były dowódca lotnictwa w Ministerstwie Spraw Wojskowych miał znajomych w Royal Air Force i ci go szybko wyreklamowali do służby u siebie. Rayski służył w jednostce rozprowadzającej samoloty, w 1944 wykonał pięć lotów nad powstańczą Warszawę i latał w dywizjonie myśliwskim 318.
W czasach bitwy o Anglię i tuż po niej, kiedy spodziewane były następne ataki na Wyspy, w Rothesay było 65 oficerów lotnictwa. Wśród nich piloci, obserwatorzy, inżynierowie. Dowódca obozu generał Jacyna-Jatelnicki apelował do Londynu, by coś z nimi zrobić, żeby byli użyteczni, bo w Rothesay nie ma warunków do szkoleń lotniczych. Bez rezultatu.
Formalnie wszyscy oficerowie mieli się szkolić i podnosić kwalifikacje i przeprowadzać studia nad klęską wrześniową. Rzeczywiście spisano sporo relacji z kampanii, inne szkolenia służyły zabijaniu czasu, a jedyne, co się w miarę udało, to kursy angielskiego. Znajomość języka przydała się bardzo samym – można powiedzieć – internowanym, bo dzięki niej mogli wyjaśnić Szkotom, że w obozie nie są trzymani sami kryminaliści, dewianci i niemieccy szpiedzy, o czym ktoś poinformował ludność miasteczka, podobnie jak wcześniej w Cerizay.
Podporucznik rezerwy Stefan Mękarski, w cywilu bibliotekarz i archiwista Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, tak kończy swoje „Zapiski z Rothesay 1940 – 1942” wydane w 2003 roku: „Czasem wydaje mi się, że w historii tortur polskich w tych latach, nie rzeka Kołyma, nie Morze Białe, nie Komi, Starobielsk, katorga sybirska i nie obozy koncentracyjne w Dachau, Oranienburgu, czy Oświęcimiu — ale Rothesay wymieniane będzie jako miejsce najbardziej ponurej zagłady kilkuset polskich inteligentów”.
Węże
Pozostawiając na boku kwestię, co mógł Stefan Mękarski wiedzieć o Starobielsku w lipcu 1942 roku, kiedy opuszczał Rothesay (ta podsumowująca refleksja musiała być dodana później) jest w Zapiskach” cytat poglądów innego oficera dający właściwą rzeczy miarę: „Czy użyto nas do czego? Czy mamy poczucie spełnionego dla sprawy publicznej obowiązku? Przecież w najstraszliwszy, najkarygodniejszy sposób marniejemy w nieróbstwie. Dostajemy regularnie w soboty funty, mamy na sobie mundury, mamy bieliznę, ciepłe miękkie łóżko, kominek pani Morrisonowej, do którego co chwila dorzucamy kamienie węgla i szczapy drzewa, ciepło nam jest, dostajemy jajko na śniadanie, wypijamy X gorących herbat dziennie. Gramy w brydża, chodzimy na czarną do kawiarni i do kina na idiotyzmy amerykańskich kowbojów. Wegetujemy, wspaniale przeżywamy w luksusie najstraszliwszą wojnę w dziejach na odległej, prawie bezpiecznej wyspie. Martwimy się zgubionym kluczem od sali przy Barone Road i pijaństwem pana porucznika Kapczyńskiego".
Iwan Majski: Przy ustalaniu powojennego porządku w Europie sprawa polska będzie jedną z najbardziej skomplikowanych i lepiej być dobrze przygotowanym.
zobacz więcej
No właśnie, kominek pani Morrisonowej i brydż to nie Oświęcim ani Kołyma. Dlaczego zatem Stefan Mękarski skończył swoje „Zapiski” w tak apokaliptycznym tonie? Nie samym chlebem żyje człowiek i najgorsza dla oficerów na wyspie Bute była wegetacja, poczucie, że są zbędni i napiętnowani. Mękarski dodał, że wystarczyłoby jeszcze pół roku, aby nie znalazł w sobie sił, by opuścić wyspę po zwolnieniu.
Powszechnie na emigracji mówiono o fali samobójstw i hospitalizacjach w szpitalach psychiatrycznych, co jest trudne do potwierdzenia w dokumentach. Na pewno zastrzelił się jeden oficer w reakcji na wiadomość o przydziale do Rothesay. Na wyspę Bute jej przymusowi mieszkańcy mówili „Wyspa Wężów”, gdzie wężami mieli być oni sami, a ich izolacja chroniła od pokąsania generała Sikorskiego.
Wspomniana pani Morrisonowa miała brata, tak się złożyło, że posła do Izby Gmin. Gdy odwiedził siostrę na początku 1942 roku zainteresowali go polscy oficerowie w jej salonie. Henry Morrison wraz z kolegą Gerardem McKinney'em zaczęli składać interpelacje poselskie. Sprawa stała się głośna. Na rząd Sikorskiego zaczęły się naciski, aby rozwiązał problem, czyli obóz.
Właściwie obozy, bo niedługo po zorganizowaniu obozu w Rothesay powstał nowy, mniejszy, w Tignabruaich. O nieco gorszych warunkach bytowych, ale też w pensjonatach. Generał Jacyna-Jatelnicki postulował w listach do „Rubensa”, aby oddzielić oficerów mogących być jeszcze wykorzystanymi w służbie od tych, z których wojsko z różnych względów nie będzie miało pożytku. A szczególnie chciał oddzielić politycznych od patologii. Choć czy komendant Obozu Oficerskiego zdawał sobie do końca sprawę z motywów większości przydziałów do Rothesay? W jednym z meldunków pisze, że 40% oficerów można byłoby wykorzystać, czyli tylu jest zdrowych i nie podeszłych wiekiem. Ale co z tego? Nie przydatność lub nieprzydatność do służby decydowała o skierowaniach do Rothesay, czy Tignabruaich.
Dobre czasy
Jacyna-Jatelnicki sądził, że przebywanie razem sprawnych oficerów z emerytami w mundurach obniża ich gotowość bojową. Obóz w Tignabruaich miał odsiać ziarno od plew, grupując zdecydowanie niepotrzebnych i nie zdatnych z powodów etycznych – jak pisano w rozkazach – alkoholików, pederastów i ekshibicjonistów. Nic z tego nie wyszło, obydwa obozy wypełniali oficerowie wszelkich kategorii, z dobrą kartą z kampanii wrześniowej i francuskiej oraz mający toczące się sprawy w sądach wojskowych i honorowych i kłopoty z dyscypliną.
Jeśli ktoś nie był starcem – jak na standardy wojskowe – i pisał do „Rubensa” z nadzieją na jakiś normalny wojskowy przydział, a skargi – w związku z kontrolą korespondencji – były przemycane, to z reguły nie dostawał odpowiedzi. Generał Bolesław Jacyna-Jatelnicki też pisał, na przykład, że nie zna powodów przysłania wielu oficerów do podległego mu obozu.